Kobaltowa chmura pożerała ciche połacie nieba, wciąż chłodna i głodna spuszczała ku ziemi świetliste strzępki błyskawic. Podniósł się wiatr, ożaglowanie prężyło się i trzepotało… Z zamyślenia wyrwał go szyper, który nagle pojawił się na dziobie.
-Majtek schódź no do pomocy przy takielunku! Haruna przeszył dreszcz niepokoju, prędko przeskakiwał co drugi stopień zmierzając ku dołowi.
-Wiązać żagle! – zarządził kapitan - nadchodzi sztorm! Załoga na komendę zaczęła uwijać się jak w ukropie:
-Ciągnij linę na raz! – krzyknął zejman i już marynarze zwijali płócienne skrzydła, które jeszcze inni związywali. Tak też było i przy następnym i dziwił się kanaka, że tak to wszystko zmyślnie jest ułożone.
-Nowy zostaniesz z bosmanem, reszta do kajut! – przełożony wydał komendę, gdy okręt był już przygotowany na sztormowanie.
Bosman zdjął czapkę, podrapał się po siwej głowie wyraźnie niezadowolony, lecz nie powiedział nic i kornie stanął na posterunku.
-Taki sztorm to poważna rzecz – burknął do młodego - jest jak chrzest Posejdona. Za daleko od kotwicowiska i od jakiegokolwiek portu, trzymaj się blisko i słuchaj starszych – tłumaczył.
Spienione bałwany kołysały łajbą, rzęsisty deszcz znacznie obniżyły widoczność, krople wody moczyły ubranie i marszczyły skórę. Wiatr targał włosy, przenikał do kości i przeraźliwie wył. Zapał stygł i Harun z żalem wspominał swój rodzinny dom i tęskniło mu się za mało płatną, acz dużo bezpiecznniejszą pracą chłopca sprzedającego gazety na rogach ulic w Dover. I kiedy tak sobie myślał, o nudnym, lecz spokojnym życiu, gigantyczna fala uderzyła w okręt, przelała się przez burtę i porwała domorosłego żeglarza w błyszczącą, zimną jak stal toń oceanu.
-Człowiek za burtą! – usłyszał jeszcze jak przez mgłę zanim woda wlała się do uszu.
***
Już pierwszego dnia rejsu, kiedy minęliśmy białe klify Albionu i wpłynęliśmy przez cieśninę Kaletańską na szerokie wody Atlantyku, Jutrzenkę zaskoczył niespodziewany sztorm z wiatrem tworzącym fale wysokie na dziesięć, do pietnastu stóp. Załoga dostała rozkaz, aby złożyć żagłe i schronić się pod pokładem - co niezwłocznie uczyniliśmy. Mniej odporni dostali zaraz choroby morskiej, inni, aby zabić czas, grali w kajutach w karty.
Przy sterze pozostał bosman i jeden z chłopców okrętowych do pomocy. Doświadczony członek załogi dzielnie dawał sobie radę w przeciwieństwie do młodego, którego zabrała jedna z fal i słuch po nim zaginął. Niektórzy twierdzą, że to zły omen, że „rejs niechybnie źle skończyć się musi, tak jak się rozpoczął” – zapisał w dzienniku pokładowym oficer wachtowy pod datą 27 września 1824.
***
Harun w tym samym czasie dryfował wśród kłębowiska wzburzonej wody. Kątem oka udało mu się zauważyć fragment roztrzaskanej beczki, do której z trudem dopłynął. Po jakichś dwóch godzinach ocean uspokoił się, ale młodemu wilkowi morskiemu uczepionemu prowizorycznej tratwy zaczęło dokuczać zmęczenie oraz głód. -I na co mnie to było? – zdenerwował się uderzając otwartą dłonią w lustro wody.
cdn.
(12 marca 2011)
No pięknie! I ciekawie! Jestem pod wrażeniem!***
OdpowiedzUsuńDziękuję Olgo! Będzie ciąg dalszy. Pozdrawiam!
Usuń"Hej, znowu zmyło coś, Zniknął w morzu jakiś gość." :-)
OdpowiedzUsuń"Hej policz, który tam, jaki znowu zmyło kram?" 😉
Usuń