Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Babie lato

Gdy się niebo przepierzało, 

ukrop zdawał się już chłodnieć

babie lato nas związało,

snem osnuło nas przytulnie.

 

Lśniącą przędzą pieszczotliwie, 

głaszcząc skórę porządliwie.

Jak pozbierać nikłe nitki,

 gdy się tworzą nowe witki?


Nęcą zmysły, plączą mowę,

 zatrzymują nas przy sobie.

Już nie wierzę w rozplątanie

pożegnanie i rozstanie.


Dzień w dzień ziemia drży od rosy 

pełne ziarna są już kłosy.

Ptaki kwilą o odlotach,

a my zostajemy w splotach.


Zakochani, zapatrzeni,

zasłuchani w łąk brzęczenie,

 w falach kwiatów zatopieni,

 srebrną nicią otuleni.

 







 




czwartek, 14 sierpnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków – Jak Gniewko, leśny Ćmak i Oreszko mało co topielcami nie zostali

W tym samym czasie Gniewko wracał od ćmaków przez chłodny las, a później pierzaste wiechcie traw. Srebrzyste pasma babiego lata rozwieszał wiatr, a skowronki wysoko na niebie dźwięczne kaskady. Gdy chwat z osłabionym I wychudzonym ćmakiem na plecach dziarsko przecinał błonie pod Sobótką, napatoczył się na nich Oreszko. Zatrzymali się pod cienistym jaworem by odsapnąć  na chwilę. Ścisneli na powitanie prawice i  zaczeli rozmowę:

-A bodajbyś sczezł! – zawołał  radośnie Oreszko. -  A gdzie to cię licho nosi? Kogo ty tam dźwigasz? Patrzaj no, toć niewiele wody w Czarnym Potoku upłynęło, jak my się widzieli, a tu tyle zmian, tyle zmian! Wieści nowe ci przynoszę i to nie byle jakie! 

-Nie błaznuj, tylko gadaj, co nowego – burknął zafrasowany rzezimieszek.

-Pamiętasz Jagodę? – spytał. -No tę, co wtedy zapoznałeś, kiedy rozróba w Turkaweczce z trolami była.

-Co mam nie pamiętać?… – mruknął rzezimieszek i już miał rzec kąśliwą uwagę, lecz Oreszko zmacał pod pazuchą okowitkę i na światło dzienne wyciągnął. Złodziejaszka nie trzeba było specjalnie namawiać. 

-A co z nią? - spytał. 

-Ta to się tera wywianowała powiadam ci, że ho ho! – ciągnął Oreszko. 

Gniewko łypnął okiem ciekawie. - Jak to - spytał.

- A tak! Pospolita dziewka z karczmy tera księżną na zamku zostanie! – dokończył Oreszko.  

Na te słowa Gniewko zakrztusił się zawartością antałka, który mu kompan podsunął.

- Wielmożnego pana pomogła z jeziora wyłowić i tak ze wszech sił go cuciła, aż się biedaczek zakochał.

-Po wszystkiemu okazało się, czemu książę był wyraźnie kontent, że ona wcale nie taka zwyczajna i że koligacje rodzinne ma  - wyjaśniał dalej rozmówca.

-Miejże litość z Jagodą? – spytał filozoficznie Gniewko i splunął z ukosa. - Skoro takie rzeczy się wydarzają i byle dureń naszą ziemią  włada, to może być jeszcze, że najgorszy łotr najwyższym kapłanem zostanie? - dodał oburzony rzezimieszek, lecz widać było, że nowinki zbiły go najwyraźniej z pantałyku. 

-Trza modlić się do bogów, by w opiece nas mieli - zatoczył się Oreszko, po czym rozlał nieco okowitki na ziemię jako ofiarę  przebłagalną. A resztę podsunął ćmakowi lecz ten się skrzywił.

- No co ty! Najlepsza w okolicy i dalej począł go namawiać wedle swojskiego obyczaju.

   I tam właśnie nedaleko drzewa, gdzie się Oreszko z Gniewkiem i ćmakiem spotkali, a potem serdecznie gawędzili i we trzech gorzałką raczyli, a gdzie się koniec końców pospijali i na posłaniu z traw legli, w dole za pagórkiem była sadzawka. Taflę wody pokrywał bielutki grzybień, brzeg – szeleszcząca z każdym ruchem wiatru trzcina. W dzień w wodnych zaroślach czaił się żuraw, w duszne noce – żaby dawały huczny koncert. Z okolicznych lasów i łąk schodziły do wodopoju łanie, dziki i łosie, drżące o swoją skórę zające oraz zlatywało wszelkiego  rodzaju ptactwo wodne.  Ale jakby tego było mało, od przeszło trzech lat pomieszkiwały tam trzy urocze topielice. Wszystkie co do jednej młode i zgrabne: jedna ruda i piegata, druga ciemne włosy miała, a trzecia koloru dojrzałego zboża. W długie mokre kosmyki wplątywały sobie źdźbła traw,  zostawione przez ptaki barwne piórka i wodne kwiaty. Do połowy były nagie, a tam gdzie się kończyła kibić, zaczynała rybia łuska. Wodnice, kiedy tylko się ściemniało wychodziły ze swych głębin i zagubionych do siebie wołały. Tego dnia tuż po zachodzie słońca wypatrzyły, że w pobliżu stawu trzech nowych kawalerów przybyło i dalej śpiewem przejmującym wabić ich do siebie zaczęły.
Wybudzony Oreszko kaprawe oczy przetarł, lecz widok wydał mu się tak cudny, że uznał, iż nie zaprzestał śnić jeszcze. Trącił Gniewka, a ten ćmaka, który wstawał niechętnie, tylko oparł się na łokciach i przez chwilę próbował zrozumieć co się dzieje.
-Czy ty widzisz to, co ja widzę? Czy mi się tylko zdaje, czy te panny do wspólnych igraszek nas zachęcają? - spytał Oreszko.  Czy nam wszystkim śnić może się to samo? – przerwał mu złodziejaszek.
-Obawiam się, że tak… – odparł ćmak.
I jak na zawołanie wszyscy trzej ściągać odzienie poczęli i jeden prędzej przez drugiego i trzeciego do bajorka pobiegli. Wodniste koła porobili, gdy na wyścigi wśród tysięcy kropel w toń wskoczyli, a nimfy chichotały i szeptały im do ucha ich potrójne marzenie: powić w szuwarach małe wodniki lub wodnice. I dalej zabawiać się z przybyszami, dotykać  i całować wszędy, wciągając ich coraz głębiej i głębiej pod wodę, aż się panowie zlękli wielkiej tej pieszczoty i do odwrotu szykować zaczęli. Wodne panny przestać jednak nie zamierzały. Przez chwilę Gniewko tracąc grunt pod nogami kosę księżyca na niebie wypatrzył i kolejny raz pomyślał, że nadmiar okowitki i woda to jednak nie najlepsze jest połączenie. 
Złapał korzeń, który wśród szuwarów odnalazł i wołając Oreszka i  ćmaka zaczął pełznąć na suchy ląd. Towarzysze jednak wokół panien i w roślinność zaplątani nie myśleli na brzeg wracać i trzeba było zastosować nieco silniejsze środki.  Pięść Gniewka bowiem już z niejednej opresji go wyratowała.  Szczęśliwie kiedy tchu zbrakło, oprzytomnieli wreszcie. Rozochocony leśny ćmak i Oreszko pomocną dłoń Gniewka w końcu uchwycili i na brzeg z trudem wylegli. A potem dalej w kierunku młyna poszli. Po latach czasem podkładając w zimie do pieca, czy na wachcie przy obozowym ognisku, albo kiedy czuwać trzeba było i nie spać lub kiedy towarzystwo gawędy się domagało, każden jeden z osobna opowiadał jak to przyśnił mu się dziwny, wspólny sen, jeden z tych mokrych...
c.d.n.




Freepic.com 

wtorek, 5 sierpnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Istne dziwowiska

 

***

     Jaśko wzdrygnął się, bo spodziewał się, że w młynie zastanie co najwyżej młynarza, a nie dziecię starszej krwi. Wydawało mu się, że  długoucha wie, że nic jej tam nie grozi, a mimo to wciąż była czujna i niespokojna. Wrażliwa na każdy szmer i odgłos, bzyczenie muchy, czy jakiego komara. Widział jak srebrne promienie księżyca sączą się przez okno i giną wewnątrz rozproszone. Dzięki nim mógł dojrzeć jaka jest drobna i że pod jej chłopięcym odzieniem cała drży. Pochłonięty niezwykłym tym widokiem, nie zorientował się nawet, że elfka  chwyciła cep i nie tracąc ani chwili, walnęła pachołka prosto w płową czuprynę. Jaśko padł jak długi. Związany, zakneblowany, wylądował w przeciwległym kącie.

- To na wszelki wypadek - usłyszał jak przez mgłę.

Ale Fril długo nie mogła ochłonąć. Jak majaki w gorączce wracały do niej wspomnienia zimowego pogromu sprzed lat. Była mała, nie rozumiała do końca, co się wokół dzieje, lecz czuła instynktownie, że objawiło się żywe zło. Dwie dekady temu, zaraz po tym jak wojewodą na Sobótce został Onufry, zima była bardzo sroga, a na traktach pełno maruderów. Głód i bieda sprawiły, że szabrownicy szukali pożywienia w okolicznych wsiach, a na gościńcach łatwego zarobku. I mimo, iż  najstarszą z ras chronił wieczny glejt, nikt nie był w stanie  uchronić ich od łupieżców. 

Pamięta jak dziś. Ten, który dowodził, kazał wywlec ich na środek, przy czym spiął karego konia i przejechał między dwoma kolumnami elfich niedobitków. Krzyczał coś, lecz Fril nie znała wówczas  ludzkiej mowy. W powietrzu jątrzył się zapach dymu z ich spalonej osady oraz słodkawy zapach krwi zabitych i rannych. W górze nad ciałami krążyły już gawrony. Nakazano im złożyć broń i wszelkie kosztowności, których dawno przecie nie mieli. Widziała, jak tamten zamaskowany, a z nim trzech troli i gnom ze świńskimi oczkami wypatrują młodych i zgrabnych, jak się do nich ślinią, jak je obmacują i ciągną gdzieś w krzaki. Wracały stamtąd stłamszone, spuchnięte od płaczu.  Jak starały się zasłonić podarte sukienki i posiniaczone ciało. Zrobiło jej się niedobrze, oparła rękę o ścianę, pochyliła głowę i zwymiotowała. Czas jak młyńskie koło zatoczył krąg.

***

  Wszystko wskazywało na to, że nie był to uczęszczany trakt – gałęzie drzew i leśne jeżyny kłuły nogi, zaczepiały płócienne rękawy i próbowały choć na chwilę przy sobie zatrzymać. Kiedy Gniewko umknął ćmakom zabierając niespodziewanie jednego z nich, z serca  głębokiej puszczy, poszedł drogą wzdłóż strumienia, by przy świetle księżyca odnaleźć zarys swojego młyna. A Ćmak zwieszony na ukos przez ramię niby złowiona na wnyki rogacizna, wiercił się i psioczył na zbawcę. Może nawet i spróbowałby ucieczki, ale rzezimieszek trzymał go twardą ręką. Gniewko, jak wiadomo był przecie więcej niż porywczy i ostatkiem sił się powstrzymywał, by marudy nie ździelić po łbie. Nie mógł się przy tym nadziwić, bo niezdarne ćmaki w istocie były sprytne niczym lisie plemię, a żałość swą traktowały jako przynętę. Zasmuceniem swym bowiem rozczulali napotkanych prostaczków, a kiedy udało im się którego litościwego na to złapać, to żerowali na nim, dopóty ofiara się na to godziła. Do roboty bowiem żadnej się nie nadawali, nie uprawiali ziemi, ni rzemiosła. Nawet do cyrku nie pasowali. Wszak taki ćmak publiki choćby pekł, to nie rozbawi. Po co on tego cudaka ze sobą wziął? - zastanawiał się przez chwilę, czy aby nie wrzucić go z powrotem w zarośla mijanej leszczyny.


***

Niemal w tym samym czasie na brzegu jeziora odbywało się zgoła inne widowisko.
Kiedy mości książę, ledwo żywy, przez swą służbę jak jakowyś szczupak ułowiony, na brzegu wśród niezapominajek spoczął, Jagoda doń wartko podbiegła, białą zapaskę jak welon na głowę zarzuciła i wszem i światu ogłosiła: „Mój ci on! Mój ci jest!”. Wprawdzie rycerz skazańcem nie był i od zguby panna go ratować nie musiała, ale zgromadzenie uznało, że wyratowany z topieli, to tak jak od śmierci ułaskawiony. Nikt nic powiedzieć nie śmiał, wiejska dziatwa jeno krzyczeć poczęła - ”Panna młoda ładnie skroń dziś swoją kwieci, minie roczek jeden powije mu dzieci” A później darły się jak na weselu: - ”Gorzko! Gorzko!” A młodzi się wtenczas całowali. Na to babki zaczęły biadolić o rychłym zamążpójściu Jagódki i to za samiuśkiego księcia Maksymiliana. Weselili się jednak wszyscy, a wiwatów nie było końca. Chcieli choćby zaraz gody im urządzić, ale książę umyślił sobie truchło smoka wypchać i na pamiątkę nad łożem małżonków zawiesić, to i na powrót zebrali się rozsiani w okolicy zbrojni, by społem iść wiwernę bić. Okazało się jednak, że przez to całe zamieszanie gadzina uciekła zostawiwszy po sobie schajcowane snopki i wystraszonych parobków. 
c.d.n.

niedziela, 3 sierpnia 2025

Zdrowienie

 


wymaga czasu

a czasu szczęśliwym trafem

nie wygrasz na loterii

i nie znajdziesz po kieszeniach 

 nie zostawisz sobie 

godziny ni dnia na później 

na wypadek i w razie czego

ziarna wytchnienia

nie wyłuskasz z nadmiaru trosk

życie jest wszystkim

co tylko się uwagi domaga

 umyka nie zaczeka

za to proces zdrowienia

 wymaga spowolnienia

i zrozumienienia które

czai się w kącie szafy

wystrojone w najdroższe perfumy

 i w suknię na jeden bal

 

oddychaj spokojnie

jakby z dna duszy

pewnie i przeponą

na nic czyjeś biadolenia 

prośba i groźba

to na nic

gdy pole do popisu

leży odłogiem

 a wola i chęci na miedzy 

zdrowienie uczy cierpliwości 






Freepic.com 

 

poniedziałek, 28 lipca 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Ćmaki

 Szedł miedzą w kierunku zagajnika. Kopał kamyk, ssał źdźbło i podziwiał bursztynowy zachód słońca rozlewający się nad łęgami. Nagle usłyszał wśród zarośli ciche mamrotanie:

-Noc, noc idzie. Zara wyjdą ćmaki, porwą pacholęta, zjedzą na wieczerzę…

-Wyłaź no, bo portki  zara przetrzepie! - zagroził Gniewko i aż ścisnął pięści na wspomnienie wydarzeń w Turkaweczce. Głos w zaroślach zamilkł. Podbiegł bliżej, wyciągnął rękę i wyrwał  z krzaków cudaka. Było to szare, smutne stworzenie, które skurczyło się w sobie i drżało z przerażenia. 

-Ktoś ty?  Gadaj, a wartko, bo czas ucieka! 

-Jestem ćmak… – smutas ściągnął gębę w podkówkę na znak, że nie będzie i nie chce mu się z wędrowcem gadać.

-Czego bez powodu ludzi niepokoisz? – spytał złodziejaszek.

-Bom ćmak – cudak odrzekł zdawkowo.

-Nie znam – mruknął Gniewko – a skądżeś? Jest więcej takich jak ty?

-Są, tam w borze w norach w ziemi  kopanych siedzą i smutne opowieści snują.

-Prowadź! – rozkazał Gniewko zapominając o tym, że młyn na gospodarza czeka.


***

   Siedzieli w kręgu, przy pniu ściętego dębu. Polewkę z muchomorów z cebrzyka polewali do naczyń w kształcie hubki i społem pili. Mieli szare jak proch, zmęczone lica, ażeby nikt ich nie obaczył i z nory nie wykurzył. Niektórzy odwracali głowy w stronę nowoprzybyłych, inni byli tak pochłonięci swoją rozpaczą, że kolebali się w przód i w tył, w tył i przód, jak żywe kołyski. Powtarzali przy tym sobie tylko znane zaklęcia i stare, nieskładne, zapomniane pieśni. 

-Oni tak cały czas? – spytał Gniewko poruszony ich żałością. Pochwycony ćmak kiwnął głową. - Kiedyś babka opowiadała mi, że gdy kto ćmaka zdoła rozśmieszyć, to on przemieni się w nocnego motyla i poleci w kierunku światła, żeby się z nim pojednać i w nim zatracić. Ale ona była stara, coś jej się pewnie pomieszało od tej naszej polewki. Głupia opowieść, którą się dziatwie do poduszki baja. Wtedy Gniewko przypomniał sobie najstarszy żart świata i zaczął zgromadzonym opowidać, jak to wraz z Bździsławem uczestniczyli w wytwornej biesiadzie i jak ten spytał gospodarzy, czy można u nich przy stole pożartować. A kiedy tamci się zgodzili, Bździsław podniósł kuper i puścił gromkiego bąka. - Chwila konsternacji wystarczyła, by jeden z ćmaków wyleciał w powietrze prosto do gwiazd. Chyba babka miała rację pomyśleli obaj.


***


Jaśko gnał ile sił w nogach do młyna, nie bacząc na zmęczenie, na kamienie, które kaleczyły stopy i chłód, który od jeziora szedł. Tuż przy Sowiej Skale zatrzymał się i zaczerpnął wody ze strumienia. Młyńskie koło wciąż przetaczało rzeczny nurt, choć sam budynek wyglądał na opuszczony. Nikt nie otworzył, kiedy zapukał do wrót. Pchnął podwoje i ostrożnie wszedł do środka, prosto w mrok. Grobową ciszę przerywało jedynie sporadyczne popiskiwanie myszy. 

-Panie młynarzu,  z prośbą przychodzę – odezwał się nieśmiało. Zaskrzypiała podłoga. Echo powtórzyło za nim jego własne słowa, lecz zamiast rosłego, umączonego jegomościa, stanęła przed nim drobna, zwiewna istota o kobiecych kształtach i wielkich mądrych oczach, wpatrzonych prosto w niego.  

- Gdzie młynarz? - zapytał Jaśko.

- Też na niego czekam - odpowiedziała elfka.


***

- Uciekaj – wyszeptał młody ćmak. - Uciekaj, póki jest w tobie radość i wola życia. Uciekaj, bo jak ci tego zabraknie, to będziesz się bujać w tym lesie, tak jak i oni – zniżył głos, oglądając się na boki, czy nikt nie patrzy. Ale tamci zamroczeni trucizną widzieli wokół tylko cienie. - Starszyzna nie pozwoli, by więcej naszych stąd uciekło – wyszeptał.

Gniewko spojrzał jeszcze raz na ćmaki: na ich szare jak popiół twarze i dłonie. Przyjrzał się ich mamroczącym spękanym ustom, nieprzytomnym oczom i połamanym od ciągłej walki o nalewkę z muchomorów paznokciom. Zawahał się chwilę, wreszcie zaproponował:

- Ty też tu nie pasujesz. Chodź ze mną młody ćmaku. Zaciągniesz się do elfickiej partyzantki.

-Eeee nie, nie godzi się. Ćmaki przynoszą nieszczęście - wymamrotał, ale Gniewko nie słuchał jego biadolenia, tylko złapał go w pół, zarzucił na ramię i odszedł w kierunku młyna przez nikogo nie zatrzymywany.

cdn.


Freepic.com 



poniedziałek, 21 lipca 2025

Drogowskaz

 

A kiedy upadniesz,

to przecież nie zgaśnie:

ni księżyc,  ni słońce.


Nawet kiedy skwar,

słoty świat tkające.


I nieważne gdzieś jest, 

jak daleko domu.


Wieczna, rozgwieżdżona noc

nieznana nikomu.

Świt się zbliża, ptaków śpiew,

zieleni się trawa.


Ciągle musi szumieć  las.

W meandry rzeka wpadać.


Zawsze będą pasły się

 konie gdzieś na łące.


Pod troskliwą ręką

rozkwitną gdzieś kwiaty

i dojrzeje zboże.


Pszczoły będą krzątać się

w kipieli pachnącej.

Po kres horyzontu,

nawet jeszcze dalej...


I bez wątpliwości

- jak dwa a dwa cztery,

będzie do wyboru:


ramię drogowskazu

lub przydrożne chaszcze.



Freepic.com 


poniedziałek, 14 lipca 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Polowanie na wiwernę

Jak zdobyć władzę nad gadziną? - przemyśliwał gorączkowo Sędziwój wertując okurzone woluminy. Długo nie mógł nic znaleźć...  Och jakżeby to było pięknie, móc nią rozporządzać. Cały kraj i wrogów swych podpalić, byleby własne porządki ustalić - uśmiechał się do swych myśli. Niespodziewanie w jednym z rękopisów odnalazł legendę według, której starożytni magowie mieli w zwyczaju smoka za pomocą magii oswajać i czarodziejskim amuletem do siebie wabić. A więc ktoś ją musiał przywołać! - pomyślał przerażony. I w tym to momencie drzwi do jego komnaty rozwarły się i stanął w nich jaśnie książe.

- Sędziwoju, mam życzenie zapolować na smoka - oznajmił.

   ***

   Sam książe Maksymilian, kiedy się tylko zwiedział, że na sobótkowym majdanie wiwerna zad swój posadziła, świtę swą zwołał i polowanie na smoka zarządził. Nie dziwota, że dowiedzieli się zatem wszyscy.

 Na zamku nic ukryć się przecie nie dało. Tajemnice alkowy każdej jednej dworskiej pary praczki znały i w czasie przepiórki ochoczo komentowały. Medyk wiedział, kto ma pypcie na kuśce, a kto cierpi na hemoroidy, a trubadur – kto gustuje w młodych paziach, a kto wielbi pełniejsze damy. W stolicy i w pośrednich grodach huczało od plotek jak w ulu. Naraz nastała też moda na prowincję. Zjechało się wiec do Sobótki różnego rodzaju tałatajstwa: pań nieobyczajnych, a co za tym idzie ichnich rajfurów, jako że wiadomo – każden kurnik winien mieć kokota;  wizjonerów w białych szatach, którzy o rychłym końcu świata na rynku perorowali;  kumoszek z wiejskim jadłem w wiklinowych koszach; hulaków, znachorów, bimbrowników, kuglarzy i muzykantów, ale przede wszystkiem, i co najważniejsze - rycerstwa różnej maści i pochodzenia, gotowych jaszczura ku chwale swego miana ubić.

Ruszyli na bestię wszyscy i zewsząd, albowiem każden jeden wiedział, że w kupie siła być musi, a że społem raźniej im było, to i razem dźwięczny raban między pola nieśli. Na maciejowy zagon kręta droga wiodła, a zwykle o tej porze kwitnące łąki falowały, wiatr szeleścił giętką trzciną, a na tafli jeziora dryfowało zachodzące słońce. 

Niedaleko brzegu w spiczastym oczerecie panna kieckę podkasawszy bieliznę sobie prała. Była to, o czym książe Maksymilian nie wiedział i wiedzieć nie mógł, nie kto inny jak miejscowa femme fatale – Jagoda  -  dziewka z oberży pod dźwięczną nazwą Turkaweczka, którą to Gniewko dopiero co dogłębnie, możnaby rzec, zapoznał. Giezło miała przy tym na piersiach rozwiązane, warkocz swobodnie puszczony, a że książe pan lubował się w widoku młodych, zagubionych panieneczek w jasnych sukniach na skraju lasu, to przystanął i rozmarzył się nieco. Miast przezornym być w obliczu kusicielki, zszedł z konia, nieszczęśliwy krok w pełnym rynsztunku na spróchniały podest uczyniwszy, wpadł w bajoro po uszy.

c.d.n.

Freepik.com 



piątek, 27 czerwca 2025

Dalsze losy rzezimieszków – Żniwa

    -W oberży chłód przynajmniej – odezwał się znajomy opryszek do Gniewka. -Nie radzę bez powodu nosa za drzwi wyściubiać, bo jakby, dajmy na to, na ten upał i w tym stanie, to Południca wszędy jak sęp krąży i ofiary szuka. Gniewko kiwnął głową na znak, że zrozumiał, ale Jagoda tak się do niego uśmiechała, że opuścił kompana i poczłapał za dziewczyną na pięterko jak ciele. Po spożyciu bowiem jego upór i charakter miękł jak masło w skwarny dzień.

***

   W skromnie uposażonej izbie dziewka pchnęła Gniewka na wyrko. Rozoogniony, upojony chwilą i  wdziękami, którymi w gospodzie Jagoda tak zgrabnie kołysała, wyobracał młódkę z każdej jednej strony. Chuć zaspokoiwszy legł, jak tradycja prastara nakazuje, plecami do dziewki i zasnął. Chrapać nawet począł, ale sen miał jakiś niespokojny. Toteż oko przezornie otworzył, kiedy szmer usłyszał. 

- Ożesz  ty podła! Rzezimieszka chciałaś okraść?! – wrzasnął zrywając się na równe nogi. Wartko złapał winowajczynię za rękę, kiedy z sakwy smoczy medalion wyjmowała. 

Na występku przyłapaną pod pręgierz przyobiecał zaprowadzić, żeby wszyscy widzieli. Nie wiedział jednak jaką siłę  dziewka niechcący przywołała.

***

 Słońce niczym wielki plaster miodu spływało cienkimi strużkami w dół. Chłopi kosili zboże, związywali je w snopki i układali w większe stogi. 

-Ino patrzeć końca – roześmiała się kobieta, kiedy w przerwie nalewała żeńcom zimnej wody, którą ze studni przynioła. – A gdy zwieziem to złoto do stodoły, to już nam głód nie zagrozi – mówiła dalej.   

-A juści, pospieszta się! Od lasa chmura ciągnie – zaniepokoił się gospodarz. W tej oto chwili wielki cień pojawił się nad  ścierniskiem. Spojrzał w niebo, wybałuszył ślepia i krzyknął przerażony:

-Smoczysko! Smoczysko na nas leci, uciekajmy!!! 

***

Tymczasem w miasteczku czarodziej Sędziwój  zaszył się w swej wieży i szukał w starodrukach tajemnych zaklęć, by historii bieg obrócić i sprawić, by po jego myśli przez kronikarzy spisana była. Tynkturę sporządziwszy zerknął w czarodziejskie lustro i zobaczył na polu pod Sobótką szmaragdową wiwernę. - O bogowie! – uradował się – z nieba żeście mi ją zesłali – mlasnął i nowe plany knuć począł.

***

 Kiedy Gniewko, zeźlony okrutnie  schodził po schodach, w knajpie na dole Oreszko opowiadał towarzystwu, jak to rycerz z Oślej Wólki poprosił na turnieju baronównę o rękę, a ta mu odmówiła. I wbrew wszystkim i wszystkiemu żył długo i szczęśliwie, bez babskiego gderania i wiecznych nieprzewidzianych wydatków.

- Noga moja tu więcej nie postanie! -  zawyrokował zgromadzonym Gniewko. Zdziwieni biesiadnicy zwrócili głowy w jego kierunku.

- Co waść mówisz? – zmieszał się gospodarz. Serwis mamy przecie wyborny… – nie skończył, bo naraz  usłyszał zarzuty:

- Duchota tu taka, dziewki jak sroki świecidełka kradną, nawet żem jedną przyłapał na gorącym uczynku! - mężczyzna pchnął rumianą ze wstydu Jagodę w stronę właściciela gospody. Ale co najgorsze i niewybaczalne wręcz,  browar wodą był doprawiany! – oburzył się rzezimieszek, a pomruk niezadowolenia pomknął po zebranych. Rzucił oberżyście talara, splunął na klepisko i nie żegnając się z Oreszką, który wciąż tkwił przy barze i ludzi swą osobą zabawiał, zdecydowanym krokiem ruszył ku wyjściu. W progu minął się z rosłym trolem przyozdobionym naszyjnikiem z pomarszczonych, spiczastych, elfich uszu. 

- Ot kolejne ścierwo plugawe – mruknął pod nosem rzezimieszek.

- Coś powiedział? – obruszył się paskudnik.

- Ano tam w oberży powiadają żeś ścierwo, a twa matka nie była cnotliwa – odparł złodziejaszek po czym wyszedł upewniwszy się, że trol dobrze zrozumiał jego słowa. Z oddali usłyszał odgłos awantury i uśmiechnął się do siebie. -Swój na swego trafił – wzruszył ramionami, westchnął i ruszył w kierunku młyna. 

*** 

   Na ten czas wezwana przez smoczy medalion wiwerna krążyła nad polem żyta. Popłoszyła chłopów, gdy zdezorientowana szukała miejsca, gdzie mogłaby wylądować. Z tego wszystkiego dostała czkawki, aż kula ognia wyrwała jej się z paszczęki i schajcowała jeden ze snopków. 

 - Wiedźmaka, wiedźmaka trza wezwać, bo nas wszystkich w proch przemieni! – darła się kobieta w chustce.

Lecz potwór nic sobie z wrzasków nie robił i czkając zawzięcie dalej w szkodę szedł. 

-Leć no Jasiu, tylko na jednej nodze, po nowego młynarza! – zwróciła się do pachołka. – Gbur to i dziwak, ale we wsi powiadają, że wie jak z gadami rozmawiać.

c.d.n.


Freepik.com 



niedziela, 15 czerwca 2025

Dalsze losy rzezimieszków – Gniewko w szponach chuci


   Rękościsk Podjadek warzył właśnie wieczorną strawę dla jegomości wojewody, kiedy dworską kuchnię nawiedził szereg nieszczęśliwych wypadków. Wpierw młody kuchcik zapomniał przypilnować mleka. A mleko, nie wiedzieć czemu, uciekło mu z garka na rozgrzane fajerki. Naraz smród się taki zrobił, że wietrzenie nie pomogło i zapach pognał hen na pokoje. Doszedł pewnikiem do samego ratusza, do nosa jaśnie wojewody i innych piastujących tam urzędy. Potem dziewka kuchenna zaczęła wzdychać nad korzeniem chrzanu, który to na ćwikłę obierała. Takoż palca sobie trąc korzeń niechcący skrobakiem uciachała  i musiał ją Rękościsk do chałupy nazad wygnać, żeby jadła juchą do reszty nie zapaskudziła.

A kiedy wieczerzę już do stołu podano i kiedy wielcy państwo pięknie ustrojeni na stolcach zasiedli i biesiadować poczęli, Roch, brat Onufrego, rzucił swym wyżłom gnaty z pieczonego prosięcia, a te jak wilcy od najwyżej postawionego w watasze jedli. Nagle najsilniejszy z nich kaszlnął, mgłą oczy mu zaszły i chwilę później łapać powietrza bezskutecznie próbował… Po czym padł u stołu wojewody i już nie wstał. Jarosławna na ten przykry widok  oczy zasłoniła i w pierś Bździsława się wtuliła.

-Zdrada! – ryknął Roch, który był szambelanem. Kucharz pobladł, aż powieka mu z nerwów skakać zaczęła, ale patrzał dalej na najgorszy już finał przygotowany. 

-Elficka dywersyja i propaganda! Zerwali się wszyscy jak jeden mąż i jeden drugiego przekrzykiwać, co ze starszą krwią uczynią, kiedy ich wreszcie w swe ręce dorwą.

Opadł tedy kuchmistrz Podjadek na swój kuchenny taboret wielce wystraszony, bo to serce, co mu wiernie żywot dzień po dniu odmierzało,  nagle zaczęło protestować. Przez tą nagłą słabość nie śmiał wielmożnych z błędu  wyprowadzać i z obawy o własną dolę cichutko sobie siedział. Koniec końców wszak wojna przeciwko elfom już dawno na włosiu wisiała.

***

   Maleństwa nie sposób było ze sobą do grodu co rusz zabierać, ani nijako narażać na szemrane interesa. Zaczął więc je Gniewko rezolutnie podrzucać do mieszkającej na zakolu rzeki Kaśki, u której zwykle swą bieliznę do prania zostawiał. Tegoż dnia nie było inaczej.  Roztargniony, niewyspany, jak to młody tata, dotarł do podgrodzia i skierował się prosto do oberży pod dźwięczną nazwą Turkaweczka. W Turkaweczce spotkał starego Oreszkę, który postawił mu piwo i na partyjkę kości namawiał.

-No chodź tylko  raz zagramy.

-Nie, nie moge… Zmartwienie mam – powiedział złodziejaszek zniżając głos. - Gotów jestem młyn do żniw uruchomić, ale na rozruch gotówka jest potrzebna. Chciałbym wejść w układy i stare zobowiązania Bździsława, że tak powiem odnowić – sam wiesz i rozumiesz. 

-Przestań śnić i w żaden przemyt, jak ci  bogowie mili, się nie mieszaj. Ze szczerego serca proszę. Oni przecie na straconej pozycji od dawien dawna i żadna to chluba tobie za ich góry i ugory umierać.  

- Krążą słuchy, deliberował dalej, że Sędziwój tajniaków najmuje i raz podejrzanych już nie spuszcza z oka   - odparł Oreszko niepewnie zerkając na Gniewka, który co rusz spoglądał na kołyszące się biodra roznoszącej jadło i browar dziewczyny. 

-Słuchaj, ja wiem, co tobie po głowie się tłucze i tobie potrzeba – parsknął. - Kobity z krwi i kości…

Gniewko obruszył się gwałtownie. Nie potom przybył - kręcił przecząco głową

-Bździsław to był chłop na schwał – rozżalił się nad kolejnym kuflem piwa, które przyniosła im Jagoda. -Można było konie kraść, przez calutką noc o różnościach rozprawiać, a cośmy razem przeszli, to starczyłoby trubadurom na pieśni do końca świata. Smutno mnie czasem Oreszko, oj smutno czasem… - On był mnie jak brat. Rozumiesz? – spytał chwytając towarzysza za poły lnianej koszuli. Oreszko rozluźnił uścisk przemawiając równie bełkotliwie:

-Daj pokój Gniewko, niejeden się głowił jak cofnąć czas i jak słuch mam dobry, i znajomości tu i ówdzie, to jeszcze nie słyszałem, żeby któryś z magów to potrafił. Bździsław ożenił się i dla nas jest już stracony. Ale ja tobie rozrywkę lepszą dziś zorganizuję, czekaj no! I jak powiedział, tak też i uczynił. Wstał i podszedł do szynkarza, by się z nim rozmówić. W karczmie zrobiło się wyjątkowo tłoczno, gdyż z początkiem miesiąca  żołd miały wypłacane trole. A władyka na Sobótce  - Onufry miał zapędy dyktatorskie. Koszary pobudował i dodatkowych żołdaków najął. Choć córkę za mąż już wydał i następcę sobie szykował, to sam zrzec się władzy z własnej woli nie potrafił i do wojny przeciwko elfom dążył. Wierzyć legendom, w osadzie w Smoczych Górach bogactwa ogromne były, na które wojewoda miał wielką chrapkę, ale oficjalna wersja była taka, że autochtoni zagrażali spójności i bezpieczeństwu państwa. 

Do Gniewka nagle przysiadła się uśmiechnięta i rumiana Jagoda. - Dość już na dziś. Mieszkam blisko drogi do młyna. Pewnie zechcecie  mnie panie do domu odprowadzić?

Tego się jednak Gniewko nic a nic nie spodziewał i odmówić nijak nie potrafił...

c.d.n.




Freepik.com 

   


poniedziałek, 9 czerwca 2025

Bezwiersze


 Bezwiersze to przestrzeń niczyja.

Bezgraniczne pustkowie,

Bezdroże i  bezdrzewie.


To bezczas bez nas:

Dwoje ludzi, co się mija 

Bezcelowo i bezpowrotnie.


Z beznamiętnym politowaniem,

I bez śladu zainteresowania.

 

Bez wyrazu w cudzymsłowie

I z wytrychem co się zowie

Bezcielesną tajemnicą.




Obrazki z Freepic.com 




wtorek, 27 maja 2025

Dalsze losy rzezimieszkow VI

  Jak sobie założył, tak też i uczynił. Kiedy tylko słońce  pochyliło nisko swe rumiane czoło, udał się Gniewko leśną ścieżyną do wodopoju przy Sowiej Skale uzbrojony w widły, osikowe kołki i inne niezbędne do ubicia bestii akcesoria.  A tam nic… Cisza jak makiem zasiał. Przemierzył matecznik wzdłuż i wszerz, ale tam również żadnego śladu strzygi nie znalazł. Wówczas zwrócił się w stronę zagajnika, za którym to stary mogilnik był. Między gałązkami płaczącej wierzby, które wiły się jak rozplecione warkocze dziewki, zaczął wypatrawać wąpierza. 

Około północy zimno się nagle zrobiło, aż poczuł na grzbiecie dziwne mrowienie, wtedy to ujrzał wśród omszałych nagrobków i unoszącej się nad tym wszystkim mgły, postać  niosącą na rękach kwilące niemowlę.

Tego było już za wiele! Rzucił się na bestię, by ocalić dziecko. Widły ugodziły ją w bok. Strzyga zawyła z bólu i uciekając wypuściła zawiniątko, które wpadło w ręce rzezimieszka. Wziął je, przytulił i poczuł jak spada w świeżo  rozgrzebany grób.

  Zdrzemnąć się chyba musiał, bo nic a nic nie pamiętał, ani pojąć nie potrafił, co się wcześniej z nim działo i czemu to mija bramę  z wielkim pozłacanym napisem na portalu: „Stąd nie będzie wybawienia.” Zatrzymał się zdziwiony i już już odwrócić miał się na pięcie, ale oto  obok czarodziej w aksamitach i z siwą brodą się pojawił.  Bez ogródek bierze go pod ręke  i na przechadzkę po swym sadzie  prowadzi. - Widzisz rzezimieszku – tako rzecze – Po pierwsze dobrześ uczynił, żeś dziecko wyratował, ale sam pomyśl, gdy ubijesz bestię, to jednaką bestią w ten czas zostaniesz. Po wtóre, nic to nie pomoże, że jej złe zamiary przebaczysz i odejdziesz w nieznane, przetoż strzyga nie przestanie polować. -Czyli i tak źle i tak niedobrze? - wtrącił Gniewko. Nieznajomy poklepał go po przedramieniu. - Widać powoli miarkujesz. Po trzecie, w garść się wziąść trzeba, podrzutka wychować, młyn z pajęczyn obmieść, parobków nająć i interesa kręcić. To mój warunek, bezinteresowna pomoc i najlepsza z możliwych rad… Po tych słowach pojaśniało: i w głowie, i w urokliwej okolicy, bo odgarniając niesforne gałązki jabłoni, wyszli ze szpaleru drzew na zlane słońcem i upstrzone rudymi krowami pastwisko. Bydło nic sobie oczywiście z najścia niespodziewanych gości nie robiło, tylko chwytało    ostrym jęzorem zielsko i rzuło wymownie, jak miało w swoim zwyczaju. -Tak już ten świat jest urządzony – mówił dalej czarownik – ni lepszy, ni gorszy, lecz tak, nie inaczej, działa ów machina. 

-Ale mnie w jednym miejscu trudno jest wytrzymać –  z przekory marudził Gniewko.

-To, że łatwo nie jest, to każdy mędrzec wie i w swych księgach jako naukę dla potomnych zapisuje. I ja ci swą mądrość jako radę na przyszłość ukazuję. - Twardym trza być, nie miękkim. Twardy mąż - przemawiał dalej czarodziej - godziwy i zamożny, dziewkom niezmiennie  imponuje. Przecie jak się zaprzesz, to dasz radę, czyż nie?

- Nie inaczej! - wypalił jak zaczarowany rzezimieszek.





Po tych słowach postać znikła, a Gniewko przebudził się nagle z przedziwnego letargu. 

Nad mogilnikiem wisiało już złote jak talar słońce. Schował zawiniątko za pazuchę, uchwycił wystające ze ścian krypty korzenie i wydostał do świata żywych. Wikół kobierce mchu i porostów pokrywały nagrobne kamienie. Cisza,  ani żywego ducha, aż się rzezimieszek sam siebie wystraszył, gdy odgłos brzucha jak ten bąk w trzcinie zaczął grać.

Opuścił więc cmentarzysko i udał się do młyna. Tam zjadł ze smakiem pajdę chleba z serem, a dziecku przygotował mleko. Kiedy przewijał zmoczone pieluszki, zauważył, że znajda jest dziewczynką. Trochę go to odkrycie rozczarowało, bo jeśli nawet miałby srajdka zostawić, to bardziej przydałby mu się chłopiec do pomocy. Utulił, ukołysał i dziecko zasnęło. Zakasał rękawy i wziął się do roboty, jak mu kazał nieznajomy. Na początku, zaczął niezdarnie od wymiatania liści, które jesienią nawiał wiatr. Potem strącaniem sieci pajęczych, odkurzaniem i porządkowanie  skrzyń. A kiedy związywał powrozem worki ze zbożem i gdy upychał słomą podziurawione przez gryzonie worki, z zakamarków wyległa chmara myszy ze starym, mysim królem na czele, który przemówił do niego ludzkim głosem: 

-My pierwsi tu byli! Zabieraj manatki i zmykaj, gdzie pieprz rośnie. Bo będziesz miał z nami do czynienia!!! 

c.d.n.



środa, 21 maja 2025

MAKABRA

 

na stęchłych mokradłach

mieszkała makabra


 z wszystkich sobie drwiła

dobrze się bawiła


wygląd miała srogi

szpony zęby rogi


lękiem się żywiła

zwierzynę płoszyła


wystraszyła ptaki

żaby ryby raki


trzodzie dokuczała

śmiałków przepędzała


pogubiwszy drogi

brali za pas nogi


gdy wyła zdradliwie

oszczerstwa złośliwe


to kto żyw uciekał

prawdy nie dociekał


lecz była ulotna

ogonem świat zmiotła


ucieka bez końca

z zmartwychwstaniem słońca











sobota, 10 maja 2025

Dalsze losy rzezimieszków V

 Słowiki wodziły na pokuszenie pieszcząc rozkosznym trelem spiralnie skręcone uszy. Za oknem piętrzyły się chmury kwitnących czereśni i bzu, nad nimi słodkawy i duszny zapach. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ciążyło jej to jarzmo. Zwykle kiedy miesiączek robił się pulchny i złoty jak talar, odsłaniała białą kołdrę i biegła boso na skąpane w rosie polany. Wolność gorącą falą uderzała do głowy i dodawała jej skrzydeł. Biegła najdalej jak to tylko było możliwe, dopóki starczyło tchu w jej drobnych i białych piersiach. Kładła się wówczas na ziemi i patrzyła w rozgwieżdżoną noc czekając na świt. Wtedy zaczynały się dziać dziwne rzeczy, których zazwyczaj nie pamiętała, a po których budziła się naga i oszołomiona. Tej nocy miało być podobnie. 

***

   Gniewko po niespodziewanym ożenku swego towarzysza schudł i zmarkotniał. Tułał się jakiś czas po okolicznych karczmach próbując zapełnić pustkę, która czaiła się w sercu i nieprzytomnych od bólu oczach. Jadł i spał gdzie popadnie. Łajdaczył się, obijał gęby prostakom, a i sam został nieraz obity. Jako że, w oberżach grał  w kości i w karty, przetrwonił fortunę, ale przypadkiem udało mu się wygrać zniszczony, opuszczony młyn. Wreszcie i hulaszcze życie mu zbrzydło, toteż tam zamieszkał i niby pustelnik zaczął stronić od ludzi.

Nieraz prosił go napotkany parobek, żeby przyjął go do pracy, ale jemu się zwyczajnie nic wtedy nie chciało. Ni to na jawie, ni w śnie, szedł na strych i obserwował: żerujące o brzasku jelenie, kłusowników zakładających pod osłoną nocy wnyki, pomarszczone starowinki zbierające chrust, śpiewne powroty z kamieniołomów brodatych krasnali. Czasem w okolice Sowiej Skały przejeżdżała bogato zdobiona karoca mdlejącej lub cierpiącej na migrenę baronówny lub księżniczki, która pod bacznym okiem mamki miała zaczerpnąć świeżego powietrza, a niekiedy widział jaki drwal chłopkę w krzakach dziarsko zbałamucił.

 Spokojnie mu się żyło i prócz myszy harcujących na workach ze zbożem, nikt nie miał prawa przerywać tej ciszy.

Przywykł by do tego żywota, bo spokojnie jak nigdy było, ale pewnego razu, gdy ciepły  zmierzch nad zagonami zawisł i kiedy księżyc z wolna wytoczył się na upstrzone srebrzystym brokatem niebo, usłyszał dobiegający z puszczy piskliwy dźwięk.

-Bestia – wyszeptał i złapał oparte o futrynę widły.

Z początku monstrum zataczało w powietrzu większe kręgi, potem zdawało mu się, że obniżyło swój lot i wylądowało blisko wodopoju. 

-Już ja jej pokaże! – wycedził przez zęby rozjuszony Gniewko. Ścisnął mocniej trzonek swej broni i ruszył na wroga.



Freepik.com 


sobota, 3 maja 2025

Substytuty


 za daleko to zaszło 

i powrotu nie widać

równolegle w oddaleniu

wyrwani z korzeni

mogą zasiać się gdziekolwiek

wywędrować i osiąść 

lub świadomie wyjechać

niczym wolni ludzie

ród bez ziemi

 szukający dla siebie

 nowego przymierza

skrawka nieba 

który mogą pielęgnować






Obrazki AI z Freepic.com


wtorek, 29 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków IV

Według starszych obyczajów nie pozostawili bezwładnego ciała na pożarcie zwierząt. Wyzbierali pobliskie kamienie i usypali  przedstawicielowi elfiego ruchu oporu niewielki grób. -Ładnie tu będziesz miał - rzekł na pożegnanie Bździsław.

Wracali obaj do grodu zmęczeni i pełni obaw, jaki czeka ich los? 

Jak to się mogło stać? Jakim cudem ta potwora zeżarła Abdula? - zachodził w głowę Gniewko.

 - Gdybym tylko umiał biegle władać  białą bronią... - westchnął Bździsław ustawiając się w kolejkę do wychodka ledwo przekroczywszy bramy miasta. I gdy tylko miał wkroczyć przez skrzypiące doń drzwi, ukazał się przed nim rycerz w lśniącej zbroi i szyszakiem ze zdobnym grzebieniem.

-"Mości panie puśćcie mnie pierwszego za potrzebą." - zaczepił zdziwionego i zadzwonił sakiewką. Bździsław taki był tym zaskoczony, że nawet nic mu nie powiedział i pomagać zaczął zdejmować przyłbice i pancerz. A ta zbroja tak mu się podobała, że przymierzać ją zaczął. Nawet Gniewko nie mógł go powstrzymać. W tym czasie wiwatujący tłum wypatrzył Bździsława i porwał  spod wychodka i mimo protestów i kuksańców jednego i drugiego, poniósł w stronę rynku, na którym uroczystości  wielkie się odbywały. Albowiem ogłoszono zaślubiny Jarosławny z nic nierozumiejącym, i owładniętym tym całym szaleństwem, lekko zmieszanym rzezimieszkiem. - "A oto i zwycięzca turnieju" - ryczał herald -  "a zarazem pan młody w jednej osobie, rycerz Zbysław ze znamienitego rodu, herbu dwa jelenie"- przedstawiał  dalej - "żywa kopia ojca,  dziada, i pradziada. "Zwycięski orszak podchodzi właśnie do głównej  trybuny, a wojewoda wita ich oficjalnie chlebem, solą i gorzałką. Lico Jarosławny niczym kwiat jabłoni pąsowe z wrażeń. Jakże jest uradowana, jakże rozpromieniona i urodziwa!" - komentował dalej konferansjer. -"W lekkich jak zefir jedwabiach, z czołem ozdobionym wieńcem stokrotek, na ramionach niewiasty śnieżne gronostaje."

***

Czekaj, czekaj zara cię zbrzuchaci i skończy się bajka i zaczną pieluchy – pomyślał z przekąsem Gniewko spluwając siarczyście na bruk. Z tych opałów nie będę cię ratował! - uśmiechnął się. Zmęczony widowiskiem poszedł dalej. Złoty interes przepadł – dumał sobie - układy z elfami nie są mi do niczego potrzebne… Mogę teraz zająć się czymkolwiek, mogę się zmienić, ustatkować, ale mogę też pozostać sobą – rabusiem przemierzającym gościńce, łapiduchem i włóczęgą jakich wielu.

 Kiedy Gniewko bił się ze swoimi myślami i zeźlony okrutnie dotarł do obejścia, gdzie zostawił swój dobytek, począł przeszukiwać kufry i tobołki w poszukiwaniu bestiarusza. Przeszłego roku buchnął owy rękopis czarodziejce Dobromirze, gdy udawał się za potrzebą i szczęśliwe nie zwrócił, albowiem jedną, czy dwie strony wykorzystać wtedy musiał. 

-Jest! – krzyknął szczęśliwy dmuchając na zdobioną okładkę woluminu. Szpary w drewnianych okiennicach wpuszczały do środka promienie popołudniowego słońca, w których złote drobinki kurzu zawirowały i uniosły się. Przewertował kilka stron błądziwszy wzrokiem po starannej kaligrafii i bogatych iluminacjach. Wreszcie znalazł to, czego szukał  i na głos litery składać zaczął:
-”STRZYGOŃ - upiór z rodzaju wąpierza, obojga płci, wszystkiemi dobrodziejstwami obdarowany w dwójnasób: sercem, duszą i siłą i i możliwe, że innemi atrybutami jednakoż. 
Kiedy jedna z owych dusz umiera, druga żyć musi nadal, ale żeby swą egzystencyję marną prowadzić mogła, juchę bydlęcą, tudzież ludzką pić musi;
W serce podwójne uposażona jest strzyga , bo gdy ludzkie i gorące po śmierci obumiera,  tylko zimne i zwierzęce od tego czasu jej bije;
A ty strzeż się śmiałku ostrych zębów strzygonia! Nadludzką siłę mają, a szereg ich powtórzony kościec z łatwością miażdży zadając ofierze śmiertelną torturrę;
-Potwór podwójny żywot skrycie prowadzi i postać inną w dzień, a inną pod osłoną nocy przybiera”.

Gniewko żachnął się na wspomnienie owych kształtów, ale czytał dalej:
-”Strzygę ogniem zgładzić należy, albo kołkiem, z bogów pomocą, przebić na wylot”. 
Zafrasował się złodziejaszek, że demonica pojedzona, to i polować tej nocy nie zechce. – Nie ma tego złego… Zaczai się na nią nazajutrz i do tego czasu lepiej się przygotuje – stwierdził w końcu. 
c.d.n.







Obrazy pochodzą z Freepic.com 

niedziela, 20 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków III

  Gęsta mgła kładła się szarym woalem na kosmykach traw i spiralnie skręconych pióropuszach paproci. Konary drzew niczym kunsztowne budowle strzelały w górę hen, hen wysoko do gwiazd. Przywykłe do ciemności oczy jeźdźców rozpoznawały znajomy trakt do Sowiej Skały. Jednak schodzące w dół strumienia konie ciągle niespokojnie strzygły uszami. Coś jest nie tak…  – pomyślał Bździsław i wtedy właśnie przez gęste zarośla dostrzegł, że w poliżu umówionego miejsca  jakieś ciemne upiorne zarysy, jakby drapieżcy i jego ofiary.

-Uciekajmy! – zdążył krzyknąć przerażony, ale Gniewko nieznającym sprzeciwu gestem  go powstrzymał... Zaczekaj, syknął, musimy sprawdzić, co to jest... Nagle cień skrzydeł wzbił się nad końmi, które wpadły w popłoch.

Trwało to zaledwie chwilę i kiedy wreszcie dotarli w pobliże zdarzenia, na dnie jaru leżały tylko zwłoki.  - To handlarz dywanami! - od razu rozpoznał go Gniewko.  I zrazu pomyślał, że wszystko, co zamierzyli przepadło, a w sercu poczuł dodatkowo kłócie i żal. – Mara odleciała. - uspokajał towarzysza. - Mieliśmy sporo szczęścia – stwierdził przerażony Bździsław. - Ale cały nasz wysiłek na nic! - zdenerwował się.

-Najlepiej zaczekajmy do rana - zadecydował Gniewko. Kiedy minie noc, ustalimy, co tu się właściwie wydarzyło - powiedział. - I może uda nam się go pochować... - dodał smutno.

Odrzuconą do tyłu głowę kupca szpeciła poszarpana, włóknista rana. Z piersi potwór wyrwał serce. Groteskowo sterczące nagie żebra wyglądały jak opuszczona ptasia klatka.

 Tuż obok procesja mrówek niosła nasiona i liście. To zwróciło ich uwagę na leśną drogę, przez którą ciągnęła się jakby strużka krwi rannego zwierzęcia. W dole wąwozu pluskała woda. Podążając za znakami zeszli niżej. Wkrótce odkryli, że czerwona pręga prowadzi prosto w zarośla. Tam też odnaleźli truchło jelenia z rozprutym na wpół zjedzonym brzuchem.  A opodal w listowiu zasnął ociężały po obfitej kolacji zmiennokształtny demon. Ciemnozielone parasole łopianu nieznacznie odsłaniały bladą, dziewczęcą skórę. Gniewko ostrożnie podszedł bliżej. Już uniósł zaostrzony kij do góry i już szykował się do zadania śmiertelnego ciosu, kiedy nagle jego ręka zastygła w powietrzu. Doszedł do niego jego wierny druh i od tej chwili obaj się jej przypatrywali.

A bezbronnej strzydze najwyraźniej coś się  śniło, bo usta ściągnęła w dzióbek i poruszała nimi niby osesek pijący mleko. Piersi i uda miała jędrne, główkę kształtną, kibić wąską...

Żaden z rzezimieszków nie miał odwagi przerwać tej czarownej chwili i brutalnie wybić piękną krwiopijczynię ze snu. Dodatkowo zadawniona słabość Gniewka do czarnowłosych i długonogich wąpierzyc wróciła i wbrew rozsądkowi zapałał on silnym uczuciem do ponętnej młódki. Trwało to chwilę, może dwie, zanim świt wraz z promieniami słońca rozpoczął koncert leśnego chóru: brzęczenia, ćwierkania, burczenia, porykiwania  oraz popiskiwania zapełniły las oznajmiając radosne nadejście nowego dnia. Zaskoczony swą niemocą Gniewko patrzył na śpiącą zapominając kim ona jest.  I to był ich błąd! Niespodziewanie dzieweczka się wybudziła i stąpając na czterech kończynach ruszyła ku nim sycząc i odsłaniając dwa rzędy ostrozakończonych, białych zębów. 

Zaskoczeni cofnęli się nagle Bździsław upadł, gdy postawiona do tyłu noga zaczepiła o korzeń starego dębu. W tej samej chwili strzyga skoczyła, przygniotła go swym ciałem i zaczęła bić i drapać Demonica zapominała jednak, że wraz z światłem poranka nastąpiła przemiana i nie ma już tyle siły jak podczas pełni. Szamotała się chwilę uderzając mężczyznę po twarzy i po piersiach, wreszcie na oślep gdzie popadnie. Gniewko zrazu obłapił ją od tyłu, a zaatakowany towarzysz zaczął skuteczniej się bronić. Strzyga zrozumiała, że nie ma w tym starciu większych szans i rzuciła się do ucieczki. Gniewko i Bździsław w ślad za nią. Kluczyła sprytnie wśród kolumnady świerków i sosen, by zgubić trop, aż wreszcie  jej się udało.

Nie mogła daleko uciec – rozważali obaj – łapiąc oddech. - Pewnikiem pochodzi z podgrodzia. Tam wszelka swołocz pomieszkuje. 

cdn.




czwartek, 17 kwietnia 2025

Haiku na wiosnę



***

w siebie wtuleni

krajobraz przebytych chwil

wspólny widnokrąg


***


wolne wzrastanie

zieleniące się liście

zmysły i słowa 


***


roszczebiotanie

powracających pytań

i odpowiedzi


***


 na skraju lasu

 roztańczyło się słońce

rozbiegły drogi


***


tęsknota zbliża

śle i spaja spojrzenia

przemienia w uśmiech  


***








środa, 9 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków II

 Jeździec ściągnął wodze i ruszył w kierunku głównej bramy. Drugi powtórzył jego ruch. Wczesnym  rankiem tuż za murami miasta odbywał się targ. Zeszli  z wierzchowców i ruszyli dalej pieszo. Okrągłe kumoszki wyrastały jak grzyby po deszczu starannie układając na stołach płody rolne. W powietrzu unosił się zapach dopiero co wyjętych z pieca podpłomyków. Garncarz ustawiał gliniane naczynia, wikliniarz wieżyczki koszy, a rymarz rozwieszał siodła i uprzęże. Nieopodal, wśród straganów krzątał się jegomość w turbanie. Poprawiając wzorzyste kobierce nucił coś w nieznanym przechodniom języku. Zobaczyli go i podeszli bliżej.

-Abrakadabra – szepnął Bździsław pochylając się tak, by nie usłyszały go żadne nieporządane uszy.

Na umówiony znak-sygnał nieznajomy skierował się na zaplecze straganu, a przejezdni podążyli za nim. Za burą, wysłużoną płachtą było niewielkie pomieszczenie wypełnione stosem dywanów.

-Nie spodziewałem się was tutaj – powiedział z obcym akcentem rozglądając się przy tym nerwowo kupiec. To bardzo, bardzo  nieostrożne… Pod osłoną nocy i poza murami grodziska. Nie teraz, nie tutaj…  

-Przed wschodnią bramą , zaraz za rozstajem dróg jest pocięty jarami las. Spotkajmy się w dole strumienia, przy Sowiej Skale – zaproponował Gniewko.

- Zgoda - odpowiedział zdenerwowany sprzedawca. Jeźdźcy jak na komendę naciągnęli na głowy kaptury i wyszli wtapiając się w tłum.

Senne miasteczko przyozdobione obwieszczeniami oznajmiało nowoprzybyłym o turnieju, którego zwycięzca miał zgarnąć główną nagrodę: rękę wojewodzianki, urząd teścia, zameczek, kolekcję najprzedniejszych trunków oraz pokaźny skarbczyk w lochach. Onufry Wielki wydumał sobie bowiem, że wyda córkę co najmniej za barona, to też i wiano musiało być odpowiednie. Do grodziska zjeżdżali więc kawalerowie różnego stanu, pochodznia i posiadający rozmaite umiejętności.

Walki były zacięte, nierzadko przypłacone życiem. Odgłos miażdżonej toporem czaszki, rozpruwanych mieczem wnętrzności i rzężacych pokonanych nie należał do najprzyjemniejszych, ale gawiedź była zachwycona igrzyskami jakie im władyka zgotował. Przyjaciele unikając dużych zgromadzeń zwrócili się do znanej im z dawnych czasów gospody. Zabawili tam do wieczora.

Kiedy po zmroku chcieli opuścić miasto, strażnicy znacząco pukali się w głowy. 

-Na swoją własną odpowiedzialność – ostrzegł ich jeden z żołnierzy przy bramie odchylając halabardę.

-I widzisz jak to jest? – zagadnął towarzysza Gniewko – niby wyuczy się taki na woja, a słoma dalej z butów wyłazi… Ciemności się boją jak pacholęta! - parsknął rozbawiony. Ale Bździsław nie reagował, zdawał się być od jakiegoś czasu dziwnie czymś strapiony. Okrył się szczelnie płaszczem, bo choć wiosna już była, wilgotny chłód osiadał nieprzyjemnie na ramionach przenikając poły odzienia. W pozbawionych liści koronach drzew zadomowił się wiatr i kiedy kosa księżyca cieła upstrzone gwiazdami niebo, świstał sobie złowrogo.