Latem, kiedy skóra od słońca się złoci
prześwietla zieleńce, całuje, przytula...
Pobocze od kwiatów różowieje, żółci,
lipą pobielona święta kanikuła.
Płyną lekkie chmury w cztery świata strony,
Idą zakochani po horyzont długi,
w kipieli drzew, w głębinach traw aż do skroni...
Szczęśliwie w łąkach można im się zagubić.
Śnić w nocy nie spać, oglądać Perseidy
deszczem spadające, jakby świt przedzierał
w ramionach ziemi niebieskich ciał odkrywcy,
w obłokach galaktyk głód serca pożera.