Łączna liczba wyświetleń

piątek, 27 czerwca 2025

Dalsze losy rzezimieszków – Żniwa

    -W oberży chłód przynajmniej – odezwał się znajomy opryszek do Gniewka. -Nie radzę bez powodu nosa za drzwi wyściubiać, bo jakby, dajmy na to, na ten upał i w tym stanie, to Południca wszędy jak sęp krąży i ofiary szuka. Gniewko kiwnął głową na znak, że zrozumiał, ale Jagoda tak się do niego uśmiechała, że opuścił kompana i poczłapał za dziewczyną na pięterko jak ciele. Po spożyciu bowiem jego upór i charakter miękł jak masło w skwarny dzień.

***

   W skromnie uposażonej izbie dziewka pchnęła Gniewka na wyrko. Rozoogniony, upojony chwilą i  wdziękami, którymi w gospodzie Jagoda tak zgrabnie kołysała, wyobracał młódkę z każdej jednej strony. Chuć zaspokoiwszy legł, jak tradycja prastara nakazuje, plecami do dziewki i zasnął. Chrapać nawet począł, ale sen miał jakiś niespokojny. Toteż oko przezornie otworzył, kiedy szmer usłyszał. 

- Ożesz  ty podła! Rzezimieszka chciałaś okraść?! – wrzasnął zrywając się na równe nogi. Wartko złapał winowajczynię za rękę, kiedy z sakwy smoczy medalion wyjmowała. 

Na występku przyłapaną pod pręgierz przyobiecał zaprowadzić, żeby wszyscy widzieli. Nie wiedział jednak jaką siłę  dziewka niechcący przywołała.

***

 Słońce niczym wielki plaster miodu spływało cienkimi strużkami w dół. Chłopi kosili zboże, związywali je w snopki i układali w większe stogi. 

-Ino patrzeć końca – roześmiała się kobieta, kiedy w przerwie nalewała żeńcom zimnej wody, którą ze studni przynioła. – A gdy zwieziem to złoto do stodoły, to już nam głód nie zagrozi – mówiła dalej.   

-A juści, pospieszta się! Od lasa chmura ciągnie – zaniepokoił się gospodarz. W tej oto chwili wielki cień pojawił się nad  ścierniskiem. Spojrzał w niebo, wybałuszył ślepia i krzyknął przerażony:

-Smoczysko! Smoczysko na nas leci, uciekajmy!!! 

***

Tymczasem w miasteczku czarodziej Sędziwój  zaszył się w swej wieży i szukał w starodrukach tajemnych zaklęć, by historii bieg obrócić i sprawić, by po jego myśli przez kronikarzy spisana była. Tynkturę sporządziwszy zerknął w czarodziejskie lustro i zobaczył na polu pod Sobótką szmaragdową wiwernę. - O bogowie! – uradował się – z nieba żeście mi ją zesłali – mlasnął i nowe plany knuć począł.

***

 Kiedy Gniewko, zeźlony okrutnie  schodził po schodach, w knajpie na dole Oreszko opowiadał towarzystwu, jak to rycerz z Oślej Wólki poprosił na turnieju baronównę o rękę, a ta mu odmówiła. I wbrew wszystkim i wszystkiemu żył długo i szczęśliwie, bez babskiego gderania i wiecznych nieprzewidzianych wydatków.

- Noga moja tu więcej nie postanie! -  zawyrokował zgromadzonym Gniewko. Zdziwieni biesiadnicy zwrócili głowy w jego kierunku.

- Co waść mówisz? – zmieszał się gospodarz. Serwis mamy przecie wyborny… – nie skończył, bo naraz  usłyszał zarzuty:

- Duchota tu taka, dziewki jak sroki świecidełka kradną, nawet żem jedną przyłapał na gorącym uczynku! - mężczyzna pchnął rumianą ze wstydu Jagodę w stronę właściciela gospody. Ale co najgorsze i niewybaczalne wręcz,  browar wodą był doprawiany! – oburzył się rzezimieszek, a pomruk niezadowolenia pomknął po zebranych. Rzucił oberżyście talara, splunął na klepisko i nie żegnając się z Oreszką, który wciąż tkwił przy barze i ludzi swą osobą zabawiał, zdecydowanym krokiem ruszył ku wyjściu. W progu minął się z rosłym trolem przyozdobionym naszyjnikiem z pomarszczonych, spiczastych, elfich uszu. 

- Ot kolejne ścierwo plugawe – mruknął pod nosem rzezimieszek.

- Coś powiedział? – obruszył się paskudnik.

- Ano tam w oberży powiadają żeś ścierwo, a twa matka nie była cnotliwa – odparł złodziejaszek po czym wyszedł upewniwszy się, że trol dobrze zrozumiał jego słowa. Z oddali usłyszał odgłos awantury i uśmiechnął się do siebie. -Swój na swego trafił – wzruszył ramionami, westchnął i ruszył w kierunku młyna. 

*** 

   Na ten czas wezwana przez smoczy medalion wiwerna krążyła nad polem żyta. Popłoszyła chłopów, gdy zdezorientowana szukała miejsca, gdzie mogłaby wylądować. Z tego wszystkiego dostała czkawki, aż kula ognia wyrwała jej się z paszczęki i schajcowała jeden ze snopków. 

 - Wiedźmaka, wiedźmaka trza wezwać, bo nas wszystkich w proch przemieni! – darła się kobieta w chustce.

Lecz potwór nic sobie z wrzasków nie robił i czkając zawzięcie dalej w szkodę szedł. 

-Leć no Jasiu, tylko na jednej nodze, po nowego młynarza! – zwróciła się do pachołka. – Gbur to i dziwak, ale we wsi powiadają, że wie jak z gadami rozmawiać.

c.d.n.


Freepik.com 



niedziela, 15 czerwca 2025

Dalsze losy rzezimieszków – Gniewko w szponach chuci


   Rękościsk Podjadek warzył właśnie wieczorną strawę dla jegomości wojewody, kiedy dworską kuchnię nawiedził szereg nieszczęśliwych wypadków. Wpierw młody kuchcik zapomniał przypilnować mleka. A mleko, nie wiedzieć czemu, uciekło mu z garka na rozgrzane fajerki. Naraz smród się taki zrobił, że wietrzenie nie pomogło i zapach pognał hen na pokoje. Doszedł pewnikiem do samego ratusza, do nosa jaśnie wojewody i innych piastujących tam urzędy. Potem dziewka kuchenna zaczęła wzdychać nad korzeniem chrzanu, który to na ćwikłę obierała. Takoż palca sobie trąc korzeń niechcący skrobakiem uciachała  i musiał ją Rękościsk do chałupy nazad wygnać, żeby jadła juchą do reszty nie zapaskudziła.

A kiedy wieczerzę już do stołu podano i kiedy wielcy państwo pięknie ustrojeni na stolcach zasiedli i biesiadować poczęli, Roch, brat Onufrego, rzucił swym wyżłom gnaty z pieczonego prosięcia, a te jak wilcy od najwyżej postawionego w watasze jedli. Nagle najsilniejszy z nich kaszlnął, mgłą oczy mu zaszły i chwilę później łapać powietrza bezskutecznie próbował… Po czym padł u stołu wojewody i już nie wstał. Jarosławna na ten przykry widok  oczy zasłoniła i w pierś Bździsława się wtuliła.

-Zdrada! – ryknął Roch, który był szambelanem. Kucharz pobladł, aż powieka mu z nerwów skakać zaczęła, ale patrzał dalej na najgorszy już finał przygotowany. 

-Elficka dywersyja i propaganda! Zerwali się wszyscy jak jeden mąż i jeden drugiego przekrzykiwać, co ze starszą krwią uczynią, kiedy ich wreszcie w swe ręce dorwą.

Opadł tedy kuchmistrz Podjadek na swój kuchenny taboret wielce wystraszony, bo to serce, co mu wiernie żywot dzień po dniu odmierzało,  nagle zaczęło protestować. Przez tą nagłą słabość nie śmiał wielmożnych z błędu  wyprowadzać i z obawy o własną dolę cichutko sobie siedział. Koniec końców wszak wojna przeciwko elfom już dawno na włosiu wisiała.

***

   Maleństwa nie sposób było ze sobą do grodu co rusz zabierać, ani nijako narażać na szemrane interesa. Zaczął więc je Gniewko rezolutnie podrzucać do mieszkającej na zakolu rzeki Kaśki, u której zwykle swą bieliznę do prania zostawiał. Tegoż dnia nie było inaczej.  Roztargniony, niewyspany, jak to młody tata, dotarł do podgrodzia i skierował się prosto do oberży pod dźwięczną nazwą Turkaweczka. W Turkaweczce spotkał starego Oreszkę, który postawił mu piwo i na partyjkę kości namawiał.

-No chodź tylko  raz zagramy.

-Nie, nie moge… Zmartwienie mam – powiedział złodziejaszek zniżając głos. - Gotów jestem młyn do żniw uruchomić, ale na rozruch gotówka jest potrzebna. Chciałbym wejść w układy i stare zobowiązania Bździsława, że tak powiem odnowić – sam wiesz i rozumiesz. 

-Przestań śnić i w żaden przemyt, jak ci  bogowie mili, się nie mieszaj. Ze szczerego serca proszę. Oni przecie na straconej pozycji od dawien dawna i żadna to chluba tobie za ich góry i ugory umierać.  

- Krążą słuchy, deliberował dalej, że Sędziwój tajniaków najmuje i raz podejrzanych już nie spuszcza z oka   - odparł Oreszko niepewnie zerkając na Gniewka, który co rusz spoglądał na kołyszące się biodra roznoszącej jadło i browar dziewczyny. 

-Słuchaj, ja wiem, co tobie po głowie się tłucze i tobie potrzeba – parsknął. - Kobity z krwi i kości…

Gniewko obruszył się gwałtownie. Nie potom przybył - kręcił przecząco głową

-Bździsław to był chłop na schwał – rozżalił się nad kolejnym kuflem piwa, które przyniosła im Jagoda. -Można było konie kraść, przez calutką noc o różnościach rozprawiać, a cośmy razem przeszli, to starczyłoby trubadurom na pieśni do końca świata. Smutno mnie czasem Oreszko, oj smutno czasem… - On był mnie jak brat. Rozumiesz? – spytał chwytając towarzysza za poły lnianej koszuli. Oreszko rozluźnił uścisk przemawiając równie bełkotliwie:

-Daj pokój Gniewko, niejeden się głowił jak cofnąć czas i jak słuch mam dobry, i znajomości tu i ówdzie, to jeszcze nie słyszałem, żeby któryś z magów to potrafił. Bździsław ożenił się i dla nas jest już stracony. Ale ja tobie rozrywkę lepszą dziś zorganizuję, czekaj no! I jak powiedział, tak też i uczynił. Wstał i podszedł do szynkarza, by się z nim rozmówić. W karczmie zrobiło się wyjątkowo tłoczno, gdyż z początkiem miesiąca  żołd miały wypłacane trole. A władyka na Sobótce  - Onufry miał zapędy dyktatorskie. Koszary pobudował i dodatkowych żołdaków najął. Choć córkę za mąż już wydał i następcę sobie szykował, to sam zrzec się władzy z własnej woli nie potrafił i do wojny przeciwko elfom dążył. Wierzyć legendom, w osadzie w Smoczych Górach bogactwa ogromne były, na które wojewoda miał wielką chrapkę, ale oficjalna wersja była taka, że autochtoni zagrażali spójności i bezpieczeństwu państwa. 

Do Gniewka nagle przysiadła się uśmiechnięta i rumiana Jagoda. - Dość już na dziś. Mieszkam blisko drogi do młyna. Pewnie zechcecie  mnie panie do domu odprowadzić?

Tego się jednak Gniewko nic a nic nie spodziewał i odmówić nijak nie potrafił...

c.d.n.




Freepik.com 

   


poniedziałek, 9 czerwca 2025

Bezwiersze


 Bezwiersze to przestrzeń niczyja.

Bezgraniczne pustkowie,

Bezdroże i  bezdrzewie.


To bezczas bez nas:

Dwoje ludzi, co się mija 

Bezcelowo i bezpowrotnie.


Z beznamiętnym politowaniem,

I bez śladu zainteresowania.

 

Bez wyrazu w cudzymsłowie

I z wytrychem co się zowie

Bezcielesną tajemnicą.




Obrazki z Freepic.com 




wtorek, 27 maja 2025

Dalsze losy rzezimieszkow VI

  Jak sobie założył, tak też i uczynił. Kiedy tylko słońce  pochyliło nisko swe rumiane czoło, udał się Gniewko leśną ścieżyną do wodopoju przy Sowiej Skale uzbrojony w widły, osikowe kołki i inne niezbędne do ubicia bestii akcesoria.  A tam nic… Cisza jak makiem zasiał. Przemierzył matecznik wzdłuż i wszerz, ale tam również żadnego śladu strzygi nie znalazł. Wówczas zwrócił się w stronę zagajnika, za którym to stary mogilnik był. Między gałązkami płaczącej wierzby, które wiły się jak rozplecione warkocze dziewki, zaczął wypatrawać wąpierza. 

Około północy zimno się nagle zrobiło, aż poczuł na grzbiecie dziwne mrowienie, wtedy to ujrzał wśród omszałych nagrobków i unoszącej się nad tym wszystkim mgły, postać  niosącą na rękach kwilące niemowlę.

Tego było już za wiele! Rzucił się na bestię, by ocalić dziecko. Widły ugodziły ją w bok. Strzyga zawyła z bólu i uciekając wypuściła zawiniątko, które wpadło w ręce rzezimieszka. Wziął je, przytulił i poczuł jak spada w świeżo  rozgrzebany grób.

  Zdrzemnąć się chyba musiał, bo nic a nic nie pamiętał, ani pojąć nie potrafił, co się wcześniej z nim działo i czemu to mija bramę  z wielkim pozłacanym napisem na portalu: „Stąd nie będzie wybawienia.” Zatrzymał się zdziwiony i już już odwrócić miał się na pięcie, ale oto  obok czarodziej w aksamitach i z siwą brodą się pojawił.  Bez ogródek bierze go pod ręke  i na przechadzkę po swym sadzie  prowadzi. - Widzisz rzezimieszku – tako rzecze – Po pierwsze dobrześ uczynił, żeś dziecko wyratował, ale sam pomyśl, gdy ubijesz bestię, to jednaką bestią w ten czas zostaniesz. Po wtóre, nic to nie pomoże, że jej złe zamiary przebaczysz i odejdziesz w nieznane, przetoż strzyga nie przestanie polować. -Czyli i tak źle i tak niedobrze? - wtrącił Gniewko. Nieznajomy poklepał go po przedramieniu. - Widać powoli miarkujesz. Po trzecie, w garść się wziąść trzeba, podrzutka wychować, młyn z pajęczyn obmieść, parobków nająć i interesa kręcić. To mój warunek, bezinteresowna pomoc i najlepsza z możliwych rad… Po tych słowach pojaśniało: i w głowie, i w urokliwej okolicy, bo odgarniając niesforne gałązki jabłoni, wyszli ze szpaleru drzew na zlane słońcem i upstrzone rudymi krowami pastwisko. Bydło nic sobie oczywiście z najścia niespodziewanych gości nie robiło, tylko chwytało    ostrym jęzorem zielsko i rzuło wymownie, jak miało w swoim zwyczaju. -Tak już ten świat jest urządzony – mówił dalej czarownik – ni lepszy, ni gorszy, lecz tak, nie inaczej, działa ów machina. 

-Ale mnie w jednym miejscu trudno jest wytrzymać –  z przekory marudził Gniewko.

-To, że łatwo nie jest, to każdy mędrzec wie i w swych księgach jako naukę dla potomnych zapisuje. I ja ci swą mądrość jako radę na przyszłość ukazuję. - Twardym trza być, nie miękkim. Twardy mąż - przemawiał dalej czarodziej - godziwy i zamożny, dziewkom niezmiennie  imponuje. Przecie jak się zaprzesz, to dasz radę, czyż nie?

- Nie inaczej! - wypalił jak zaczarowany rzezimieszek.





Po tych słowach postać znikła, a Gniewko przebudził się nagle z przedziwnego letargu. 

Nad mogilnikiem wisiało już złote jak talar słońce. Schował zawiniątko za pazuchę, uchwycił wystające ze ścian krypty korzenie i wydostał do świata żywych. Wikół kobierce mchu i porostów pokrywały nagrobne kamienie. Cisza,  ani żywego ducha, aż się rzezimieszek sam siebie wystraszył, gdy odgłos brzucha jak ten bąk w trzcinie zaczął grać.

Opuścił więc cmentarzysko i udał się do młyna. Tam zjadł ze smakiem pajdę chleba z serem, a dziecku przygotował mleko. Kiedy przewijał zmoczone pieluszki, zauważył, że znajda jest dziewczynką. Trochę go to odkrycie rozczarowało, bo jeśli nawet miałby srajdka zostawić, to bardziej przydałby mu się chłopiec do pomocy. Utulił, ukołysał i dziecko zasnęło. Zakasał rękawy i wziął się do roboty, jak mu kazał nieznajomy. Na początku, zaczął niezdarnie od wymiatania liści, które jesienią nawiał wiatr. Potem strącaniem sieci pajęczych, odkurzaniem i porządkowanie  skrzyń. A kiedy związywał powrozem worki ze zbożem i gdy upychał słomą podziurawione przez gryzonie worki, z zakamarków wyległa chmara myszy ze starym, mysim królem na czele, który przemówił do niego ludzkim głosem: 

-My pierwsi tu byli! Zabieraj manatki i zmykaj, gdzie pieprz rośnie. Bo będziesz miał z nami do czynienia!!! 

c.d.n.



środa, 21 maja 2025

MAKABRA

 

na stęchłych mokradłach

mieszkała makabra


 z wszystkich sobie drwiła

dobrze się bawiła


wygląd miała srogi

szpony zęby rogi


lękiem się żywiła

zwierzynę płoszyła


wystraszyła ptaki

żaby ryby raki


trzodzie dokuczała

śmiałków przepędzała


pogubiwszy drogi

brali za pas nogi


gdy wyła zdradliwie

oszczerstwa złośliwe


to kto żyw uciekał

prawdy nie dociekał


lecz była ulotna

ogonem świat zmiotła


ucieka bez końca

z zmartwychwstaniem słońca











sobota, 10 maja 2025

Dalsze losy rzezimieszków V

 Słowiki wodziły na pokuszenie pieszcząc rozkosznym trelem spiralnie skręcone uszy. Za oknem piętrzyły się chmury kwitnących czereśni i bzu, nad nimi słodkawy i duszny zapach. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ciążyło jej to jarzmo. Zwykle kiedy miesiączek robił się pulchny i złoty jak talar, odsłaniała białą kołdrę i biegła boso na skąpane w rosie polany. Wolność gorącą falą uderzała do głowy i dodawała jej skrzydeł. Biegła najdalej jak to tylko było możliwe, dopóki starczyło tchu w jej drobnych i białych piersiach. Kładła się wówczas na ziemi i patrzyła w rozgwieżdżoną noc czekając na świt. Wtedy zaczynały się dziać dziwne rzeczy, których zazwyczaj nie pamiętała, a po których budziła się naga i oszołomiona. Tej nocy miało być podobnie. 

***

   Gniewko po niespodziewanym ożenku swego towarzysza schudł i zmarkotniał. Tułał się jakiś czas po okolicznych karczmach próbując zapełnić pustkę, która czaiła się w sercu i nieprzytomnych od bólu oczach. Jadł i spał gdzie popadnie. Łajdaczył się, obijał gęby prostakom, a i sam został nieraz obity. Jako że, w oberżach grał  w kości i w karty, przetrwonił fortunę, ale przypadkiem udało mu się wygrać zniszczony, opuszczony młyn. Wreszcie i hulaszcze życie mu zbrzydło, toteż tam zamieszkał i niby pustelnik zaczął stronić od ludzi.

Nieraz prosił go napotkany parobek, żeby przyjął go do pracy, ale jemu się zwyczajnie nic wtedy nie chciało. Ni to na jawie, ni w śnie, szedł na strych i obserwował: żerujące o brzasku jelenie, kłusowników zakładających pod osłoną nocy wnyki, pomarszczone starowinki zbierające chrust, śpiewne powroty z kamieniołomów brodatych krasnali. Czasem w okolice Sowiej Skały przejeżdżała bogato zdobiona karoca mdlejącej lub cierpiącej na migrenę baronówny lub księżniczki, która pod bacznym okiem mamki miała zaczerpnąć świeżego powietrza, a niekiedy widział jaki drwal chłopkę w krzakach dziarsko zbałamucił.

 Spokojnie mu się żyło i prócz myszy harcujących na workach ze zbożem, nikt nie miał prawa przerywać tej ciszy.

Przywykł by do tego żywota, bo spokojnie jak nigdy było, ale pewnego razu, gdy ciepły  zmierzch nad zagonami zawisł i kiedy księżyc z wolna wytoczył się na upstrzone srebrzystym brokatem niebo, usłyszał dobiegający z puszczy piskliwy dźwięk.

-Bestia – wyszeptał i złapał oparte o futrynę widły.

Z początku monstrum zataczało w powietrzu większe kręgi, potem zdawało mu się, że obniżyło swój lot i wylądowało blisko wodopoju. 

-Już ja jej pokaże! – wycedził przez zęby rozjuszony Gniewko. Ścisnął mocniej trzonek swej broni i ruszył na wroga.



Freepik.com 


sobota, 3 maja 2025

Substytuty


 za daleko to zaszło 

i powrotu nie widać

równolegle w oddaleniu

wyrwani z korzeni

mogą zasiać się gdziekolwiek

wywędrować i osiąść 

lub świadomie wyjechać

niczym wolni ludzie

ród bez ziemi

 szukający dla siebie

 nowego przymierza

skrawka nieba 

który mogą pielęgnować






Obrazki AI z Freepic.com


wtorek, 29 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków IV

Według starszych obyczajów nie pozostawili bezwładnego ciała na pożarcie zwierząt. Wyzbierali pobliskie kamienie i usypali  przedstawicielowi elfiego ruchu oporu niewielki grób. -Ładnie tu będziesz miał - rzekł na pożegnanie Bździsław.

Wracali obaj do grodu zmęczeni i pełni obaw, jaki czeka ich los? 

Jak to się mogło stać? Jakim cudem ta potwora zeżarła Abdula? - zachodził w głowę Gniewko.

 - Gdybym tylko umiał biegle władać  białą bronią... - westchnął Bździsław ustawiając się w kolejkę do wychodka ledwo przekroczywszy bramy miasta. I gdy tylko miał wkroczyć przez skrzypiące doń drzwi, ukazał się przed nim rycerz w lśniącej zbroi i szyszakiem ze zdobnym grzebieniem.

-"Mości panie puśćcie mnie pierwszego za potrzebą." - zaczepił zdziwionego i zadzwonił sakiewką. Bździsław taki był tym zaskoczony, że nawet nic mu nie powiedział i pomagać zaczął zdejmować przyłbice i pancerz. A ta zbroja tak mu się podobała, że przymierzać ją zaczął. Nawet Gniewko nie mógł go powstrzymać. W tym czasie wiwatujący tłum wypatrzył Bździsława i porwał  spod wychodka i mimo protestów i kuksańców jednego i drugiego, poniósł w stronę rynku, na którym uroczystości  wielkie się odbywały. Albowiem ogłoszono zaślubiny Jarosławny z nic nierozumiejącym, i owładniętym tym całym szaleństwem, lekko zmieszanym rzezimieszkiem. - "A oto i zwycięzca turnieju" - ryczał herald -  "a zarazem pan młody w jednej osobie, rycerz Zbysław ze znamienitego rodu, herbu dwa jelenie"- przedstawiał  dalej - "żywa kopia ojca,  dziada, i pradziada. "Zwycięski orszak podchodzi właśnie do głównej  trybuny, a wojewoda wita ich oficjalnie chlebem, solą i gorzałką. Lico Jarosławny niczym kwiat jabłoni pąsowe z wrażeń. Jakże jest uradowana, jakże rozpromieniona i urodziwa!" - komentował dalej konferansjer. -"W lekkich jak zefir jedwabiach, z czołem ozdobionym wieńcem stokrotek, na ramionach niewiasty śnieżne gronostaje."

***

Czekaj, czekaj zara cię zbrzuchaci i skończy się bajka i zaczną pieluchy – pomyślał z przekąsem Gniewko spluwając siarczyście na bruk. Z tych opałów nie będę cię ratował! - uśmiechnął się. Zmęczony widowiskiem poszedł dalej. Złoty interes przepadł – dumał sobie - układy z elfami nie są mi do niczego potrzebne… Mogę teraz zająć się czymkolwiek, mogę się zmienić, ustatkować, ale mogę też pozostać sobą – rabusiem przemierzającym gościńce, łapiduchem i włóczęgą jakich wielu.

 Kiedy Gniewko bił się ze swoimi myślami i zeźlony okrutnie dotarł do obejścia, gdzie zostawił swój dobytek, począł przeszukiwać kufry i tobołki w poszukiwaniu bestiarusza. Przeszłego roku buchnął owy rękopis czarodziejce Dobromirze, gdy udawał się za potrzebą i szczęśliwe nie zwrócił, albowiem jedną, czy dwie strony wykorzystać wtedy musiał. 

-Jest! – krzyknął szczęśliwy dmuchając na zdobioną okładkę woluminu. Szpary w drewnianych okiennicach wpuszczały do środka promienie popołudniowego słońca, w których złote drobinki kurzu zawirowały i uniosły się. Przewertował kilka stron błądziwszy wzrokiem po starannej kaligrafii i bogatych iluminacjach. Wreszcie znalazł to, czego szukał  i na głos litery składać zaczął:
-”STRZYGOŃ - upiór z rodzaju wąpierza, obojga płci, wszystkiemi dobrodziejstwami obdarowany w dwójnasób: sercem, duszą i siłą i i możliwe, że innemi atrybutami jednakoż. 
Kiedy jedna z owych dusz umiera, druga żyć musi nadal, ale żeby swą egzystencyję marną prowadzić mogła, juchę bydlęcą, tudzież ludzką pić musi;
W serce podwójne uposażona jest strzyga , bo gdy ludzkie i gorące po śmierci obumiera,  tylko zimne i zwierzęce od tego czasu jej bije;
A ty strzeż się śmiałku ostrych zębów strzygonia! Nadludzką siłę mają, a szereg ich powtórzony kościec z łatwością miażdży zadając ofierze śmiertelną torturrę;
-Potwór podwójny żywot skrycie prowadzi i postać inną w dzień, a inną pod osłoną nocy przybiera”.

Gniewko żachnął się na wspomnienie owych kształtów, ale czytał dalej:
-”Strzygę ogniem zgładzić należy, albo kołkiem, z bogów pomocą, przebić na wylot”. 
Zafrasował się złodziejaszek, że demonica pojedzona, to i polować tej nocy nie zechce. – Nie ma tego złego… Zaczai się na nią nazajutrz i do tego czasu lepiej się przygotuje – stwierdził w końcu. 
c.d.n.







Obrazy pochodzą z Freepic.com 

niedziela, 20 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków III

  Gęsta mgła kładła się szarym woalem na kosmykach traw i spiralnie skręconych pióropuszach paproci. Konary drzew niczym kunsztowne budowle strzelały w górę hen, hen wysoko do gwiazd. Przywykłe do ciemności oczy jeźdźców rozpoznawały znajomy trakt do Sowiej Skały. Jednak schodzące w dół strumienia konie ciągle niespokojnie strzygły uszami. Coś jest nie tak…  – pomyślał Bździsław i wtedy właśnie przez gęste zarośla dostrzegł, że w poliżu umówionego miejsca  jakieś ciemne upiorne zarysy, jakby drapieżcy i jego ofiary.

-Uciekajmy! – zdążył krzyknąć przerażony, ale Gniewko nieznającym sprzeciwu gestem  go powstrzymał... Zaczekaj, syknął, musimy sprawdzić, co to jest... Nagle cień skrzydeł wzbił się nad końmi, które wpadły w popłoch.

Trwało to zaledwie chwilę i kiedy wreszcie dotarli w pobliże zdarzenia, na dnie jaru leżały tylko zwłoki.  - To handlarz dywanami! - od razu rozpoznał go Gniewko.  I zrazu pomyślał, że wszystko, co zamierzyli przepadło, a w sercu poczuł dodatkowo kłócie i żal. – Mara odleciała. - uspokajał towarzysza. - Mieliśmy sporo szczęścia – stwierdził przerażony Bździsław. - Ale cały nasz wysiłek na nic! - zdenerwował się.

-Najlepiej zaczekajmy do rana - zadecydował Gniewko. Kiedy minie noc, ustalimy, co tu się właściwie wydarzyło - powiedział. - I może uda nam się go pochować... - dodał smutno.

Odrzuconą do tyłu głowę kupca szpeciła poszarpana, włóknista rana. Z piersi potwór wyrwał serce. Groteskowo sterczące nagie żebra wyglądały jak opuszczona ptasia klatka.

 Tuż obok procesja mrówek niosła nasiona i liście. To zwróciło ich uwagę na leśną drogę, przez którą ciągnęła się jakby strużka krwi rannego zwierzęcia. W dole wąwozu pluskała woda. Podążając za znakami zeszli niżej. Wkrótce odkryli, że czerwona pręga prowadzi prosto w zarośla. Tam też odnaleźli truchło jelenia z rozprutym na wpół zjedzonym brzuchem.  A opodal w listowiu zasnął ociężały po obfitej kolacji zmiennokształtny demon. Ciemnozielone parasole łopianu nieznacznie odsłaniały bladą, dziewczęcą skórę. Gniewko ostrożnie podszedł bliżej. Już uniósł zaostrzony kij do góry i już szykował się do zadania śmiertelnego ciosu, kiedy nagle jego ręka zastygła w powietrzu. Doszedł do niego jego wierny druh i od tej chwili obaj się jej przypatrywali.

A bezbronnej strzydze najwyraźniej coś się  śniło, bo usta ściągnęła w dzióbek i poruszała nimi niby osesek pijący mleko. Piersi i uda miała jędrne, główkę kształtną, kibić wąską...

Żaden z rzezimieszków nie miał odwagi przerwać tej czarownej chwili i brutalnie wybić piękną krwiopijczynię ze snu. Dodatkowo zadawniona słabość Gniewka do czarnowłosych i długonogich wąpierzyc wróciła i wbrew rozsądkowi zapałał on silnym uczuciem do ponętnej młódki. Trwało to chwilę, może dwie, zanim świt wraz z promieniami słońca rozpoczął koncert leśnego chóru: brzęczenia, ćwierkania, burczenia, porykiwania  oraz popiskiwania zapełniły las oznajmiając radosne nadejście nowego dnia. Zaskoczony swą niemocą Gniewko patrzył na śpiącą zapominając kim ona jest.  I to był ich błąd! Niespodziewanie dzieweczka się wybudziła i stąpając na czterech kończynach ruszyła ku nim sycząc i odsłaniając dwa rzędy ostrozakończonych, białych zębów. 

Zaskoczeni cofnęli się nagle Bździsław upadł, gdy postawiona do tyłu noga zaczepiła o korzeń starego dębu. W tej samej chwili strzyga skoczyła, przygniotła go swym ciałem i zaczęła bić i drapać Demonica zapominała jednak, że wraz z światłem poranka nastąpiła przemiana i nie ma już tyle siły jak podczas pełni. Szamotała się chwilę uderzając mężczyznę po twarzy i po piersiach, wreszcie na oślep gdzie popadnie. Gniewko zrazu obłapił ją od tyłu, a zaatakowany towarzysz zaczął skuteczniej się bronić. Strzyga zrozumiała, że nie ma w tym starciu większych szans i rzuciła się do ucieczki. Gniewko i Bździsław w ślad za nią. Kluczyła sprytnie wśród kolumnady świerków i sosen, by zgubić trop, aż wreszcie  jej się udało.

Nie mogła daleko uciec – rozważali obaj – łapiąc oddech. - Pewnikiem pochodzi z podgrodzia. Tam wszelka swołocz pomieszkuje. 

cdn.




czwartek, 17 kwietnia 2025

Haiku na wiosnę



***

w siebie wtuleni

krajobraz przebytych chwil

wspólny widnokrąg


***


wolne wzrastanie

zieleniące się liście

zmysły i słowa 


***


roszczebiotanie

powracających pytań

i odpowiedzi


***


 na skraju lasu

 roztańczyło się słońce

rozbiegły drogi


***


tęsknota zbliża

śle i spaja spojrzenia

przemienia w uśmiech  


***








środa, 9 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków II

 Jeździec ściągnął wodze i ruszył w kierunku głównej bramy. Drugi powtórzył jego ruch. Wczesnym  rankiem tuż za murami miasta odbywał się targ. Zeszli  z wierzchowców i ruszyli dalej pieszo. Okrągłe kumoszki wyrastały jak grzyby po deszczu starannie układając na stołach płody rolne. W powietrzu unosił się zapach dopiero co wyjętych z pieca podpłomyków. Garncarz ustawiał gliniane naczynia, wikliniarz wieżyczki koszy, a rymarz rozwieszał siodła i uprzęże. Nieopodal, wśród straganów krzątał się jegomość w turbanie. Poprawiając wzorzyste kobierce nucił coś w nieznanym przechodniom języku. Zobaczyli go i podeszli bliżej.

-Abrakadabra – szepnął Bździsław pochylając się tak, by nie usłyszały go żadne nieporządane uszy.

Na umówiony znak-sygnał nieznajomy skierował się na zaplecze straganu, a przejezdni podążyli za nim. Za burą, wysłużoną płachtą było niewielkie pomieszczenie wypełnione stosem dywanów.

-Nie spodziewałem się was tutaj – powiedział z obcym akcentem rozglądając się przy tym nerwowo kupiec. To bardzo, bardzo  nieostrożne… Pod osłoną nocy i poza murami grodziska. Nie teraz, nie tutaj…  

-Przed wschodnią bramą , zaraz za rozstajem dróg jest pocięty jarami las. Spotkajmy się w dole strumienia, przy Sowiej Skale – zaproponował Gniewko.

- Zgoda - odpowiedział zdenerwowany sprzedawca. Jeźdźcy jak na komendę naciągnęli na głowy kaptury i wyszli wtapiając się w tłum.

Senne miasteczko przyozdobione obwieszczeniami oznajmiało nowoprzybyłym o turnieju, którego zwycięzca miał zgarnąć główną nagrodę: rękę wojewodzianki, urząd teścia, zameczek, kolekcję najprzedniejszych trunków oraz pokaźny skarbczyk w lochach. Onufry Wielki wydumał sobie bowiem, że wyda córkę co najmniej za barona, to też i wiano musiało być odpowiednie. Do grodziska zjeżdżali więc kawalerowie różnego stanu, pochodznia i posiadający rozmaite umiejętności.

Walki były zacięte, nierzadko przypłacone życiem. Odgłos miażdżonej toporem czaszki, rozpruwanych mieczem wnętrzności i rzężacych pokonanych nie należał do najprzyjemniejszych, ale gawiedź była zachwycona igrzyskami jakie im władyka zgotował. Przyjaciele unikając dużych zgromadzeń zwrócili się do znanej im z dawnych czasów gospody. Zabawili tam do wieczora.

Kiedy po zmroku chcieli opuścić miasto, strażnicy znacząco pukali się w głowy. 

-Na swoją własną odpowiedzialność – ostrzegł ich jeden z żołnierzy przy bramie odchylając halabardę.

-I widzisz jak to jest? – zagadnął towarzysza Gniewko – niby wyuczy się taki na woja, a słoma dalej z butów wyłazi… Ciemności się boją jak pacholęta! - parsknął rozbawiony. Ale Bździsław nie reagował, zdawał się być od jakiegoś czasu dziwnie czymś strapiony. Okrył się szczelnie płaszczem, bo choć wiosna już była, wilgotny chłód osiadał nieprzyjemnie na ramionach przenikając poły odzienia. W pozbawionych liści koronach drzew zadomowił się wiatr i kiedy kosa księżyca cieła upstrzone gwiazdami niebo, świstał sobie złowrogo.









wtorek, 1 kwietnia 2025

Zielone kurhany


 Gdy tylko zanurzę się w ciszy,

   już mnie gdzieś wołają.

Gdy ziewam ukradkiem,

pytają, czy jeszcze jestem tu?

A duch mój bywa nieobecny 

cztery ściany i sufit  

to stanowczo za mało.

Od słowa do słowa 

 wymyka się ciszkiem,

z budynków wprost w rozległe przestrzenie:

gdzie tętnią i mienią się wody,

rozstaje i łączy się każda z dróg, 

gdzie zachwyca święta geometria pól. 

Z miękką falą odsłaniam horyzonty.

Dziś jest moim portem, 

w którym nabieram sił

Jutro wybiorę nowy cel podróży.

Poczciwy nadbrzeżny gwar:

nawoływanie wodnego ptactwa

i napomnienie starych rybaków

by wystrzegać się toni,

złych ludzi i wzburzonych mórz...

Jakiż to absurd!

Nikt nie zatrzyma wiosny!

Zielenią się kurhany,

cmentarze pokrył bluszcz...





Freepic.com 


piątek, 28 marca 2025

Dalsze losy rzezimieszków I


-A wybij sobie ze łba Bździsław niepewne z uszakami interesa! - ogłosił swą dezaprobatę Gniewko. -Prędzej na stryczku zawiśniem, nim się czego człek tu dorobi. Już tam na rynku krzykacz miejski ogłaszał, że imć wojewoda zasygnował kary za kolaboracje i do buntu podżeganie. Życie ci nie miłe? Bździsław, miej ty rozum, oni groszem nie śmierdzą! Przemyt i handel bronią, to nie są przelewki i chyba nie musze ci przypominać, że swoje zobowiązania to trzeba jednak regulować. Ja tego sobie nie wydumałem, tak było, jest i będzie! Jak świat światem! I wiesz co ci jeszcze powiem? Z ciebie to platfus i niezguła. W chałupie na zapiecku bąki zbijać, a nie za biznesy się brać! Tobie się wydaje, że te długouche to takie biedne, że ich trzeba wspomagać, że one w słusznej sprawie przeciwko prawu występują, że chcą zmian na lepsze… A gówno prawda! One, proszę ja ciebie, wokół najmniejszego palca, jak motek nici sobie ciebie okręciły. Chude i przebiegłe! Aż strach pomyśleć co się za tymi wielkimi, wygłodniałymi ślepiami skrywa i co te wielkie uchy tam słyszą! Ani złapać ni ma za co, ni pożartować, ni należności wyegzekwować!  A najgorsze to ich roszczenia i skomlenia o prawo do ziemi i wolności. Wolności im się zachciewa!? Też coś! Wolność to bzdura! Doszłyby takie do władzy i co? Anarchia! Także wiesz… Ja tego nie widzę. Gdyby nawet elfi przewrót się udał, to nie liczyłbym na to, że docenione będą nasze zasługi. Każden jeden musi znać swoje miejsce, a jeśli pretenduje do wyższych urzędów, innych cech od siebie oczekiwać winien. I sam nie wiem co lepsze, cicho siedzieć, czy celować wysoko, a inne będą krzywo na ciebie poglądać i czekać na błąd. Ty chciałbyś tak jak one organicznie, ekologicznie żyć, dzieci chować w zgodzie z naturalnymi prawami, a jaka ta natura niby jest? Kto stoi na szczycie, a kto na dół spada? Kto zęby ostrzy – a kto przysmakiem zostaje?  

-Bo ja bym wolał, żeby do władzy dochodziły stworzenia roztropne i troszczące się o prostego obywatela, a nie dobrze urodzone pasożyty – przerwał mu Bździsław. -Jak nie myto, to dziesięcina, jak nie dziesięcina, to podymne, jak nie podymne, to pogłówne i jak nie spojrzysz, tak cię skubią, a gorszego tyrana jak Onufry, to chyba świat do tej pory nie nosił.

-Kmiecie rozprawiają, że turnieje w grodzisku lada dzień mają się odbyć - zmienił temat Gniewko. - A potem to kto wie? Możliwe, że rychłe zaślubiny Jarosławny – deliberował dalej rzezimieszek. Praczki i kuchenne to o niczym innym przy studniach nie gadają jak o gibkiej wojewodziance i o przepychu jakie ma być na jej weselu. Podobno nadwornego wyjca  władyka z zamku przepędził, kiedy pieśni o nieszczęśliwie zakochanych, skradzionym sercu, okrutnym ojcu  i o mezaliansie zaczął wyśpiewywać. Bździsław, wiesz co może o tem? - uśmiechnął się z przekąsem.

-Ja mam niby wiedzieć? – zmieszał się złodziejaszek. Za wysokie progi Gniewko. Może jeszcze mam się za odważnego rycerza podać i w pojedynku na śmierć i życie kruszyć z zawodowymi zabijakami kopie?

cdn.









wtorek, 18 marca 2025

Życie codzienne


obudzeni przedwcześnie 

dwie trzy godziny nad ranem

przewracamy się z boku na bok

gorączkowo szukając

wymówek i wskazówek 

jak mamy dalej żyć

kiedy nie jest nam 

dane spać i śnić

czytamy i dziwimy się

że tyle już przed nami

 już się obudziło 

i zbudzi się jeszcze 

po nas też

więc robimy plany

 związujemy końce

i swoje przemijanie





Freepic.com 



czwartek, 6 marca 2025

Ciała niebieskie

 Owładnięci swoimi sprawami 

spłoszyliśmy mrok 

i księżyc nad ranem.


 Wyrwani ze snu,

wyjałowieni ze złudzeń.

Otoczeni swoimi troskami...


Na wzór naszej gwiazdy

z eteru przeszliśmy w  gęstość,

a ciała fizyczne na zmianę

zwykły wzrastać i zapadać się.


Osrebrzone morze uniesień

już nie myje nam stóp.

Tak łatwo się mijamy... 


AI for Freepik.com 


piątek, 28 lutego 2025

Żywoty rzezimieszków cz.17

 Ostatnie ptaki gotowały się do odlotu. Wiatr muskał dzikie wino, sypał pod nogi nasiona traw i drzew. Kasztany, choć szczelnie uzbrojone w kolce nie ustrzegły się upadku - z każdym uderzeniem skorupy pękały śmiejąc się do rozpuku, aż żołędziom pospadały czapki i potoczyły się w ściółkę na wzór dziecięcych zabaw z fajerką. Jesień rozłożyła na stokach paletę subtelnych barw, chwyciła w dłoń pędzel i mieszała ochrę, szkarłat i szafran. Początkowo delikatnie dotykała rachitycznych liści, potem z pasją rozcierała grudki pigmentu i muskała purpurą wrzos, aż w końcu tak się w swej sztuce rozsmakowała, że zaczęła rozlewać kolor bezpośrednio na buchający ciepłem, zmęczony latem las. 

Bździsław, Gniewko i Miłoch z mozołem kroczyli naprzód. Mapa, którą otrzymali od dziewki wskazywała im drogę, ale ścieżki dawno już chwastem porosły,  ciężko było im odnaleźć szlak. Lecz skoro udało się to starożytnym,  to pewnikiem im też się uda - pocieszał się Gniewko. Na drodze spotykali splątane bluszczem ruiny. Oliwkowe gałązki supłały kamienne portale pokryte płaskorzeźbami przedstawiającymi zwiewne istoty otoczone niezrozumiałym  pismem. Miłoch przejechał palcami po żłobieniach. Gdyby któryś z nich umiał odczytać formułę – przeszło mu przez myśl, wyprawa byłaby łatwiejsza.

Pewnej nocy, kiedy przeprawiali się przez przełęcz pogoda załamała się, z nieba spadł najpierw grad, a później przez tydzień sypał śnieg. Drżeli z zimna. Przed nimi rozpościerał się oblodzony trakt. Podróżnym wydawało się, że wyprawa stanęła w martwym punkcie. Mroźny wiatr przeszywał na wskroś. Brakowało jedzenia i drewna do rozpalenia ogniska. Zziębniętych, na wpół żywych , schowanych w skalnej szczelinie, odnalazł elfi patrol. Nie rozumieli co do nich mówili, ale musieli im zaufać. Nie mieli innego wyjścia. Widzieli w śnieżnej zadymce bogato zdobione sanie i smukłe istoty, które mimo iż same były przestraszone, nie zostawiły ich w potrzebie. Nie mogli uwierzyć swym oczom: legendy o rzekomym bogactwie elfów były stanowczo przesadzone. Owszem, miasto na kształt góry otaczał wysoki mur, strzeliste wieżyczki kłuły zimowe niebo, gzyms pokrywał roślinny fryz, z rzadka balkony przypominające huby i maszkarony, dziwiły gości. Podziwiali kunszt, i świetność tego miejsca, ale sami mieszkańcy nosili połatane łachmany, jedli najwyraźniej to, co udało im się zdobyć  i wyhodować w górach na  najbardziej nasłonecznionych zboczach. 

Gdy wydobrzeli, okazało się, że skarb którego szukali, już dawno był przez autochtonów odnaleziony i bynajmniej widząc ich nędze, nie wspomnieli o nim nawet słowem.

Bździsław poczynił znaczne postępy: po wielu nieudanych próbach zaczął dogadywać się z Iminą. Elfka miała długie jasne włosy, niedbale splatała je w warkocz, spod włosów sterczały koniuszki uszu, duże oczy badały ostrożnie świat, była drobna i nieśmiała. Wytłumaczyła mu, że ”starsza krew” boi się ludzi, którzy są zachłanni, którzy odbierają elfom ich tereny. Oni, choć długowieczni, pragną być częścią natury, czerpać z niej tyle ile jest konieczne, nie rozumieją dlaczego ludzie chcą zawłaszczyć, wyszabrować od Matki Natury jak najwięcej, przecież i tak koniec końców przyjdzie im oddać ziemi ich marne powłoki.  I wstyd było rzezimieszkom jak tego słuchali, przez gardło im przejść nie mogło, czym się dawniej trudzili. Tak się jakoś potoczyło, tłumaczył jeden drugiemu, że o swoich zadkach wyłącznie myśleli, ale każdy tak,  aby przeżyć. Nic innego wszak nie potrafili, toteż przemyt uskuteczniali, i rabunki, a wszystko by swoje brzuchy jadłem zapełnić, pobawić się i spokojnie usnąć.

Bździsław, bierz medalion i wzywaj smoka wracamy do domu! - zadecydował Gniewko.

-Ale jak to? -Dlaczego? Już? I po co to wszystko? – dziwował się Miłoch.  

- Ech, żołnierzyku mało w boju hartowany - westchnął Gniewko - jak ty mało jeszcze wiesz… Poklepał Miłocha po ramieniu i dodał z przekonaniem: -Nie wszystko złoto, co świeci…

Koniec




AI for freepic.com

wtorek, 25 lutego 2025

Haiku na przedwiośnie III


oczekiwanie

mimowolne  zarysy

ptaków na niebie


***

łagodne usta

 zmieniają płatki kwiatów 

w spokojny taniec


***

przysypia słońce 

pomału żar topi się

wokół przylaszczki


*** 

w pełni  osobno

 ślęczą razem z księżycem 

w bezsenne noce


***

a tym dwojgu

na dzień dobry przy drodze

 wzeszły pierwiosnki 


***

życie zieleni 

pulsuje w rytmie ziemi

oddech pragnienia