Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 7 grudnia 2023

Brown Sugar - opowiadanie retro

 

   Zagrały dzwonki. Wyszła w pośpiechu z  pracowni kapeluszy. Wpadła na przechodnia i niechcący upuściła maleńką torebkę. Nieznajomy podniósł ją i podając kobiecie zapragnął uchwycić jej wzrok. Podziękowała skinieniem głowy, sprytnie omijając natarczywe spojrzenie. Niespokojne rzęsy rzuciły cień na zaróżowione policzki i tylko szklane oko etoli z lisa, burzyło nastrój pierwszej tęsknoty. Był pewien, że się speszyła. Chciał powiedzieć coś jeszcze, prócz zdawkowego: -Proszę, cała przyjemność po mojej stronie… Tymczasem już odchodziła przy akompaniamencie obcasów, które stukały o bruk swym wysokim staccato. Zaciekawienie rosło z każdą chwilą. To tak jakby jarzmo zegarów i kalendarzy nagle przestało istnieć. Jakby niesforne perpetuum mobile cofnęło jego osobę jakiś wiek wstecz. Postanowił odkryć tajemnicę. Wytropić złudzenie. Spróbować dowiedzieć się czegoś więcej. Skręciła w nasycone klaksonami wielkomiejskie zakamarki. Przez chwilę stracił ją z oczu, ale wkrótce pośród tłumu rozpoznał mały kapelusik przepasany wstążką, zwiniętą na boku jak muszla.

Trzy schody w dół dotykając gładkiej jak lód poręczy.  Ktoś pytał o ogień. Bez namysłu sięgnął do kieszeni. Płomień jak złoty wąż wypłynął z zapalniczki i za moment zgasł. Wszedł do środka i nagle zmienił się świat. Promienie z zawieszonej pod sufitem kuli tworzyły przekątne między jedną, a drugą ścianą, krzesłem, stołem, a sceną. Wokół rozbrzmiewał kawiarniany gwar. Nieliczne pary tańczyły, inne przy małych, okrągłych stolikach z lampką demonstrowały wszem i wobec swoje podwojenie. Wielu mężczyzn oblegało bar. Byli tam robotnicy, znużeni pracą urzędnicy i tacy jak on – przypadkowi przechodnie.

Zapadła cisza – ale tak naprawdę nie pamiętał – może przebiegł między ludźmi jakiś szmer? Kiedy wchodziła na scenę zdawała się płynąć. Zanuciła wers. Rysy na twarzach publiczności zelżały i prosiły o jeszcze. W rytm łomotało serce.  

-Zdejmij kieckę! – zaryczał z tyłu kompletnie pijany gość. 

Wtedy stała się dziwna rzecz, przypadkowy mężczyzna ścisnął dłonie w pięść i runął na niego masakrując mu twarz. Bił bez opamiętania, oszołomiony swą siłą i złością. Aż ochrona musiała rozdzielać zwarte w uścisku ciała. Niedoszłego obrońcę dwóch osiłków wciągnęło na zaplecze, gdzie otrzymał dodatkową serię kuksańców. -Tak, żebyś dobrze zapamiętał – śmieli się, gdy zwijał się z bólu. W końcu wylądował na bruku, od tyłu - tam, gdzie walały się stare kartony, a dzikie zwierzęta przychodziły na żer. Podnosząc się zobaczył swą twarz w kałuży: krew z nozdrzy spływała na pomarszczoną tarczę księżyca, która  w tej chwili się w niej odbijała. Nagle drzwi, które zwarły się z hukiem znów skrzypnęły. 

-Lepiej już nic nie mów – zaprotestowała podkreślając gestem ręki swój stanowczy ton.  

-Byłeś pewien, że to ja potrzebuję opieki, a pomocy potrzebujesz ty… – powiedziała przykładając mu do twarzy chusteczkę.


14 grudnia 2011

10 komentarzy:

  1. Cześć 🙂 Fajne, zgrabne opowiadanie. Szybko i płynnie się czyta. To jedna z tych historii o ciekawych początkach czegoś wielkiego 😉 Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co Ty opowiadasz? Wygrzebałam je wczoraj. Pomyślę, dziękuję. 🫠🙂

      Usuń
  2. To opowiadanie wygląda trochę, jak fragment dłuższego tekstu. Jakby miało zachęcać do poznania jakiejś historii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chicago to zagłębie blusowe. Kto wie? Może poszukam jakiś ciekawostek... Dziękuję Joanno. 😉

      Usuń
  3. Uy pobrecita. Genial relato. Te mando un beso.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gracias. Quizás algún día lo desarrolle. Te mando un beso.

      Usuń
  4. Pięknie piszesz! Masz niesamowitą wyobraźnię...

    OdpowiedzUsuń