Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 kwietnia 2024

Liście

kiedy rosła świadomość
wydawało się
że wszystko rośnie
razem z nią

liście na wiosnę
soczyste łodygi
drzew parasole

ubrania i buty
rozbrykane rozmiary
 złudzenie wolności
luzem puszczone włosy 

urosły szkoły i miejsca
marzenia poszybowały
ponad miarę i możliwości

z małych wyrosły
 wielkie sprawy
nadomiar złego poważne

niepostrzeżenie 
przekroczywszy 
próg dojrzałości
dało się odczuć zmiany

proces obrócił się na pięcie 
odwracając tym samym
 wcześniejsze zależności

odchodząca rzeczywistość miejscami malała
 plany stawały się dalsze i bledsze
 bardziej bieżące na dziś i na teraz

  teraźniejszość przypominała
stykanie się z wiecznością
stapianie się z nicością
jak zwał tak zwał

sens jak natchniony poemat
zanim kolejny cel utworzy nowy dylemat

błagając siebie o wybaczenie
i wyrozumiałość
 dla słabości swej

chleba naszego powszedniego 
pożytku z pracy 
lekkiego snu
czystego sumienia





sobota, 27 kwietnia 2024

BŁAZEN

 


W nieprzeniknionych oczach błazna


wciąż kłębią się cienie jaskini.


Raz złotem błyśnie skarb świątyni;


raz w mrokach zginie setna gwiazda.



-”Chciałbym móc nazwać rozkosz” - rzecze;


-”Z nurtem rozszeptanych strumieni


z księżyca grzbietem wśród kamieni,


krzątających się pszczół naręczem.



Znaczony kluczem wieczny szlak


do nieba bram rozpiętych piórem,


skąpany perlistym lazurem


pod powiekami nadbrzeżny piach.



Spowity kwieciem, konary mchem,


dziewiczy sad już skronie muska,


już kwaśnych jabłek pełne usta...


Pieśni, której złożyć nie umiem.”



22 lutego 2011



Leon Wyczółkowski - Stańczyk (Szopka, Lalki)


niedziela, 21 kwietnia 2024

Haiku wiosenne

 chmurne głębiny

kłębiące się obłoki

w lustrze jeziora 

***

 drzewa przeszedł dreszcz

 podszyte niepokojem

jasne korony

***

 w śliwach płonie dzień

słoneczna aureola

duchowa uczta

***

gwiezdny zwierzyniec

redyk idzie na hale 

święte pastwiska

***

umyły włosy

rozśpiewały się wierzby 

 jak młode panny


***

skoczna muzyka

rodzwoniły się deszczem

okna ganki dach







środa, 17 kwietnia 2024

Płoty

 zbudowaliśmy płoty

z założenia wspaniałe

 oddzieliliśmy  głodnych

  chroniąc sytych na stałe


dobrych naszych złych obcych

wiele murów wzniesiono

dzieląc słabszych i mocnych 

czas nie szczędził nikogo


 gdy historia dzieliła

to żywioły równały

grawitacja z nas kpiła

dawne płoty niszczały


Na zdjęciu Mur Aureliana okolice Porta San Sebastiano.  Mur miał uchronić Rzym przed najazdem Wizygotów i Wandalów. 

Zdjęcie z Wikipedia.


czwartek, 11 kwietnia 2024

Wiedźmińskiego terminatora przypadki - XIX

Kiedy Żywia uciekła z biesem od swej niedoli u Wodnika z wielkiego jeziora, w górę rzeki się skierowali. Mijali łąki, pola i osady. Rzeka gdzieniegdzie meandrowała, gdzieniegdzie rozlewała się łagodnie, innym razem wartko spadała w dół. Naraz na brzegu zoczyli ludzkie stadło. Kukłę społem topili. Żywia dobrze wiedziała, co się święci i że to  słomiane straszydło to Marzanna -  pani zimy i pomorku. Chłopi rozwścieczeni przeciągającą się zimą bili ją i widłami dźgali, by koniec końców podpalić i resztki tradycyjnie w nurt rzeki wrzucić. 

Z daleka mijając tubylców popłynęli w spokojniejsze okolice, aż głód im w oczy zajrzał i wydrążoną w pniu drzewa łódź w cichym zakątku zacumowali. Kraina ta wydawała się mniej surowa, miejscami niemal płaska, zewsząd otaczały ją upstrzone kaczeńcami rozlewiska. Z nieba słychać było skowronka, w ciepłych kałużach żaby rechotały. Na niewielkim  wzniesieniu stała widać dawno zamieszkała chata. Tam też się udali i zaglądnęli w okna. Zdawało się, że panuje tam półmrok i cisza. Lekko pchnięte drzwi rozwarły się z jękiem. Zdziwili się ogromnie, bo w domu matka przy dwóch oseskach się krzątała.. Jednego tuż przy piersi sobie trzymała: biedny ledwo mleko połykał tyle go miała. Drugiego w  tym czasie w kołysce kolebała i cichutko śpiewała: 

Luli luli luli

moje dzieciąteczka

słońce ziemię tuli,

chłopczyka dzieweczka.


Luli luli luli

uśnijcie oboje,

dajcie żyć matuli

wszak się nie rozdwoje...


Bies zbaraniał kiedy nakazała mu dziecko bujać. Ale robił to tak sprawnie, że srajdek prędko usnął, a i drugiemu oczy się wnet zmrużyły. 

-Patrzcie go jakie ma łapy dobre do dziecków! Jakby co, będziesz u mnie za niańkę robił! - oznajmiła nieznajoma. 

Bies wpierw oczy wybałuszył i pod nosem coś zaczął mamrotać. Ale, że go nikt nie  zrozumiał, to matka dzieciom zwróciła się do Żywii. 

- Co was do mnie sprowadza?

-Zatrzymać się gdzieś musieliśmy. Jeśli pomocy od nas pani chcecie, to pomożemy. - Spoczynku i strawy nam trzeba, a potem odejdziemy w pokoju.

- Wołają na mnie Żywia. Terminującą wiedźmą jestem, a to mój  chowaniec wskazała na biesa.

- Belzebób - niespodzianie ozwał się. - Amator bobu - diablę wyciągnęło swą kosmatą łapę na powitanie nieznajomej pani i dłoń jej ucałował. 

- Toćcie lepiej trafić nie mogli jak do Mokosz w gościnę! - zakomunikowała.


Węże wodne - Gustav Klimt

Mokosza pół roku wędrowała po tej krainie,  a gdziekolwiek się pojawiła, zakwitały kwiaty i drzewa, a pola rodziły plony. Kochliwa przy tym była okrutnie! Wolnych i z żenami mężów lubiała jednako. Czy to bóstwo, czy niebożę swym urokiem opętywała. Dlatego co roku mniej więcej o tej porze  rodziły się najpiękniejsze dzieci z ojców niewiadomych. O wielkich błyszczących oczach, pięknych rysach i budowie, a większość z nich miała moce ludzi ku sobie zjednywać: bo tam i talenty wszelakie i uroda była. Mokosza przygarniała do siebie również wzgardzone kobiety. Wszystkie jej hołd, żertwy i modlitwy składały; Od tych, co z byle pachołkiem na sianie się turlały, po zamożne i wpływowe panie z dworków i zamków. Od dbające po obejście, w tym oborę i chlewik, chłopek, po urzędy piastujące matrony. Jej się wszystkie wypłakiwały. Jej o pomoc i opiekę prosiły. Jedne i drugie: chłopki, czy białogłowy, zwykle przez dziatwę lub jej brak  łzy swe roniły. Nic bowiem wówczas takiej wagi nie miało jak dola i rodu powodzenie.  Jeśli o prostych chłopów zaś  się tyczyło, czy o jaśnie panów, to jednakie skargi słyszała: "Wszystkie jak te wieprze!", "Dobre jeno do bijatyki i pijatyki!", "Jak pod nos nie postawisz, to nie zeżre!" Mokosz była im jak macierz: święta, mokra, płodna ziemia. Od niej dżdżysta ulewa, rzęsiste wstęgi rzek i wszelki urodzaj. Gdziekolwiek się pojawiła, powietrze wypełniał zapach świeżo koszonej trawy i kwiatów. Pszczoły roiły się i barcie opuszczały: same z drogi bartnikom ustępując, tak by mogli bez żadnych przeszkód wydobyć ociekające miodem plastry. Mokoszę wraz z nadchodzącą jesienią zastępowała Marzanna. Sporu ze sobą jednak nie miały i jak siostry dzieliły się ziemią zamiennie i każda po pół roku we władanie ją brała. Wszystko czym zarządzały podlegało bowiem odwiecznemu prawu i mądrości: wszystko, co ma swój początek, posiada swój koniec, a koniec jest początkiem odrodzenia.

poniedziałek, 1 kwietnia 2024

Oceany

w chwili słabości 

żarłoczni publicznej uwagi 

łakomi na byle pochwały

niechcący pozbyliśmy się 

ochronnej warstwy naskórka

drugą i trzecią powłokę

wciąż oddajemy w zamian

za dobre mniemanie o sobie


nieprawdopodobne jak bez problemu

przyjeliśmy reguły gry

znaczone karty wydane fanty

  na czynniki pierwsze

rozłożone marzenia problemy

i ręce 


pragneliśmy podziwu

pragneliśmy prawdy

tymczasem wypłyneliśmy 

na szerokie wody zobojętnienia

już nam nie straszne

 głębiny ludzkiej nieświadomości

mielizny przyzwyczajeń

przypływy i fale szczerości 

palcem na wodzie pisane głupoty

sympatie i sztormy złości 

 myślimy tak samo

 myślimy inaczej

nie mamy zdania

bez udawania nie ma ideałów

prawdziwe życie przyprawione jest łzami