Brzaskiem obudzona zerwie mu truskawki.
Niczym boginka kreśli polnej drogi szmat;
Gdy łaskocze atłasowych listków skrawki;
W falbanach trawy bosą stopą znaczy ślad.
W dali parasol kopru milczy zazdrośnie.
Na płocie pękają śmiechem groszku strąki.
I dopóki dzikich jabłoni sad rośnie,
dopóty nie zginą sianokosem łąki.
W ciszy, z koszem dobroci, w zielnej topieli,
swoją białą dłonią zgarnia mu owoce.
Na kolanach ma głowę, w wonnej pościeli,
i sam nie wie czemu tak cały dygoce.
Chwila, gdy serce dotyka zapomnienia;
Kiedy upragnione dłonie tulą dłonie;
Tak jak w akcie mistycznego objawienia;
I zbędne słowa, gdy dusza słońce chłonie.
(30 października 2009)