Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 30 października 2023

PRZEZ PRYZMAT


jak w pryzmacie

 słoneczna szpilka

nagłym szarpnięciem

dzieli przestrzeń na wskroś

tak niespodziewanym

gwałtownym tąpnięciem

 odchodzimy w sen

 przedmioty miękną

zlewają się w jedno

unosi się mgła

gdzieś w konstelacjach

 uwiliśmy gniazdo

za którym tęsknimy za dnia






piątek, 27 października 2023

SZKOŁA LATANIA


 

 W bezpiecznym gnieździe na szarej topoli

garłate orlę stary bielik szkoli:

-”Stań na krawędzi, rozprostujże skrzydła,

ciepła pierzyna pewnikiem ci zbrzydła!”


Pisklę zmierzyło bogactwo pejzażu.

Myśli, lecz kroku nie czyni  od razu…

-”Leć, zdobądź przestwór zwyczajem naszym,

Spójrz jak tam w dole jesień wzgórza krasi.”


-”Śmiało! Pióra twe są wiatrem podszyte,

 znają rzemiosło na dnie serca skryte.”

Ojciec pchnął pisklę i gestem ośmielił:

 - ”W dole jest cień twój, który lot powieli.”


I nagle lękiem rażone stworzenie

wzbiło się łukiem w podniebne przestrzenie.

Krążylo chwilę pośród ptasich ćwierków

i siadło na szczyt strażnicy ze świerków.


(3 stycznia 2010r z aktualnymi poprawkami)



czwartek, 26 października 2023

JAK?


Jak to możliwe,

że dłonie masz ciepłe, 

a inni drżą pod uściskiem dnia?

Przystajesz w zadumie

 zastyga ci brew…

Dlaczego w twych oczach 

przegląda się niebo?

W twych ustach

żyją rośliny, tętnią ulice, 

ktoś na swej drodze zostawia ślad.


Miasto spływa strumieniami gwiazd, 

a księżyc zagląda w kałuże 

swym blaskiem płoszy

wątłe dzwonki latarni.

Uderza serce, oddycha ziemia,

usypia znany nam świat...

Co przyniesie świt?

Co przyniesie czas?






czwartek, 19 października 2023

Punkt oparcia


 zadaliśmy starożytnym 

niezwykle ważne pytania

z zacięciem misjonarzy

   podbijamy nowy lud

w kierunku niewiernych

 pusciliśmy juz cięciwy słów

celujemy między oczy

już się nie wywiną

ośmieleni potęgą maszyn

odkrywamy wszystkie przeszłe tajemnice

zuchwale brniemy w eony 

w zapomniane systemy symboli

lecz z analiz wyniknęły

paradoksy i zadania

 zagadki nie do rozwiązania 

nic się przecież nie stało

brakiem odpowiedzi obarczymy

niczemu winne wino i chleb









niedziela, 15 października 2023

Wiedźmińskiego terminatora przypadki XIII

     

   Wędrowiec wkroczył do miasta, odnalazł pracownię alchemiczną i przekroczył jej podwoje. Dzwonki zaczepione u drzwi zagrały przeciągając wysokie tony jakby to był trel skowronka. W środku jakaś młoda dziewczyna przelewała do menzurek aqua vitae. Nieco dalej stary znajomy rozparł się na krześle i dyskutował z kamieniem. Przygodnego wędrowca mógłby zadziwić, a nawet zaniepokoić, taki widok, ale nasz znajomy niejedno już w życiu widział i wiedział, że alchemik rozmawia z kamieniem filozoficznym. Każdy szanujący się alchemik miał taki kamień w swej pracowni i w wielu znaczących zagadnieniach się z nim konsultował. 

Pytał więc go alchemik o pneuma, o to jak przemienić wszystko co podłe w szlachetne? Pytał wreszcie o sens ludzkiego istnienia?  Na końcu spytał o prognozę pogody i kiedy popielata gruda mu odpowiedziała, zoczył wreszcie swego druha.

-Witaj! – zawołał uradowany. Chodź tu do nas i mów, co w dalekim świecie słychać?  Gość spokojnie odstawił kostur, zdjął kaptur, podszedł i usiadł przy zawalonym pergaminami stole. Alchemik przywołał dziewkę i kazał sobie przynieść okowitki. Dziewczyna wydała się być bez charakteru, znaczy nieśmiała, ale za to ładna i co najważniejsze posłuszna. Zgodnie z wielowiekową tradycją, wartko  przyniosła antałek z gorzałką i garczek kwaszonych. Gospodarz przesunął zwoje pergaminów i zmieścił na upapranym odczynnikami blacie dodatkowe dwa blaszane kubełki na trunek.

-Mocna! – sapnął żerca wycierając rękawem brodę. Spiesznie zagryzł ogórka i dalej z pełną buzią  chwalić poczęstunek – Przednie warzycie w tym domu wiktuały! Mam tu dla was zamówione ingrediencje: majową rosę, jajo bazyliszka, świecący w ciemności kamień, przyprawy oraz barwniki: E 100 i 120, konserwanty i stabilizatory od E 240 do 470  - wymieniał wykładając je z worka i układając w rządku przed alchemikiem. 

-O zapłacie porozmawiamy później, zgoda? – zmieszał się nieco alchemik. 

Ale żerca pokręcił głową na znak, że nie bardzo jest mu to na rękę. - Dobrze wiesz przyjacielu, że wydatki rosną jak te no, grzyby po deszczu, inflacja na pstrym koniu jeździ, a budżet na wyrost ustanowiony... -Tym razem mam nadzieję, że przystaniecie na moją skromną propozycję - ciągnął dalej. -W drodze do waszej pracowni napotkałem jegomościa, który wielkim afektem twoją alchemiku podopieczną obdarzył. Schowana w kącie dziewka drgnęła, ale nic po sobie nie dała poznać, dalej czytaniem zajęta.

 – Gotów byłbym uregulować nawet wasze rachunki, byleby tylko umożliwić młodych spotkanie. 

-Alchemik klasnął w ręce.  Odnalazł wzrokiem wiedźminkę i poraz pierwszy docenił jej wartość. 

A wiedźma, choć zajęta tynkturą i destylacją, całą rozmowę usłyszała i niezbyt jej się kwapiły jakiekolwiek schadzki. Myślała więc jak tu się zręcznie z sytuacji wykręcić?

cdn.







czwartek, 12 października 2023

Wiedźmińskiego terminatora przypadki XII


  Dymy z wiejskich kominów unosiły się z wolna i umykał do nieba jak duchy przodków. Małe, kolorowe chatki przykryte strzechą, a następnie prześcieradłem ze szronu  zdawały się drzemać w najlepsze. Wśród dolin i pagórków migotał pierwszy mróz, a między nimi drogą, nie wiedzieć czemu i po co, szedł sobie żerca. Skulony, zakapturzony, z sękatym kosturem, hojnie obdarzony przez Rodzanice długą, bo do samej ziemi, brodą - symbolem nabytej mądrości. Bujne owłosienie regularnie przydeptywał. Wreszcie postawił nogę tak niefortunnie, że się przewrócił i narobił przy tym takiego rabanu, że zaklął siarczyście próbując się podnieść ze śliskiej powierzchni. Pikantne słownictwo rozbudziło zamieszkałe pod powierzchnią ziemi czarnookie diablęta. Pandemonium składało się z licznych zastępów, na czele których stał jeden najważniejszy rogacz - Lucyper, który pod sobą miał jeszcze dziewięciu, a tamci swoich, a wszystkie znudzone były okrutnie. Każden jeden czekał niecierpliwie okazji, aby się swą złośliwością wykazać, oraz aby innych zaskoczyć coraz to przebieglejszym psikusem. Więc kiedykolwiek przeklete dusze posłyszały, że ich kto wzywa, gromadnie wyruszały na spotkanie. Tym razem  najszybszy był Belzebób ( imię w starożytnych językach oznacza namiętnego smakosza bobu). Wyskoczył z czeluści i zagadał:

-Gdzie idziecie dziadku o tak wczesnej porze? Wędrowiec z lekka zaskoczony rozpromienił się na widok czorta, który na tę okoliczność przybrał postać przystojnego żolnierza. (Wszystkie pododdziały z armii Lucypera mogły zmieniać fizjonomię na zawołanie).

Starzec wyciągnął rękę, którą wojak naraz chwycił i pociągnął  ku sobie.

-Zmierzam do Swornej. Rzekł niepewnie stając na nogi i otrzepując odzienie. - Ingrediencje dla tego dusigrosza alchemika ze sobą niesę. 

-O! -zawołałał diabeł.  -Interesa prowadzicie w grodzie? A dałoby się tak zamówić prawdziwą dziewicę?

-No nie wiem… Wiem! Zamyślony wskazał niebo palcem. -Nie, jednak nie wiem –  zrezygnował. -Jeszcze za moich czasów się takie zdarzały, ale teraz…

-Dobrze zapłacę – potrząsnął sakiewką zły duch.

-Nie, raczej nie – odmówił starzec.

-Na pewno jest coś, o czym marzy żerca – zachęcał dalej czort.

Wędrowiec potarł ręką czoło, zmieszał się odrobinę, wreszcie przemówił:

-No jest… To złoty sierp! -Legenda głosi – opowiadał dalej- że kto tego sierpa mieć będzie, do końca życia cieszyć się będzie. Szczęście i ogromne powodzeniem mu pisane. Będzie umiał przemienić noc w dzień, lato w zimę, a nawet ludzi w zwierzęta!

-Nie może to być! – parsknął czort – to ty mnie taką dziewicę wskaż, a ja tobie sowicie wynagrodzę. A jako bonus do sierpa  gromowładny młot dorzucę! Po tych słowach młodzieniec zniknął w zaułkach podgrodzia. Żerca przetarł oczy, pomyślał, że dręczą go zmory, trzy razy splunął przez lewe ramię i stukając kosturem poczłapał dalej do pracowni alchemika, gdzie mieszkała Żywia.

cdn.



wtorek, 10 października 2023

Wiedźmińskiego terminatora przypadki XI

   Tak mógłby wyglądać portal :)


albo tak!



   Babka nie wytrzymała, wzięła i siłą przytuliła dziewkę, która zrazu się ocknęła. Wygłaskała ją porządnie po włosach, tak by się uspokoiła i kazała mówić. -Co też i Żywia rychło uczyniła.
- Ty się nic nie bój, my tu społem zaraz wszystkiemu zaradzim - odezwała się Kowalowa.
Po nitce do kłębka zlokalizowały jaskinię, i strumień, i Jaryłkę, po czym za pomocą magicznego portalu wartko przeniosły się w  miejsce, które Żywia w wizji obaczyła. 
Jaryłka ledwo dychała. Sama pewno już by  dawno z wycieńczenia pomarła i do pałacu Śmierci dotarła, ale przecie wiedźmą była, a wiedźmy, jak świat światem, łatwo nie ubijesz. A tu na dodatek jeszcze niespodziewana pomoc nadeszła.
Bo jak już ją czarownice na wpół żywą znalazły, to dalej stosować maści przeróżne, eliksirami poić, zaklinać, przywoływać... Harmider był przy tym i zamęt, a głośno było i tłoczno - wszak wiedzący wiedzą, że magija z chaosu przybywa, a zamysł w jawę przemienia.  W dodatku Babka sięgnęła po nowe techniki zwane szumnie homeopatyją, także Jaryłka prędko siłą wiary i tychże zabiegów ozdrowiała. I... ogromnie zgłodniała. A że wiedźmy wielce hojne przy tym były (szczególnie dla członkiń swej profesji),  takież jako Koło Gospodyń Wiejskich w tych samych osobach, to i nakarmić Jaryłkę, jak nic, musiały. Za to wyratowanej z opresji dobrota taka się w sercu rozlała,  iż szczęśliwie o gąsiorku młodego wina sobie nagle przypomniała i do zgromadzenia razem z nim dołączyła. Tedy wszystkie jak jeden mąż do sabatu  przez wspomniany portal powróciły i za trzydniowy bigos i winko się wzięły. Tak oto Żywia częścią konwentu Nieprawych i Niesprawiedliwych została i Jaryłkę od zguby wyratowała.

  ***
Tymczasem strzyga, wielce swym występkiem podbudowana, postanowiła zmienić otoczenie. A ponieważ sioło znacznie jej zbrzydło i zmęczyło, to pofrunęła prosto ku stolicy, rozpocząć nową, artystyczną karierę. Wiadomo, w królewskim grodzie, ludzie obyci są i światli, to i na wielkiej poezyi się prędzej poznają. Odwiedzała zatem karczmy i zajazdy. Siadała zwykle w kącie i ukradkiem suche wersy skrobała, a smutne ślepia przy tym takie robiła, a tak wzdychała, że się zawżdy jakiś samotny do niej przysiadł. Tak czy siak, w stolicy nigdy głodem nie przymierała...

cdn.

poniedziałek, 9 października 2023

Wiedźmińskie terminatora przypadki X

 Wiedźmy stanęły wokół kociołka, który wesoło bulgotał wśród płomieni. Babka Kurza Łapka urwała z kolczastego krzewu kilka niebieskich paciorków i wrzuciła do środka. Wzięła drewnianą łyżkę, zamieszałai wskazała na swoją podopieczną. 

-Spróbuj pierwsza na znak, żeś do naszego grona przynależna - rzekła. Żywia pochyliła się i odgarnęła dłonią warstwę oparów. Bigos pachniał lasem, grzybami i dziczyzną. Wnętrze zawirowało i wypluło przepowiednię; Zraniona w walce z wilkami strzyga uderzała skrzydłami powietrze, ale pocharatane skrzydła i wątłe ciało nie mogło wznieść się w górę. Nawet światło księżyca nie było w stanie jej pomóc. W końcu spadła  w głąb kniei, gdzie słabła z każdą minutą. Minęła chwila, może dwie. Na horyzoncie pojawiła się drżąca kula słońca. Z natury blada skóra demona zaczęła się czerwienić i piec. W tym momencie nadeszła leśna wiedźma. Widząc potrzebującą, zaciągnęła strzygę do jaskini.

 Żywia rozpoznała w niej towarzyszkę swych dziecięcych zabaw – Jaryłkę, która rozczulona widokiem konającej postanowiła jej pomóc. W ciemnicy wzięła pocharataną rękę strzygi i przycisnęła do piersi, gdzie oszalałe serce tłukło się jak gołąb zamkniętym w gołębniku. Z dnia na dzień wąpierzyca dobrzała. Z czasem zaczęła nawet wychodzić z kryjówki i polować; wpierw na małe zwierzęta - króliki i kuropatwy, ale z czasem była w stanie upolować nawet sarnę. Głód był jednak nieokiełznany. Nie mogła znieść niewinności jaką epatowała Jaryłka. Któregoś pochmurnego ranka zaczaiła się więc i na nią. Znienacka przewróciła wiedźmę na wilgotne runo i z rozmysłem otworzyła siedem ran na upiętych cienką skórą koralach kręgosłupa. Rany zatruła trucizną, po czym odleciała, by dalej krzywdzić i łajdaczyć się.

Dalej wizja była niejasna, a kończyła się widokiem krwiawiącej dziewczyny, która leżała u podnóża źródła. Długie karminowe wtęgi spływały w dół wiążąc się i rozplatając w  nurcie strumienia. Oczy wiedźmy przepełniał ból, ale Żywia wiedziała, że ona cierpi nie tyle z upływu krwi, co z bólu serca, do którego przytulała każde żywe i potrzebujące stworzenia. 

-Żywia, co z tobą? – spytała żona kowala. Ocknij się, dziewczyno! – wołała tarmosząc ją za rękaw.  

Młoda upadła na kolana i zaczęła płakać. Płakała tak rozpaczliwie, że czarownice zlękły się tej nagłej przykrości, spodziewając się raczej radosnych wieści: ożenku, ukończenia akademii, a może niemowlęcia w ramionach?  

-Nie mogłam jej uchronić – łkała. Darła resztki pożółkłej jesienią trawy i deklamowała inkantację: 

-Przyzywam siły potężniejsze ode mnie. Moce, które położą kres tej fali nieszczęść! Na cztery wiatry wołam i o pomstę proszę matkę Mokosz, Swaroga w niebie!

cdn.



środa, 4 października 2023

Wiedźmińskie terminatora przypadki IX

 Kiedy tylko Żywia zmrużyła oczy, wnętrze starego, zatęchłego sklepiku, gdzie urzędował alchemik, zaczęło się zmieniać; ściany przemieniły się w szpaler drzew, bogato zdobione kobierce w leśną ściółkę, a meble w krąg wielkich kamieni. Uroczysko otaczały bagna. Pośród kikutów drzew i trzcin pojawiały się gorejące oczy dzikich zwierząt, błyskały widma błędnych ogników, a księżyc jak żuraw brodził wśród sitowia goniąc łuski gwiazd, które spłoszone próbowały dobić do brzegu. 

Zwinięta jak gronostaj w gnieździe wiedźma przeciągnęła się i obejrzała okolicę. Rozpoznała miejsce swoich wcześniejszych, dziewczęcych jeszcze wędrówek. Tyle, że alchemik nie zostawił jej żadnych wskazówek, żadnej tajnej broni, zaklęcia, ni nic. I chcąc nie chcąc wylądowała sama w lesie sakzana na poniewierkę. Wówczas przypomniała jej się złota myśl  wydrapana gwoździem w babcinej wygódce: „Jeśli sam tego nie zrobiszsz, nikt za ciebie tego nie uczyni. A jeśli nawet zrobi, to bądź pewien, że spartaczy.” 

W krzakach usłyszała szmer. Nie była sama, jak jej się wcześniej wydawało. Nagle nad jej głową pojawił się krąg zafrasowanych czymś kobiet. Pewno nietutejsze – pomyślała w pierwszej chwili - w tej sprawie myliła się również. Chociaż jedne faktycznie przybyły z daleka, to inne pochodziy z tej samej wioski co młoda wiedźma, zmienione jednak były odrobinę: wszystkie przywdziały odświętne stroje, wymalowały oczy i usta, a młode, niezamężne na głowy włożyły wieńce i barwne przepaski. Naliczyła wszystkich dziesięć: była tam: kowalowa, młynarzowa, żona kołodzieja i piwowara, ich trzy córki: Jewka, Sława i Bogdanka, babka Kurza Łapka i jeszcze dwie inne seniorki: stara Haścowa i Borowikowa.

-Wreszcie cię tu ściągnęłyśmy – rozpoczęła babka. -Ciężko było znaleźć  w Swornej portal, ale intuicja nas jednak nie zawiodła. U prestidigitatora żeśmy odnalazły stary i dawno używany, toteż i trudności  były, ażeby uruchomić. Toteż szukałyśmy dalej i otworzył się jeden u tego zdziadziałego alchemika.Wprzódy jednak trzeba było się nagłowić, ażebyś do niego do zakładu trafiła. Mamy tu jednak swoje znajomości - mrugnęła do starszyzny.

-Ale wróćmy do sprawy – przerwała babciną przemowę kowalowa  - zadecydowałyśmy społem, to znaczy konwent zadecydował, żeś gotowa do nas przystąpić.

- A czym się zajmuje taki konwent? – spytała Żywia tuląc się do swej babki.

-Jakby to ci wyjaśnić? – zabrała głos Borowikowa.  - To jest takie jakby kółko zainteresowań. – Wiesz jak to jest przecie: jedni lubią grać na fujarce, drudzy haftować lub pielić grządki, a jeszcze  inni, gdy miesiączek na niebie w pełni, lubią ganiać na golasa po lesie. Organizujemy sobie takie zloty kilka razy do roku, jeśli chcesz, to zapoznam cię z programem – uśmiechnęła się podając dziewczynie zwinięty pergamin. Tylko nikomu ani pary z ust. Chłopstwo się denerwuje, gdy im baby w noc znikają. Jak się zwiedzą, to skończą się balangi.

cdn.  












poniedziałek, 2 października 2023

Wiedźmińskie terminatora przypadki VIII


   -Ktoś ty? Wiedźma? A wracaj skąd żeś przyszła! Pełno tu takich jak ty! Nakładają na głowy cudaczne kapelusze, długie kiecki i peleryny. No i ten nieodzowny kawał drewna na kształt miotły, różdżki i łaszące się do nóg chowańce! Kładą prostym ludziom do głów różne różności, głównie nieprawdę, nie dbając o porządek Czwartego Wymiaru. Nie skreślam ich, nie mówię, że nie… Przychodzi czas, że i przydać się mogą; gdy trzeba będzie rozczynić urok, kiedy zwierzyniec dajmy na to parchów dostanie, albo jałówka zaprzestanie dawać mleka. Lecz magija, którą parają się kobiety jest organiczna, jest intuicyjna i żadnej nie ma w niej logiki. Ma więcej wspólnego z siłą natury i potęgą żywiołów, niż z aktywnym kształtowaniem rzeczywistości według swego zamysłu – taką magiję uprawiają jedynie słuszni czarodzieje! Nie znające  sprzeciwu spojrzenie skupiło się na sylwetce dziewczyny wyczekując jakiejś jej słabości, choćby kroku w tył.  

-Trudno tobie pojąć te prawidła, co? -Wobec tego powiedz, co przeszywa wszystko co żyje? – nieoczekiwanie spytał alchemik. Żywia wyciągnęła przed siebie dwie ręce. Wnętrze jednej skierowała ku dołowi, drugiej ku górze. Skupiła się zmrużywszy oczy i nagle między dłońmi przemknęła smużka bladoniebieskiej energii. Starzec zamilkł. -Niewiarygodne! – zdumiał się. -Kto cię tego uczył? 

-Nikt – odparła –  tylko sobie wiązkę mocy umyśliłam – odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczyna - a ona się zmaterializowała.

W powietrzu czuć było napięcie. Alchemik poczuł podniecenie i zaciekawienie:

-Może to i lepiej? Nad tą siłą trzeba  koniecznie zapanować! Dobrze, żeś uczyniła, żeś do mnie przybyła! Jako prawy obywatel i patriota oraz na wzgląd i dla dobra populacji Swornej, pomogę ci! Bowiem nie chciałbym być w skórze chłopa, który wziąłby cię za żonę – odparł zgryźliwie. Zrazu poszedł na zaplecze i po krótkiej chwili przyniósł ze sobą kawałek zjedzonego przez mole, brunatnego koca. -Pościel sobie, gdzie tam uważasz. Rano wrócę i sporządzisz swoją pierwszą tynkturę – uśmiechnął się wychodząc, a dzwonek u drzwi zaśpiewał mu radośnie na pożegnanie.

Żywia podeszła do okna i odprowadziła wzrokiem postać alchemika. Na parapecie obok różnobarwnych, szklanych flakonów wypełnionych przeróżnymi  miksturami oraz zwojów pergaminu wisiała podobna do zeschniętego liścia poczwarka. Jest tak ciepło, zdąrzy jeszcze polecieć. Przez szybę zauważyła, że uliczki stopniowo pustoszeją, a zarysy budynków niczym zamki z piasku rozmywa chmurna fala snu. Młoda wiedźma poczuła się znużona. Naciągnęła na siebie koc i zasnęła na wzorzystym kobiercu. Wiedziała, że jutro wstanie nowy, lepszy dzień.

cdn.  





niedziela, 1 października 2023

Wiedźmińskie terminatora przypadki VI i VII

    Kiedy Żywia dotarła do chaty Kurzej Łapki, wiedźma była wyraźnie zaniepokojona. No i znów się zaczęło! A to, że ziemniaków nie pokopała i nie przyniesła, a to że tyle czasu przecie minęło...

- Kocmołuch i przybłęda! - wołała wiedźma. - W dodatku niewdzięcznica. 

-A co ty tam zasłaniasz? Co tak się chowasz?- dopytywała się Kurza Łapka.

I nie było rady, jak wszystko babce ze szczegółami opowiedzieć. Strapiła się wiedźma okrutnie po Żywii niewiarygodnej przemowie. Zerwała się z taborka, by  magiczne księgi wertować. Zrazu przerwała i jakby ton na czulszy zmieniła. Od tej pory insze było Żywii  traktowanie. A to dziewka widziała, jak jej mentorka łzę fartuchem starła, a to ją znienacka przytuliła. Wreszcie się w sobie zebrała  i oznajmiła:

 - Wiedziałam od zawsze, że ów dzień nadejdzie i upomną się o to, co je nie moje i ze względu na twe pochodzenie, już ty bezpieczna nigdy nie będziesz ani u mnie, ani ... Ale nie czas na wyjaśnienia, ani mądralów gdybanie, lecz na podróżowanie! I wyboru jakby nie ma wcale. Niewiele trwało, a Żywia tobołek swój zarzuciła na ramię, po czym niedbale i szybko się pożegnała, gdyż tego  ani ona, ani babka wyjątkowo nie lubiały. Wiedźmy bardzo były przeczulone nad swym wizerunkiem: "nieprawych i niesprawiedliwych" i by prezencji swej nie nadszarpnąć, żegnały się niechętnie i niedbale.

***

   Kamienny trakt ciągnął się wytrwale pomiędzy sennymi wzgórzami, by wreszcie zawrzeć swój koniec przy zwodzonej bramie miasteczka. Mężczyzna chrząknął,  splunął i zeskoczył z kozła. 

-Panienko – zwrócił się do śpiącej Żywii - panienko jesteśmy na miejscu! Wiedźminka ocknęła się zdziwiona z głębokiego snu. Wysupłała z sakiewki zapłatę i wręczyła woźnicy. Brodaty pokręcił głową. Dołożyła kolejną monetę, potem jeszcze jedną, aż złoty uśmiech przednich zębów zakończył  negocjacje.

 Pozostawiona samej sobie dziewczyna, ruszyła ku zwodzonej bramie. Co ją może tam czekać? – nie wiedziała, ale po tym co przeszła, nie było innego wyjścia jak dalej pobierać nauki. Właściwe magiczne wykształcenie wiązało się bowiem z przyjęciem do Akademii Czarostwa i terminowaniem u prawdziwego maga. 

Sworna otoczona była fosą, systemem murów i baszt. Strażnicy w srebrnych kolczugach i hełmach ze stali pilnowali wejścia do grodu i przepuszczali przejezdnych pojedynczo. Kiedy opuściła najeżoną wieżyczkami bramę zobaczyła szachownicę brukowanych dróg oświetlonych lampionami na kształt łąkowych dzwonków. Wieniec wielobarwnych kamieniczek okalał rynek.  Pośrodku stał ratusz z kogucikiem i różą wiatrów na szczycie, a przed nim dyby i szubienica – „co by pospólstwo znało mores”. Mimo widocznych straszaków, Żywia wypatrzyła, jak miejscowy moczymorda podszedł sobie pod obrośnięty pokrzywami mur, wyciągnął przyrodzenie i z gromkim: ”ooooch i aaaaaach” załatwiał potrzebę kreśląc biodrami koła.

Zawstydzona prędko odwróciła głowę, do takich widoków bowiem nie przywykła, choć przecie w siole, a nie w wielkim grodzie chowana była. Co to będzie? – myślała – tam ludziska proste, a jednak swe wychodki mają… Wyjęła z kieszeni  otrzymany od babki zwitek papieru, na którym był adres znajomej prowadzącej bursę dla przyszłych czarownic. Rozwinęła rulonik i próbowała odczytać poplamiony inkaustem fragment almanachu, gdy jakiś pędrak podbiegł, wyrwał z dłoni zawiniątko i uciekł w stronę baszty. Żywia rzuciła się między stragany w pogoni za chłopcem, ale malec był szybszy. Zrezygnowana przycupnęła na kamieniu próbując znaleźć wyjście z kłopotliwej sytuacji. Obserwowała chwilę przeszklone witryny i szyldy cechów: szewc miał zawieszony ażurowy zarys buta, piekarz – chleb, a złotnik – pierścień. W oddali chybotała na wietrze menzurka – atrybut alchemika. Tam też niezwłocznie się udała. Skrzypnęły drzwi. Z okurzonych woluminów wychylił się starszy człek. -Co panienkę sprowadza o tak nieprzyzwoitej porze? – spytał i zaraz zoczył w czym rzecz. -O nie! Nie ma mowy – odmówił – zanim jeszcze zdołała cokolwiek powiedzieć. -Nie szukam uczennicy. W ogłoszeniu wyraźnie zaznaczyłem, że adeptem winien być mężczyzna! 

cdn.