Łączna liczba wyświetleń
niedziela, 28 kwietnia 2024
Liście
sobota, 27 kwietnia 2024
BŁAZEN
W nieprzeniknionych oczach błazna
wciąż kłębią się cienie jaskini.
Raz złotem błyśnie skarb świątyni;
raz w mrokach zginie setna gwiazda.
-”Chciałbym móc nazwać rozkosz” - rzecze;
-”Z nurtem rozszeptanych strumieni
z księżyca grzbietem wśród kamieni,
krzątających się pszczół naręczem.
Znaczony kluczem wieczny szlak
do nieba bram rozpiętych piórem,
skąpany perlistym lazurem
pod powiekami nadbrzeżny piach.
Spowity kwieciem, konary mchem,
dziewiczy sad już skronie muska,
już kwaśnych jabłek pełne usta...
Pieśni, której złożyć nie umiem.”
22 lutego 2011
niedziela, 21 kwietnia 2024
Haiku wiosenne
chmurne głębiny
kłębiące się obłoki
w lustrze jeziora
***
drzewa przeszedł dreszcz
podszyte niepokojem
jasne korony
***
w śliwach płonie dzień
słoneczna aureola
duchowa uczta
***
gwiezdny zwierzyniec
redyk idzie na hale
święte pastwiska
***
umyły włosy
rozśpiewały się wierzby
jak młode panny
***
skoczna muzyka
rodzwoniły się deszczem
okna ganki dach
środa, 17 kwietnia 2024
Płoty
zbudowaliśmy płoty
z założenia wspaniałe
oddzieliliśmy głodnych
chroniąc sytych na stałe
dobrych naszych złych obcych
wiele murów wzniesiono
dzieląc słabszych i mocnych
czas nie szczędził nikogo
gdy historia dzieliła
to żywioły równały
grawitacja z nas kpiła
dawne płoty niszczały
Na zdjęciu Mur Aureliana okolice Porta San Sebastiano. Mur miał uchronić Rzym przed najazdem Wizygotów i Wandalów.
Zdjęcie z Wikipedia.
czwartek, 11 kwietnia 2024
Wiedźmińskiego terminatora przypadki - XIX
Kiedy Żywia uciekła z biesem od swej niedoli u Wodnika z wielkiego jeziora, w górę rzeki się skierowali. Mijali łąki, pola i osady. Rzeka gdzieniegdzie meandrowała, gdzieniegdzie rozlewała się łagodnie, innym razem wartko spadała w dół. Naraz na brzegu zoczyli ludzkie stadło. Kukłę społem topili. Żywia dobrze wiedziała, co się święci i że to słomiane straszydło to Marzanna - pani zimy i pomorku. Chłopi rozwścieczeni przeciągającą się zimą bili ją i widłami dźgali, by koniec końców podpalić i resztki tradycyjnie w nurt rzeki wrzucić.
Z daleka mijając tubylców popłynęli w spokojniejsze okolice, aż głód im w oczy zajrzał i wydrążoną w pniu drzewa łódź w cichym zakątku zacumowali. Kraina ta wydawała się mniej surowa, miejscami niemal płaska, zewsząd otaczały ją upstrzone kaczeńcami rozlewiska. Z nieba słychać było skowronka, w ciepłych kałużach żaby rechotały. Na niewielkim wzniesieniu stała widać dawno zamieszkała chata. Tam też się udali i zaglądnęli w okna. Zdawało się, że panuje tam półmrok i cisza. Lekko pchnięte drzwi rozwarły się z jękiem. Zdziwili się ogromnie, bo w domu matka przy dwóch oseskach się krzątała.. Jednego tuż przy piersi sobie trzymała: biedny ledwo mleko połykał tyle go miała. Drugiego w tym czasie w kołysce kolebała i cichutko śpiewała:
Luli luli luli
moje dzieciąteczka
słońce ziemię tuli,
chłopczyka dzieweczka.
Luli luli luli
uśnijcie oboje,
dajcie żyć matuli
wszak się nie rozdwoje...
Bies zbaraniał kiedy nakazała mu dziecko bujać. Ale robił to tak sprawnie, że srajdek prędko usnął, a i drugiemu oczy się wnet zmrużyły.
-Patrzcie go jakie ma łapy dobre do dziecków! Jakby co, będziesz u mnie za niańkę robił! - oznajmiła nieznajoma.
Bies wpierw oczy wybałuszył i pod nosem coś zaczął mamrotać. Ale, że go nikt nie zrozumiał, to matka dzieciom zwróciła się do Żywii.
- Co was do mnie sprowadza?
-Zatrzymać się gdzieś musieliśmy. Jeśli pomocy od nas pani chcecie, to pomożemy. - Spoczynku i strawy nam trzeba, a potem odejdziemy w pokoju.
- Wołają na mnie Żywia. Terminującą wiedźmą jestem, a to mój chowaniec wskazała na biesa.
- Belzebób - niespodzianie ozwał się. - Amator bobu - diablę wyciągnęło swą kosmatą łapę na powitanie nieznajomej pani i dłoń jej ucałował.
- Toćcie lepiej trafić nie mogli jak do Mokosz w gościnę! - zakomunikowała.
Mokosza pół roku wędrowała po tej krainie, a gdziekolwiek się pojawiła, zakwitały kwiaty i drzewa, a pola rodziły plony. Kochliwa przy tym była okrutnie! Wolnych i z żenami mężów lubiała jednako. Czy to bóstwo, czy niebożę swym urokiem opętywała. Dlatego co roku mniej więcej o tej porze rodziły się najpiękniejsze dzieci z ojców niewiadomych. O wielkich błyszczących oczach, pięknych rysach i budowie, a większość z nich miała moce ludzi ku sobie zjednywać: bo tam i talenty wszelakie i uroda była. Mokosza przygarniała do siebie również wzgardzone kobiety. Wszystkie jej hołd, żertwy i modlitwy składały; Od tych, co z byle pachołkiem na sianie się turlały, po zamożne i wpływowe panie z dworków i zamków. Od dbające po obejście, w tym oborę i chlewik, chłopek, po urzędy piastujące matrony. Jej się wszystkie wypłakiwały. Jej o pomoc i opiekę prosiły. Jedne i drugie: chłopki, czy białogłowy, zwykle przez dziatwę lub jej brak łzy swe roniły. Nic bowiem wówczas takiej wagi nie miało jak dola i rodu powodzenie. Jeśli o prostych chłopów zaś się tyczyło, czy o jaśnie panów, to jednakie skargi słyszała: "Wszystkie jak te wieprze!", "Dobre jeno do bijatyki i pijatyki!", "Jak pod nos nie postawisz, to nie zeżre!" Mokosz była im jak macierz: święta, mokra, płodna ziemia. Od niej dżdżysta ulewa, rzęsiste wstęgi rzek i wszelki urodzaj. Gdziekolwiek się pojawiła, powietrze wypełniał zapach świeżo koszonej trawy i kwiatów. Pszczoły roiły się i barcie opuszczały: same z drogi bartnikom ustępując, tak by mogli bez żadnych przeszkód wydobyć ociekające miodem plastry. Mokoszę wraz z nadchodzącą jesienią zastępowała Marzanna. Sporu ze sobą jednak nie miały i jak siostry dzieliły się ziemią zamiennie i każda po pół roku we władanie ją brała. Wszystko czym zarządzały podlegało bowiem odwiecznemu prawu i mądrości: wszystko, co ma swój początek, posiada swój koniec, a koniec jest początkiem odrodzenia.
poniedziałek, 1 kwietnia 2024
Oceany
w chwili słabości
żarłoczni publicznej uwagi
łakomi na byle pochwały
niechcący pozbyliśmy się
ochronnej warstwy naskórka
drugą i trzecią powłokę
wciąż oddajemy w zamian
za dobre mniemanie o sobie
nieprawdopodobne jak bez problemu
przyjeliśmy reguły gry
znaczone karty wydane fanty
na czynniki pierwsze
rozłożone marzenia problemy
i ręce
pragneliśmy podziwu
pragneliśmy prawdy
tymczasem wypłyneliśmy
na szerokie wody zobojętnienia
już nam nie straszne
głębiny ludzkiej nieświadomości
mielizny przyzwyczajeń
przypływy i fale szczerości
palcem na wodzie pisane głupoty
sympatie i sztormy złości
myślimy tak samo
myślimy inaczej
nie mamy zdania
bez udawania nie ma ideałów
prawdziwe życie przyprawione jest łzami