Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 września 2023

Wiedźmińskiego Terminatora Przypadki V

 Jedynym wyjściem było rozpalić ogień wokół siebie. Gorące płomienie zlizywały łakomie suche gałązki i trzaskały radośnie. Teraz czuła się dużo bezpieczniej. Baboki w cień czmychały, a ogniste koło, nie pozwalało im zanurzyć kłów w jej bladą skórę, ni splątać włosów, ni porwać sukienki… Żywia obeszła swoją jaskinię i zwinęła się w kłębek jak dzikie zwierzę. Nasłuchiwała odgłosów puszczy, aż przyszedł do niej nerwowy sen, potem drugi równie niespokojny, a po przebudzeniu kolejny koszmar. Przy bosych stopach wił się ogromny, jadowity wąż. Łypnął na dziewczynę zimnym okiem i zasyczał zaskoczony jej obecnością.

Podniosła się ostrożnie i drżąc ze strachu bardziej jak z chłodu chwyciła rozżarzoną gałązkę. Trzymając ją tuż przed sobą, by w razie ataku móc się nią obronić pomyślała: Jak u licha się tu dostał? –Wtedy wąż, a był to jak się okazało czarodziejski wąż Eskulap, wysunął podwójny język i przemówił:

-Ssss... A jak Ty się tu dostałaś gołąbeczko? 

No to pięknie, rozpaczała Żywia. - Nie dość, że po ludzku gada, to w głowie jak w księdze czyta. Na Peruna! Mocy przybywaj! Mocy moja wróć! Ale Eskulap niczym się nie przejmując, ciągnął dalej:

-Musiałem się na własne oczy przekonać sssss... - syczał przeciągle w odpowiedzi - Jak to może być, że prosta dziewka światy przemierza, transakcje z diabłami przeprowadza, a z pałacu Kosiarza niczym zjawa pośmiertna w niebiosa uchodzi, a potem znów  na ziemię spada? - Byłem ciekaw, co to za sztuka i czego ona szuka? Ssssss...

-Niczego! Wiedźma ziemniaków kazała nakopać. Za głęboko, zbyt żarliwie się do tego przyłożyła i żem diabłym wykopała – odpowiedziała zgodnie z prawdą Żywia. -Kiedy byłam całkiem maleńka znalazła mnie na tym polu babka – Kurza Łapka. Żywia przełknęła ślinę dotykając drżącą dłonią mokrego od łez policzka ciągnęła dalej: -Babka przygarnęła do siebie i jak swoją nauczyła zaklęć oraz magicznych mikstur wytwarzania. Wpierw wędrowałam po światach zawartych w woluminach, potem zwiedzałam lasy, groty, bagna i uroczyska w poszukiwaniu ziół i składników do czarostwa. Teraz z łatwością przenoszę się w garbate pagóry i tak jak ptak przemierzam podniebne krainy. To moja droga, moja nauka, innej nie znam… - skończyła swą opowieść.

- Bodaj bym się ugryzł w język! Ssssss... Już Ty miejsca nigdzie dziewko nie zagrzejesz, a i chłop będzie miał z tobą jeno kłopot. 

- Wiem – spuściła mokre oczy. - Od zawsze to wiedziałam. Dlatego nawet nic szukać nie zamierzam. -Tylko tego pacholęcia, co go zawżdy pragnęłam, mi szkoda. Tego, co go nigdy mieć nie będę…

Wąż wysunął rozdwojony język i ponownie zasyczał - Ssssss..., nie tak prędko moja panno! Mam dla ciebie pewną propozycję: – Znajdziesz w tej grocie czarodziejski kryształ. Będzie się on mienił wszystkimi kolorami tęczy.  Zawiesisz go na szyi, tuż przy sercu, a kiedy przyjdzie czas i zachwycisz się kimś prawdziwie, kamień ten przyciągnie do ciebie ową ludzką postać.  Wtedy powijesz dziecko i wychowasz je jak swoje. Kiedy przyjdzie czas, nie wcześniej i nie później. A kiedy ono dojrzeje, wrócę po swą zapłatę. Po tych słowach Eskulap znikł.

cdn.







wtorek, 26 września 2023

Wiedźmińskiego Terminatora Przypadki IV



   Z nekropolii Żywia trafiła prosto do nieba. I chyba z dwa tygodnie siedziała sobie błogo na puchatej chmurce, płosząc nadlatujące ptaki. Siedziała i patrzała z ciekawością w dół. Z wysoka wszystko wyglądało odrobinę inaczej; krowy na pastwisku przypominały boże krówki, konie - pasikoniki, a chłopi na kartoflisku uwijali się niczym mrówki usypujące ziemniaczane mrowiska. Siedziała, patrzała i ckniło jej się straszliwie do Kurzej Łapki i do jej kwiczącego dobytku.

-A co tam! - mruknęła do siebie znudzona, fiknęła koziołka i poleciała w dół.

Nie wiedziała już sama ile obrazów przed oczami jej się przewinęło, nie wiedziała również jak spadała i jak długo leżała pośrodku bagna. Gdy się przebudziła nad uroczyskiem unosiła się sina mgła. Kłaczki pnączy dotykały jej stóp, ostatnie liście łaskotały ramiona. Bezwiednie brała udział w niezwykłej ceremonii ustronnego matecznika. Spowita w zieleń i przesycona mgłą zapragnęła wyprostować splątane myśli i nogi. Okoliczne źródło bulgotało złowrogo wśród oparów unoszących się nad mokradłem. Przenikał ją złowieszczy chłód, pod językiem napotkała słodki posmak trucizny. Babka uczyła ją jak stawiać czoło prawdzie. Prawdzie tak niewiarygodnej, że każda nieprawda miałaby większy sens… -Umarła i wróciła do żywych! – na myśl o trupich wyziewach świata umarłych zjeżył jej się włos na skroni. Poskromiła swój gniew i strach, i poczuła, że trzeba jej wracać do babki. Póki co musiała przetrwać noc. Nasłuchała się o lokalnych demonach i o Leszym od wiedźm i  żerców dość, toteż wiedziała, że o tej porze dnia i  roku nie może czuć się  tu bezpiecznie. Szczęśliwie zbierając chrust odnalazła leśną polanę, a także mały wodospad oraz grotę ukrytą pośród drzew. Rozpaliła ogień i rozpoczęła pieśń, aby wywabić zeń złe duchy.

Z wnęki wyszedł… tchórz. Wąchał nerwowo powietrze, najwyraźniej wyczuł dym, albo strwożyło go zawodzenie wiedźminki - nie wiadomo. Tak czy siak dziewczyna weszła w szczelinę bardzo powoli i z najwyższą ostrożnością. Z drobnych gałązek i porostów uwiła sobie legowisko. Przeniosła ogień do środka i pomyślała, że wspaniale byłoby rozpocząć swoją własną praktykę, zostać tu w lesie na zawsze, nie rzucać się nikomu w oczy, przywdziać szarą suknię i robić to, co zawsze chciała robić, czyli czarować. Przy każdym wdechu widmo myśli robiło się bielsze i bledsze, wnękę wypełniał zapach mchu i wilgotnej ziemi, a Żywii zdawało się, że świat rozmywa się przy trzasku olchowych polan… Już myślała, że zapadnie w sen, już znużone oczy odmawiały posłuszeństwa, kiedy z mroku zaczęły się wykluwać kosmate baboki i dalej barczeć na nią i zdmuchiwać ogień poczęły. Żadne zaklęcia, żadne prośby i groźby, które Żywia w straszydła ciskała, nie miały większego skutku. Broniła więc żaru usilnie, albowiem na samą myśl, że może się ze straszydłami w ciemnicy sam na sam ostać, przechodził ją lęk.
cdn.



 

piątek, 22 września 2023

Wiedźmińskiego Terminatora Przypadki III


    Huknęło, buchnęło i nieznana siła przeniosła niczego nieświadomą  Żywię  wysoko, wysoko w góry, w zupełnie inny wymiar. Kiedy mgły opadły, okazało się, że jest przeraźliwie zimno, a ona sama w kusej letniej sukience zaczęła dygotać. Otuliła się swoimi własnymi ramionami.  Niewiele to  pomogło. Zimno przenikało do szpiku kości. Przez gościniec przewijały się przedziwne postacie. Byli tam nieomal wszyscy. Zbieranina ze wszystkich znanych i nieznanych Żywii światów, obecnych i przeszłych czasów. 

Szeroka arteria prowadziła prosto do zamczyska. Fala wędrowców zmierzała w jedynym, słusznym kierunku. Nie sposób było się jej oprzeć. Im była bliżej strzelistych wież i gzymsów, tym muzyka stawała się głośniejsza.

-Ojej, kolejna impreza… - Żywia przeraziła się, że znów ją gorzałką zechcą poić. W centrum grupka pijanych psotników organizowała konkurs na najbardziej wyszukaną gębę. Prześcigali się w pomysłach: jednemu udało się dotknąć językiem ucha, drugiemu kiprawego oka, a trzeci, najwyraźniej najbardziej z nich światły, włożył kilka wstążek makaronu do nosa i ku uciesze zgromadzonych strzelał nimi  w zaskoczonych piechurów. Zakamarki oblegały nawie, mary i ubożęta Byli tam pochyleni nad swą dolą starcy oraz pomarszczone, jak pozostawione na zimę na  drzewie: gruszki - staruszki; mężczyźni w sile wieku, oraz przepiękne dziewice. Dziewczynki tuliły szmaciane lale, chłopcy bawili się w wojnę. Wysocy stanem rozprawiali ze sobą, o tym jakie zamczysko potrzebuje ducha za ciecia, gdzie warto się osiedlić, jakiej parceli wartość spadła poprzez złego ducha zasiedzenie... Ostrzegali się i informowali nawzajem: którego wiedźmaka powinno się unikać? Która panna na wydaniu, a która niechybnie wdową  zostanie?

A jednak niewiele się zmieniło… - pomyślała Żywia. Nie ma nigdzie równości i pokoju.  Wszędzie, wpływy i porachunki. Nawet w nekropolii, widać, kto ile na sarkofag za życia oszczędził? Kto wielkich czynów dokonał, a którego jakby nie było…

W basenie przed pałacem pluskały się półnagie topielice. Z brzegu przesiadywały znudzone strzygi i strzygonie. W pałacu w głębi sali balowej przechadzał się złotopióry Raróg, za którym spływała po posadzce lśniąca smuga ognia. Dalej, w odosobnieniu, stał obleczony w przejrzystą szatę Kosiarz. Wyglądał zamyślony przez okno i wzdychał głęboko, a każdy jego oddech malował na szybach srebrzyste paprocie.

- Robota jak robota - odparł, gdy podeszła. Najwyraźniej ją oczekiwał. - Jakoś trzeba na utrzymanie zarobić - zaczął. - Co roku obowiązkowe szkolenia zawodowe, wyjazdy integracyjne, kurs techniki skutecznego przekonywania. -Szczęśliwie zawsze byłem pracoholikiem, to i problemu wielkiego nie było, gdy nadgodziny, ale wszystko to kosztem prywatności... żalił się. - A i ludzie się rozpaskudzili i wcale umierać nie chcą - pokręcił przeczącą zakapturzoną głową, jakby na potwierdzenie swoich słów. Trzeba ich sposobem, znienacka… 

- Nie szkoda ci ich? – spytała dziewczyna.

- Tutaj nie ma miejsca na sentymenty… -rzekła Kostucha. Układ jest taki: dostajesz szansę, że jedną, jedyną, to chyba nie muszę ci przypominać? No a potem... Potem  pojawiam się ja.  Jestem profesjonalistą! - Śmierć wyszczerzyła zęby. Żywia nie wiedziała do jakiego zbioru ją czy jego  przypisać: do miecza, czy kądzieli? 

-Aha! I powiedz swoim  diabłom, że ja tylko zbieram żniwo tego, co zasieją. Władca zaświatów wziął do ręki kosę i  począł przeciągać osełką po ostrzu. Tak oto skończyła się Żywii  ze Śmiercią rozmowa. 

cdn.





 


czwartek, 21 września 2023

Wiedźmińskiego Terminatora Przypadki II


26 października 2010

   I nagle ciemność zapadła, ale nie taka pospolita, co ją Żywia, co noc widziała, kiedy pod wieczór od zagajnika szła. Ta ciemność była duszna, siarką i spalenizną nozdrza wypełniała, aż się w głowie kręciło. -Do chałupy mnie wracać - rzekła sama do się – Babka skórę przetrzepie, jak na czas mnie nie będzie. Nazbierała prawie pełne wiadro ziemniaków. Niepotrzebnie na sam dół po schodach zeszła. Ale coś ją podkusiło, jeszcze raz dziabnęła, a motyka na coś twardego natrafiła. I dziewczyna nazad kopać bez opamiętania zaczęła. Musi to skarb jakowyś? – zgadywała. Niepomna, że na kartoflisku jeno głupi bogactwa ukrywa, wszak każdy rozumny wie, że co jesień wykopki będą. Narzędzie nazad zarzęziło, deski zatrzeszczały. -Może to jakie stare wyrobisko?  i jak pomyślała, tak też w tym samym momencie runęła sześć łokci w dół.

Kiedy kurz już opadł i kiedy spod rumowiska się wydostała, zobaczyła nad sobą rogate towarzystwo. Zbiegły się ino czorty niższej rangi za to same ino kanalie. Wierchuszka za stołem w oparach dymu siedziała. Było ich bodajże z trzynastu chłopa, a każden do rosłego capa podobny, bo i ogon, i racice miał. Samogon sobie polewali i skręcone liście tytoniu do pysków przytykali, wielkie przy tym dymne koła w powietrze puszczając. Z lewego skrzydła któryś zaintonował: „Hej sokoły”, drugiemu to się nie spodobało, to go grzmotnął pucharkiem między rogi. Co chwila, któryś któregoś szturchnął zaczepnie, albo ze stołka chciał strącić, byleby wyżej i bliżej zgromadzenia być… Bo na stole, trzeba wam wiedzieć, że różne różności były: prosięta pieczone wianeczkiem antonówek obłożone, a to bażanty po senatorsku, sarni udziec w myśliwskim sosie, potrawka z królika w glinianych garcach i kapusta parzybroda oraz polane grzybowym sosem gołąbki. I Żywia nie wiedziała nawet co jeszcze, tyle tego było wszystkiego, że aż stół pod ciężarem się uginał. Wokół wiły się też zalotne i zadziorne diablice. Im ino jedno było w głowie i bynajmniej nie była to strawa. Do stadła podszedł czarzasty kurdupel i ździwiony kopa w zadek od drugiego zarobił i wszyskie prócz Żywii, gromko się zaśmiali. Nieborak na plecach pergamin miał przyklejony z pięknie wykaligrafowanym: „Kopnij Mnie”.

Alem wpadła! – westchnęła Żywia. Uciekać? Ale jak? Sposobności ni ma, przecie  mnie już zoczyli – o ja nieboga! Co mnie podkusiło? Co ja tera pocznę? Co ze mną będzie? – kłopotała się. A tu jeden: ten, co to w samym centrum na największym stolcu siedział i kozią brodę rozmyślając skubał, gębę do niej rozwiera. Pewnikiem Lucyper? - pomyślała. -A juści! Na przednówku w księdze tajemnej diabelskiego księcia raz widziała. Nawet do onego był podobny: włosy i brodę najdłuższą miał z całego zgromadzenia, zapewne nie bez przyczyny - rogi z nich najokazalsze - jak jakowyś jeleń, albo łoś.

-"Gadaj dziewko, skądżeś? I po coś do nas wpadła?"– spytał z sarkazmem.

-"Ja tylko kartofli chciała nakopać…" - odpowiedziała dziewczyna zgodnie z prawdą. Kompanija śmiać się zaczęła.

-"Kartofli"?… Łe hłehłehłe – odpowiedział jej śmiech czortów. -"Już my znamy takie, co to niby dobrze chciały, a do piekła trafiły." I dawaj boki zrywać i głupie miny do siebie stroić.  

Przyszłej wiedźmince oczy łzami zaszły. Myśli sobie - trza sposobności szukać i umykać jak najdalej, jak najprędzej! Już miała diabli pomiot o łaskę prosić, już zgrzebną mowę obmyślała i  nawet krok w ich kierunku zrobiła, kiedy piekielny książe harmider ręką zawiesił i zarządził:

-"Panienka siędzie, sprawa jest." Migiem  zwołał lokajczyka i kazał przed Żywią kielich przedniego wina postawić, a i talerz napełnić wedle jej życzenia. Kiedy wszystko było gotowe, zaczął:

-"Ze Śmiercią mamy na pieńku. Dyplomacji okrutnie potrzebujem i negocjacji w imieniu piekielnych zastępów."

-"Śmierć jakieś wojenne niedobitki nam co rusz przysyła" – ciągnął czart. -"Uparł się i po jakichś bitwach jak szaleniec gania i wybielonym uśmiechem na mordzie rozprawia wszem i wobec, że na prostaczków kosy mu tera szkoda. A nam na co w piekle tyle rycerzy? No?! No powiedzże sama!" Żywia nie wiedziała, co odrzec, więc widelcem w talerzu gmerała.

-"Nudzim się okrutnie, to i skaczem sobie do gardeł. Bezrobocie rośnie, a prognozy mamy fatalne, fatalne… Dobrze, żeśmy opału na zimę pokupili"…- na litość dziewkę brał.

cdn.






wtorek, 19 września 2023

Wiedźmińskiego Terminatora Przypadki - A to było tak... cz.I



-Rózeczką dupsko przetrzepie! Ty znajdo parchata! - wrzeszczała babka. -Ino byś w woluminach siedziała! – gestykulowała gniewnie.  – Maciorka od rana głodna! Kartofli miałaś nakopać, kiedym w Gródku bawiła! Czekaj no! - dziewka zerwała się z taborka blada jak młynarczyk po krzepkiej robocie. Rozwścieczona stara chwyciła mietłe i dawaj za własną terminatorką ganiać. – To ja cię pod dach przygarnęła, do zawodu przysposobić  chciała… -Schedę zostawić… - sapała. -Czekaj no! I dawaj ździeliła młódkę po głowie – Zaraz cię nauczę szacunku do starszego pokolenia! -Ty darmozjadzie! Ty iluminowanych stronic latawico! Oniemiałe z przerażenia chuchro ledwo z chałupy zwiało i pędem wiedźmińskie imperatywy wykonywać .  -„Dziwne” – pomyślałby obserwujący zdarzenie powsinoga.  – „Dziewka na pierwszy rzut oka, bez problemu dałaby babci radę, a się posłuchała...”. – O jakżeś naiwny! Zezowate szczęście miałbyś, jeślibyś z życiem uszedł! Babka była największym wiedźmakiem o jakim okoliczny gmin od wiek wieków słyszał. Nawet najstarsi w siole nie mogli wiedzieć, ile ona może mieć właściwie lat? -Samorodek – można by rzec. -Czarny diament na zwykłym klepisku znaleziony. Co ciekawe, babka nie tylko sterowała z ukrycia losem prostego ludu, ale siedziała nie gdzie indziej jak w jednej  z najznamienitszych ze znamienitych lóż - w Wiedźmińskiej Loży Szyderców: "Bezprawie i Niesprawiedliwość". I to jeszcze było nic! Piastowała tam zaszczytne stanowisko - jaśnie prezesa nad prezesami, być może dlatego, że wredna była za dwie, ale może i dlatego, że jak kto ją bliżej poznał, to wiedział, że niesprawiedliwa była jednako.  Cichaczem nazywali ją ”Kurzą Łapką” i wcale nie bez przyczyny.  Prawda to była powszechnie znana, że drób lubiała w zamian za usługę przyjąć, jednakże z inszego powodu przydomek  ten się wzion. Stara wyhodowała na swych pokurczonych od warzenia tajemnych mikstur rękach okazałą kolekcyję kurzajek. - Trudno, swoje muszę ścierpieć - zadumała się Żywia. -Nijakich przypadków ni ma, a jak się uczyć, to ino od mistrza, a nie od jakiejś skośnookiej podróbki zza siedmiu mórz. Żywia, przekroczyła z pełnym cebrzykiem próg chlewika, a do jej nozdrzy dobiegł zapach trzody. -Masz tu, podjedz sobie – odezwała się do, bądź co bądź obrażonej, bo głodnej, maciorki. – Prosięta skakały radośnie. I kwiku było co niemiara. - Sianka wam pościele – dodała, jakby chciała zwierzyniec udobruchać. I chcąc umilić sobie żmudne obrządki  recytowała z pamięci recepturę:

-Sproszkowane ucho gacka, ptasie mleko, wilczełyko…

Bała się, że babka w afekcie jaki czar na nią rzuci, toteż prędko z maciorką się uwinęła, wzięła wiadro i polazła z motyką na poletko za stodołę nakopać ziemniaków. Widziała już babkę w akcji nie raz... Na wiejskim festynie w Gródku wpierw kibić wyszczupliła, a pstrykając w palce naraz włosy przyczerniła, lico wygładziła, a na koniec oczy - kocim błyskiem zapaliła…  I tak se chłopów wokół palca zakręciła, że nie dość, że darmowych drinków ilebądź popiła, to i z kufla choćby łyka każdemu uchyliła, śpiewając przy tym i siadając chłopom na kolana. Ponoć użyła tej nocy nie z jednym, a taka wesolutka wróciła, że  Żywia myślała, że z samym księdzem pogodzona, ale gdzie tam…

Och chciałaby  Żywia taki tupet mieć, chciała! Nie tyle o piwo tu chodziło, ani o tych chłopów nawet, gdzie tam… Chodziło o to, że babka robiła ino to, co za słuszne uważała i nikt jej w tym przeszkodzić nie potrafił. Nikt. Nawet miejscowy kaznodzieja.

Tak się Żywia znowu zamyśliła, że kopała, i kopała, i miast kartofli, wielką drewnianą skrzynię wykopała. Zaciekawiona gmerać przy niej zaczęła. I bach! - wieko odskoczyło. Kufer wcale zamknięty nie był! -O rety! - wyrwało się dziewce. - Wewnątrz są schody! Zrobiła krok, potem jeszcze jeden, i zeszła niżej, i jeszcze niżej… Musi to zejście do jakiej tajemnej piwniczki prowadzi? Wokół pełno było omszałych gąsiorków, okurzonych kompotów, ogórków kiszonych i inszych różności, ale ona niczego nie kosztowała, tylko jeszcze niżej poszła.

cdn.




niedziela, 17 września 2023

15 MILIGRAMÓW


  Żali się łza oku, 

drżąc firmament chmurzy:

-Skąd się wziął niepokój,

kiedy jest po burzy?


Choć była wysoko,

 błyszczała jak gwiazda,

wymknąwszy się mrokom

- z rzęs wypadła gniazda.

(16 października 2010)





 

piątek, 15 września 2023

NIEBOSKŁONY

    

Na wskroś niebosiężny płaszcz nocy

lecz gdzieniegdzie jasność się sączy.

Dziś wieczność rozliczne ma oczy,

Sam księżyc zbłądził pośród  pnączy.


  Daremnie sowa ma habit mnisi;

na warcie tajemnic przeszłości.

 Próżno jej słuch zastyga w ciszy,

- muzyka pokarmem miłości.







poniedziałek, 11 września 2023

JEDWABNIK

 

zawisł w czas pełni

odpust zupełny

na skrzydłach oko

zawinął w kokon


miast wiatrem sycić

  srebrzyste nici

miast z ziół komnaty

 jedwabne szaty


(10 września 2010)





środa, 6 września 2023

Niepowaga



uśmiech między nami 

niezdarnie zwieszony

most międzyludzki 

ciągle zachodzą w nim zmiany

 balansując między 

dwoma przepaściamy

 przypadkowo zdiagnozowano  

zupełnie nową przypadłość

zaraźliwe chichranie 

w najmniej odpowiednim momencie

 powracający uśmiech

niestosowne powikłanie

całkowicie rujnuje rutynę



*


W planach jest wyjazd nad Mississippi. 
Niech no tylko podkręcą się kolorki.








Pasażer


Ni mniej, ni więcej,

wybiera za środek lokomocji

zatęchły podmiejski szmelc.

Scenariusz bywa podobny

-  choć nie taki znów oczywisty, 

mniejsza o to…

W opasłym tomisku przechowuje

pęk złamanych stronic;

litery skaczą, rozmazują się.

 Kątem oka łapie ledwo widoczny sens

 od lat oswojoną pętlę,

- do szpiku kości

znaczony ołówkiem wers,

mokre rękawy od łez,

koliste reakcje kierowcy,

marszrutę przechodnia...







niedziela, 3 września 2023

Sauna i spa


dziś w saunie 

niecodzienne parowanie

  z kłębów idealne

rodzą się bobasy

w nieskalanym ręczniku

na poczekaniu

cudownie bezbronne

  paznokcie ecru

owsiana papka plaster ogórka

 dobrany do cery olejek 

 z okładki magazynu

 znany ktoś powiela uśmiech

twarz śni że lśni

w kanonie piękna

najpięknieszy jest szczyt

w międzyczasie jakiś desperat

zgadza się na wszystko

niezwykły to wysiłek

nieuchwytny w czasie

składniki odżywcze karmią

 świątynię kultu ciała

strzegą bramy chmur 




zdjęcie z netu