Jedynym wyjściem było rozpalić ogień wokół siebie. Gorące płomienie zlizywały łakomie suche gałązki i trzaskały radośnie. Teraz czuła się dużo bezpieczniej. Baboki w cień czmychały, a ogniste koło, nie pozwalało im zanurzyć kłów w jej bladą skórę, ni splątać włosów, ni porwać sukienki… Żywia obeszła swoją jaskinię i zwinęła się w kłębek jak dzikie zwierzę. Nasłuchiwała odgłosów puszczy, aż przyszedł do niej nerwowy sen, potem drugi równie niespokojny, a po przebudzeniu kolejny koszmar. Przy bosych stopach wił się ogromny, jadowity wąż. Łypnął na dziewczynę zimnym okiem i zasyczał zaskoczony jej obecnością.
Podniosła się ostrożnie i drżąc ze strachu bardziej jak z chłodu chwyciła rozżarzoną gałązkę. Trzymając ją tuż przed sobą, by w razie ataku móc się nią obronić pomyślała: Jak u licha się tu dostał? –Wtedy wąż, a był to jak się okazało czarodziejski wąż Eskulap, wysunął podwójny język i przemówił:
-Ssss... A jak Ty się tu dostałaś gołąbeczko?
No to pięknie, rozpaczała Żywia. - Nie dość, że po ludzku gada, to w głowie jak w księdze czyta. Na Peruna! Mocy przybywaj! Mocy moja wróć! Ale Eskulap niczym się nie przejmując, ciągnął dalej:
-Musiałem się na własne oczy przekonać sssss... - syczał przeciągle w odpowiedzi - Jak to może być, że prosta dziewka światy przemierza, transakcje z diabłami przeprowadza, a z pałacu Kosiarza niczym zjawa pośmiertna w niebiosa uchodzi, a potem znów na ziemię spada? - Byłem ciekaw, co to za sztuka i czego ona szuka? Ssssss...
-Niczego! Wiedźma ziemniaków kazała nakopać. Za głęboko, zbyt żarliwie się do tego przyłożyła i żem diabłym wykopała – odpowiedziała zgodnie z prawdą Żywia. -Kiedy byłam całkiem maleńka znalazła mnie na tym polu babka – Kurza Łapka. Żywia przełknęła ślinę dotykając drżącą dłonią mokrego od łez policzka ciągnęła dalej: -Babka przygarnęła do siebie i jak swoją nauczyła zaklęć oraz magicznych mikstur wytwarzania. Wpierw wędrowałam po światach zawartych w woluminach, potem zwiedzałam lasy, groty, bagna i uroczyska w poszukiwaniu ziół i składników do czarostwa. Teraz z łatwością przenoszę się w garbate pagóry i tak jak ptak przemierzam podniebne krainy. To moja droga, moja nauka, innej nie znam… - skończyła swą opowieść.
- Bodaj bym się ugryzł w język! Ssssss... Już Ty miejsca nigdzie dziewko nie zagrzejesz, a i chłop będzie miał z tobą jeno kłopot.
- Wiem – spuściła mokre oczy. - Od zawsze to wiedziałam. Dlatego nawet nic szukać nie zamierzam. -Tylko tego pacholęcia, co go zawżdy pragnęłam, mi szkoda. Tego, co go nigdy mieć nie będę…
Wąż wysunął rozdwojony język i ponownie zasyczał - Ssssss..., nie tak prędko moja panno! Mam dla ciebie pewną propozycję: – Znajdziesz w tej grocie czarodziejski kryształ. Będzie się on mienił wszystkimi kolorami tęczy. Zawiesisz go na szyi, tuż przy sercu, a kiedy przyjdzie czas i zachwycisz się kimś prawdziwie, kamień ten przyciągnie do ciebie ową ludzką postać. Wtedy powijesz dziecko i wychowasz je jak swoje. Kiedy przyjdzie czas, nie wcześniej i nie później. A kiedy ono dojrzeje, wrócę po swą zapłatę. Po tych słowach Eskulap znikł.