Łączna liczba wyświetleń

środa, 9 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków II

 Jeździec ściągnął wodze i ruszył w kierunku głównej bramy. Drugi powtórzył jego ruch. Wczesnym  rankiem tuż za murami miasta odbywał się targ. Zeszli  z wierzchowców i ruszyli dalej pieszo. Okrągłe kumoszki wyrastały jak grzyby po deszczu starannie układając na stołach płody rolne. W powietrzu unosił się zapach dopiero co wyjętych z pieca podpłomyków. Garncarz ustawiał gliniane naczynia, wikliniarz wieżyczki koszy, a rymarz rozwieszał siodła i uprzęże. Nieopodal, wśród straganów krzątał się jegomość w turbanie. Poprawiając wzorzyste kobierce nucił coś w nieznanym przechodniom języku. Zobaczyli go i podeszli bliżej.

-Abrakadabra – szepnął Bździsław pochylając się tak, by nie usłyszały go żadne nieporządane uszy.

Na umówiony znak-sygnał nieznajomy skierował się na zaplecze straganu, a przejezdni podążyli za nim. Za burą, wysłużoną płachtą było niewielkie pomieszczenie wypełnione stosem dywanów.

-Nie spodziewałem się was tutaj – powiedział z obcym akcentem rozglądając się przy tym nerwowo kupiec. To bardzo, bardzo  nieostrożne… Pod osłoną nocy i poza murami grodziska. Nie teraz, nie tutaj…  

-Przed wschodnią bramą , zaraz za rozstajem dróg jest pocięty jarami las. Spotkajmy się w dole strumienia, przy Sowiej Skale – zaproponował Gniewko.

- Zgoda - odpowiedział zdenerwowany sprzedawca. Jeźdźcy jak na komendę naciągnęli na głowy kaptury i wyszli wtapiając się w tłum.

Senne miasteczko przyozdobione obwieszczeniami oznajmiało nowoprzybyłym o turnieju, którego zwycięzca miał zgarnąć główną nagrodę: rękę wojewodzianki, urząd teścia, zameczek, kolekcję najprzedniejszych trunków oraz pokaźny skarbczyk w lochach. Onufry Wielki wydumał sobie bowiem, że wyda córkę co najmniej za barona, to też i wiano musiało być odpowiednie. Do grodziska zjeżdżali więc kawalerowie różnego stanu, pochodznia i posiadający rozmaite umiejętności.

Walki były zacięte, nierzadko przypłacone życiem. Odgłos miażdżonej toporem czaszki, rozpruwanych mieczem wnętrzności i rzężacych pokonanych nie należał do najprzyjemniejszych, ale gawiedź była zachwycona igrzyskami jakie im władyka zgotował. Przyjaciele unikając dużych zgromadzeń zwrócili się do znanej im z dawnych czasów gospody. Zabawili tam do wieczora.

Kiedy po zmroku chcieli opuścić miasto, strażnicy znacząco pukali się w głowy. 

-Na swoją własną odpowiedzialność – ostrzegł ich jeden z żołnierzy przy bramie odchylając halabardę.

-I widzisz jak to jest? – zagadnął towarzysza Gniewko – niby wyuczy się taki na woja, a słoma dalej z butów wyłazi… Ciemności się boją jak pacholęta! - parsknął rozbawiony. Ale Bździsław nie reagował, zdawał się być od jakiegoś czasu dziwnie czymś strapiony. Okrył się szczelnie płaszczem, bo choć wiosna już była, wilgotny chłód osiadał nieprzyjemnie na ramionach przenikając poły odzienia. W pozbawionych liści koronach drzew zadomowił się wiatr i kiedy kosa księżyca cieła upstrzone gwiazdami niebo, świstał sobie złowrogo.









wtorek, 1 kwietnia 2025

Zielone kurhany


 Gdy tylko zanurzę się w ciszy,

   już mnie gdzieś wołają.

Gdy ziewam ukradkiem,

pytają, czy jeszcze jestem tu?

A duch mój bywa nieobecny 

cztery ściany i sufit  

to stanowczo za mało.

Od słowa do słowa 

 wymyka się ciszkiem,

z budynków wprost w rozległe przestrzenie:

gdzie tętnią i mienią się wody,

rozstaje i łączy się każda z dróg, 

gdzie zachwyca święta geometria pól. 

Z miękką falą odsłaniam horyzonty.

Dziś jest moim portem, 

w którym nabieram sił

Jutro wybiorę nowy cel podróży.

Poczciwy nadbrzeżny gwar:

nawoływanie wodnego ptactwa

i napomnienie starych rybaków

by wystrzegać się toni,

złych ludzi i wzburzonych mórz...

Jakiż to absurd!

Nikt nie zatrzyma wiosny!

Zielenią się kurhany,

cmentarze pokrył bluszcz...





Freepic.com 


piątek, 28 marca 2025

Dalsze losy rzezimieszków I


-A wybij sobie ze łba Bździsław niepewne z uszakami interesa! - ogłosił swą dezaprobatę Gniewko. -Prędzej na stryczku zawiśniem, nim się czego człek tu dorobi. Już tam na rynku krzykacz miejski ogłaszał, że imć wojewoda zasygnował kary za kolaboracje i do buntu podżeganie. Życie ci nie miłe? Bździsław, miej ty rozum, oni groszem nie śmierdzą! Przemyt i handel bronią, to nie są przelewki i chyba nie musze ci przypominać, że swoje zobowiązania to trzeba jednak regulować. Ja tego sobie nie wydumałem, tak było, jest i będzie! Jak świat światem! I wiesz co ci jeszcze powiem? Z ciebie to platfus i niezguła. W chałupie na zapiecku bąki zbijać, a nie za biznesy się brać! Tobie się wydaje, że te długouche to takie biedne, że ich trzeba wspomagać, że one w słusznej sprawie przeciwko prawu występują, że chcą zmian na lepsze… A gówno prawda! One, proszę ja ciebie, wokół najmniejszego palca, jak motek nici sobie ciebie okręciły. Chude i przebiegłe! Aż strach pomyśleć co się za tymi wielkimi, wygłodniałymi ślepiami skrywa i co te wielkie uchy tam słyszą! Ani złapać ni ma za co, ni pożartować, ni należności wyegzekwować!  A najgorsze to ich roszczenia i skomlenia o prawo do ziemi i wolności. Wolności im się zachciewa!? Też coś! Wolność to bzdura! Doszłyby takie do władzy i co? Anarchia! Także wiesz… Ja tego nie widzę. Gdyby nawet elfi przewrót się udał, to nie liczyłbym na to, że docenione będą nasze zasługi. Każden jeden musi znać swoje miejsce, a jeśli pretenduje do wyższych urzędów, innych cech od siebie oczekiwać winien. I sam nie wiem co lepsze, cicho siedzieć, czy celować wysoko, a inne będą krzywo na ciebie poglądać i czekać na błąd. Ty chciałbyś tak jak one organicznie, ekologicznie żyć, dzieci chować w zgodzie z naturalnymi prawami, a jaka ta natura niby jest? Kto stoi na szczycie, a kto na dół spada? Kto zęby ostrzy – a kto przysmakiem zostaje?  

-Bo ja bym wolał, żeby do władzy dochodziły stworzenia roztropne i troszczące się o prostego obywatela, a nie dobrze urodzone pasożyty – przerwał mu Bździsław. -Jak nie myto, to dziesięcina, jak nie dziesięcina, to podymne, jak nie podymne, to pogłówne i jak nie spojrzysz, tak cię skubią, a gorszego tyrana jak Onufry, to chyba świat do tej pory nie nosił.

-Kmiecie rozprawiają, że turnieje w grodzisku lada dzień mają się odbyć - zmienił temat Gniewko. - A potem to kto wie? Możliwe, że rychłe zaślubiny Jarosławny – deliberował dalej rzezimieszek. Praczki i kuchenne to o niczym innym przy studniach nie gadają jak o gibkiej wojewodziance i o przepychu jakie ma być na jej weselu. Podobno nadwornego wyjca  władyka z zamku przepędził, kiedy pieśni o nieszczęśliwie zakochanych, skradzionym sercu, okrutnym ojcu  i o mezaliansie zaczął wyśpiewywać. Bździsław, wiesz co może o tem? - uśmiechnął się z przekąsem.

-Ja mam niby wiedzieć? – zmieszał się złodziejaszek. Za wysokie progi Gniewko. Może jeszcze mam się za odważnego rycerza podać i w pojedynku na śmierć i życie kruszyć z zawodowymi zabijakami kopie?

cdn.









wtorek, 18 marca 2025

Życie codzienne


obudzeni przedwcześnie 

dwie trzy godziny nad ranem

przewracamy się z boku na bok

gorączkowo szukając

wymówek i wskazówek 

jak mamy dalej żyć

kiedy nie jest nam 

dane spać i śnić

czytamy i dziwimy się

że tyle już przed nami

 już się obudziło 

i zbudzi się jeszcze 

po nas też

więc robimy plany

 związujemy końce

i swoje przemijanie





Freepic.com 



czwartek, 6 marca 2025

Ciała niebieskie

 Owładnięci swoimi sprawami 

spłoszyliśmy mrok 

i księżyc nad ranem.


 Wyrwani ze snu,

wyjałowieni ze złudzeń.

Otoczeni swoimi troskami...


Na wzór naszej gwiazdy

z eteru przeszliśmy w  gęstość,

a ciała fizyczne na zmianę

zwykły wzrastać i zapadać się.


Osrebrzone morze uniesień

już nie myje nam stóp.

Tak łatwo się mijamy... 


AI for Freepik.com 


piątek, 28 lutego 2025

Żywoty rzezimieszków cz.17

 Ostatnie ptaki gotowały się do odlotu. Wiatr muskał dzikie wino, sypał pod nogi nasiona traw i drzew. Kasztany, choć szczelnie uzbrojone w kolce nie ustrzegły się upadku - z każdym uderzeniem skorupy pękały śmiejąc się do rozpuku, aż żołędziom pospadały czapki i potoczyły się w ściółkę na wzór dziecięcych zabaw z fajerką. Jesień rozłożyła na stokach paletę subtelnych barw, chwyciła w dłoń pędzel i mieszała ochrę, szkarłat i szafran. Początkowo delikatnie dotykała rachitycznych liści, potem z pasją rozcierała grudki pigmentu i muskała purpurą wrzos, aż w końcu tak się w swej sztuce rozsmakowała, że zaczęła rozlewać kolor bezpośrednio na buchający ciepłem, zmęczony latem las. 

Bździsław, Gniewko i Miłoch z mozołem kroczyli naprzód. Mapa, którą otrzymali od dziewki wskazywała im drogę, ale ścieżki dawno już chwastem porosły,  ciężko było im odnaleźć szlak. Lecz skoro udało się to starożytnym,  to pewnikiem im też się uda - pocieszał się Gniewko. Na drodze spotykali splątane bluszczem ruiny. Oliwkowe gałązki supłały kamienne portale pokryte płaskorzeźbami przedstawiającymi zwiewne istoty otoczone niezrozumiałym  pismem. Miłoch przejechał palcami po żłobieniach. Gdyby któryś z nich umiał odczytać formułę – przeszło mu przez myśl, wyprawa byłaby łatwiejsza.

Pewnej nocy, kiedy przeprawiali się przez przełęcz pogoda załamała się, z nieba spadł najpierw grad, a później przez tydzień sypał śnieg. Drżeli z zimna. Przed nimi rozpościerał się oblodzony trakt. Podróżnym wydawało się, że wyprawa stanęła w martwym punkcie. Mroźny wiatr przeszywał na wskroś. Brakowało jedzenia i drewna do rozpalenia ogniska. Zziębniętych, na wpół żywych , schowanych w skalnej szczelinie, odnalazł elfi patrol. Nie rozumieli co do nich mówili, ale musieli im zaufać. Nie mieli innego wyjścia. Widzieli w śnieżnej zadymce bogato zdobione sanie i smukłe istoty, które mimo iż same były przestraszone, nie zostawiły ich w potrzebie. Nie mogli uwierzyć swym oczom: legendy o rzekomym bogactwie elfów były stanowczo przesadzone. Owszem, miasto na kształt góry otaczał wysoki mur, strzeliste wieżyczki kłuły zimowe niebo, gzyms pokrywał roślinny fryz, z rzadka balkony przypominające huby i maszkarony, dziwiły gości. Podziwiali kunszt, i świetność tego miejsca, ale sami mieszkańcy nosili połatane łachmany, jedli najwyraźniej to, co udało im się zdobyć  i wyhodować w górach na  najbardziej nasłonecznionych zboczach. 

Gdy wydobrzeli, okazało się, że skarb którego szukali, już dawno był przez autochtonów odnaleziony i bynajmniej widząc ich nędze, nie wspomnieli o nim nawet słowem.

Bździsław poczynił znaczne postępy: po wielu nieudanych próbach zaczął dogadywać się z Iminą. Elfka miała długie jasne włosy, niedbale splatała je w warkocz, spod włosów sterczały koniuszki uszu, duże oczy badały ostrożnie świat, była drobna i nieśmiała. Wytłumaczyła mu, że ”starsza krew” boi się ludzi, którzy są zachłanni, którzy odbierają elfom ich tereny. Oni, choć długowieczni, pragną być częścią natury, czerpać z niej tyle ile jest konieczne, nie rozumieją dlaczego ludzie chcą zawłaszczyć, wyszabrować od Matki Natury jak najwięcej, przecież i tak koniec końców przyjdzie im oddać ziemi ich marne powłoki.  I wstyd było rzezimieszkom jak tego słuchali, przez gardło im przejść nie mogło, czym się dawniej trudzili. Tak się jakoś potoczyło, tłumaczył jeden drugiemu, że o swoich zadkach wyłącznie myśleli, ale każdy tak,  aby przeżyć. Nic innego wszak nie potrafili, toteż przemyt uskuteczniali, i rabunki, a wszystko by swoje brzuchy jadłem zapełnić, pobawić się i spokojnie usnąć.

Bździsław, bierz medalion i wzywaj smoka wracamy do domu! - zadecydował Gniewko.

-Ale jak to? -Dlaczego? Już? I po co to wszystko? – dziwował się Miłoch.  

- Ech, żołnierzyku mało w boju hartowany - westchnął Gniewko - jak ty mało jeszcze wiesz… Poklepał Miłocha po ramieniu i dodał z przekonaniem: -Nie wszystko złoto, co świeci…

Koniec




AI for freepic.com

wtorek, 25 lutego 2025

Haiku na przedwiośnie III


oczekiwanie

mimowolne  zarysy

ptaków na niebie


***

łagodne usta

 zmieniają płatki kwiatów 

w spokojny taniec


***

przysypia słońce 

pomału żar topi się

wokół przylaszczki


*** 

w pełni  osobno

 ślęczą razem z księżycem 

w bezsenne noce


***

a tym dwojgu

na dzień dobry przy drodze

 wzeszły pierwiosnki 


***

życie zieleni 

pulsuje w rytmie ziemi

oddech pragnienia






czwartek, 20 lutego 2025

Żywoty rzezimieszków cz.16

-No co tam widzisz? – spytała Jaga siostrę.

 - Poczekaj, przetrę szkło i wizja będzie jaśniejsza - Wiedźma wzięła do ręki lnianą ściereczkę, chuchnęła i wypolerowała gładką kuli powierzchnię.  Muszę ściągnąć dotyk obcych. Mówię ci diabli ich nadali.  W moim centrum medytacji transcendentalnej miałam ostatnio wizytację  - literatów bodajże…  Wprosili się grzecznie, listy polecone przywieźli. Mówię ci, co za motłoch! A jakie wymagania mieli i mniemanie o swoim artyźmie! No ale do czego zmierzam... A, już wiem! - Turniej rycerski - jak się odbywa, koniecznie zobaczyć chcieli. Po piewszym dwójniaku, tak się w widoku krwi rozmiłowali, że  i fragment bitwy pod Czarnym Potokiem obejrzeli, a po drugim, to i flaki świętej pamięci jaśnie pana Bożydara. Z lubością szklanemu memu Cudeńku się przyglądali.  Po pijaku - wiadomo wodze fantazji im puściły, język ku mojej zgryzocie, rozwiązały, że paplać trzy po trzy poczęli jakoby wieszcze, że w przyszłości to każden jeden bedzie w swojej chacie miał, że bez problemu zobaczy co przyszłość szykuje i co w zamierzchłych czasach się wydarzało. Przestraszyłam się, że mi moją technologię wykradną i wygnałam na cztery świata strony. Gawrycha pogłaskała jeszcze raz zwracając się do swej kuli "Cudeńko".   - Mam nadzieje, że to nie za mojego żywota się  stanie! Ufffff, aż mnie zimne poty na nowo oblały! Wszelkiej maści wierszopisy to niezmiennie  o jakiejś niedoli li apokalipsie lubią rozprawiać.  Umyślnie zawczasu kazałam im zapłacić, bo ja taki element doskonale znam! A że wpuściłam hołotę do domu, to wyświnili to i owo. No już, już jest lepiej…

-Widzisz tam co? – niecierpliwiła się siostra.

-Widzę, widzę! Jadą, ten twój to jakoś niemrawo konia trzyma. O! U podnóża gór ognisko rozpalili. Chabety rżą, trawkę sobie skubią, jeden poklepał kasztankę po szyi. O! Żołdak usiadł na kamieniu, kija w dłoń uchwycił i grzebie w końskich jabłkach. Chyba inaczej wyobrażał sobie przygodę, he, he – wiedźma nie mogła sobie odmówić sarkazmu. 

Jaga popatrzała smutno. No co znowu? Wróci przecie! -  zgarnęła jej włosy do tyłu i zaczęła zaplatać. 

-Pewno, że wróci! Ale nie o to tu idzie – odpowiedziała dziewczyna. I tak tego nie zrozumiesz…

-Niby czego? Spróbuj, wytłumacz mi!

-Ludzie tacy jak on… Oni, już tak mają. Nudzą się po prostu. Potrzebują odetchnąć między jedną, a drugą przygodą w spokojnej okolicy, lecz nie umieją, nie potrafią żyć tam na stałe. Mierzi ich sielanka, jakieś pieruństwo ciągnie ich marne dusze po bagnistych rozstajach, po rozdrożach, na przełaj przez las, ciągnie po rubieżach, kurchanach, wydeptuje nowe ścieżki, miast ognia w domu pilnować, dzieciaki chować i według boskich prawideł żyć. Oni już tak mają… Zasmuciła się, ale z jej ust wydobył się ponownie potok słów:

- Jakby bestia w lwiej grzywie słońce z ich serca połknęła na zawsze, jakby spokojne istnienie miało zgasić  najjaśniejszą z gwiazd i strącić ją w przepaść, na zatracenie . Nie zatrzymasz, nie przywiążesz, na własność nie weźmiesz. Nie zwiążesz ducha, on nawet twój nigdy nie był… 

- Co ty pleciesz za zaklęcia! Swoje widziałam, swoje wiem i w dodatku powiem! - nie szczędziła słów Gawrycha. Każden jeden wojak za domem śni!  Tęskni za dziewki obłapianiem, za ciepłem domowego ogniska, popitkiem i mięsiwem! Poszedł w świat, bo się zwyczajnie bał. Wspólne życie wymaga odwagi.

c.d.n.

 




AI for freepic.com

niedziela, 9 lutego 2025

Reminiscencje



Własciwie,

 to nie wiadomo, 

jak to sie wszystko zaczęło?

 Żyjemy we wspomnieniach,

które czesto przypominane 

stają się prawdą.

Może każdy  nosi w sobie

odłamek wielkiego zwierciadła?

Bo w  jaki inny sposob wytłumaczyć

bezzasadny smutek i żal?

Właściwie nie wiadomo skąd się 

te okruchy w nas wzięly.

 Zamiast leczyć, kaleczą,

zamiast  puszczać do siebie

 radosne zajączki,

odpływamy w niepamięć.


AI for Freepik.com 


środa, 5 lutego 2025

Życie na kanwach powieści

 

Kiedy nikt nie patrzy 

pisarz szuka słów nie bez znaczenia.

 Rzadko pasują całkiem surowe.

Częściej wygładza  je i porządkuje

  zmieniając pomysł w płynny wyrażeń ciąg.

Wówczas postacie wrastają w miejsca

 i wątki wydarzeń,

dzięki nim dostają swoje atrybuty:

- wystawne życie, stroje, i pokoje;

- lub proste i podłe jak żebraczy  kij;

 - mało kiedy rozpaloną nad czołem aureolę;

- zaś wyrzutkom autor przypina łatkę.

Od teraz ciągnie się za nimi widmo potępienia.

Gdyż krzywda, wina i kara, jak mówią, 

to ciąg przyczynowo - skutkowy.

Mechanizm poruszający niebo i ziemię 

- w turbinach mieli się mąka na chleb.  









środa, 29 stycznia 2025

O tym mówią baśnie...



Tako rzekł rozum:

 ...już wszystko stracone,

odeszło w niepamięć

i wyschło na wiór...


...ukryta w ziemi

nadmorska rafa,

akant w kamieniu, 

  zastygły w skale

kopalniany stwór...


...rycerz, królewny

najdroższy skarb,

ciszą zarosłe,

mgłami osnute,

schody na bal...


Odparło serce:


...wszystko co zimą

zaklęciem uśpione,

prawdziwa obudzi pieśń:

z przychylnym wiatrem,

 roztopów pluskiem,

w słońcu płomieni

łagodny deszcz...


AI for Freepik.com





czwartek, 23 stycznia 2025

NIEBIESKIE MIGDAŁY


 

  nie oszczędzam słów

 to nie był przypadek

wszystko na to wskazuje

że nie był


otwieram szeroko oczy

 z uwikłanego w obłoki nieba

kolejny raz spadnie śnieg

każdy gest


każdą myśl połykam 

jak dzielone na pół

słodko-gorzkie migdały


14 listopada 2010

*

AI Image Generator freepic.com 

poniedziałek, 20 stycznia 2025

OdWaga

 

Przeważnie 

jako ludzie

wysławiamy się odważnie:

raz żartem,

raz na poważanie.

Wciąż ważą się nasze ciosy i losy,

niekiedy trudno zapomnieć jest ich znaczenie.

Ponieważ ważne słowa ważą więcej,

 zapadają głęboko w serce.

Tak jak ziarno ozime

w twardej ziemi bryle

śpi przez wieczną chwilę

czekając na nowe życie.


Z resztą nieważne...



Freepic

czwartek, 16 stycznia 2025

Żywoty rzezimieszków cz.15

 Miłoch jak sobie tam chcesz - rzekł pewnego dnia Bździsław. -Zasiedziałeś się u Jagi w alkowie - to pewne. -My to rozumiemy, ale na nas przygoda czeka, wiesz przecie jak jest…


Tego dnia Miłoch stanął przed nie lada decyzją: ustatkować się i żyć w pięknej okolicy, przy dziewczynie, która go chciała – czy pójść z niepewną kompanią w góry, tam, gdzie los niewątpliwie czekał go marny.


I choć był to rycerz, a sam Onufry – władyka na Sobótce herb z jeleniem na rykowisku mu wybrał, to rozum miał nietęgi, nawet nie spostrzegł, że dziewce przykro było się z nim żegnać, że wcale tego nie chciała.


Bo gdyby chciała, to by mnie zatrzymała - wykoncypował sobie. Jaga z kolei, choć sprytniejsza, podobnie do niego myślała.


 Odjechali więc w siną dal z otrzymaną od wiedźmy mapą i nadzieją, że odnajdą legendarną krainę elfów.


Nazajutrz wiedźma zebrała się w sobie i poszła do starszej siostry, która mieszkała na drugim końcu stuletniego boru. Idąc wypatrywała wielkiego billboardu ze złoconymi literami: „Wróżka Gawrycha prawdę ci powie. * Rzucanie i odczynianie uroków * Ziołolecznictwo * Symulator lotów na miotle * Lanie wosku * Lanie wody * Et cetera ”. Siostra miała dobrą passę i trzeba jej przyznać, smykałkę do interesów. Okolica huczała od plotek na jej własny temat, które prawdopodobnie sama preparowała. -”Reklama dźwignią handlu” – mawiała często. Szczęściem wieśniacy bali się jej jak ognia, a im bardziej się bali, tym bardziej jej potrzebowali.


Starsza siostra wypatrywała jej już od dobrej godziny. Obie czuły kiedy druga była w potrzebie. Przywoływały się za pomocą telepatii i rozmawiały. -Jagódko daleko jesteś? Zaraz ci otworzę - usłyszała wiedźma w głowie. Weszła na ganeczek i drzwi otworzyły się.


- Moja duszko, a co tobie? Czemu lico chmurne? Niech no ja dorwę tego gołowąsa! Przycisnęła do siebie szczuplutkie ciało jak jaka piastunka. 


 -Chłystek zakichany! Tfu! - Kasztanowe oczy Gawrychy nagle pojaśniały. -Moja znajoma podarowała mi całkiem udaną recepturę. Jak nic pasuje do sytuacji! Czarownica uśmiechnęła się z przekąsem i rozprawiała dalej. -Przepis jest znakomity. Dostałam od tej szeptuchy z mokradeł, znasz pewnie, co to pomorek pomogła mi z kurnika odegnać.


-Słuchaj, poklepała ją po ramieniu, nic a nic się nie martw. Urok już na jednym takim próbowałam, akurat w noc zaślubin to się niefortunnie zdarzyło, to on w te pędy do mnie, przyjechał na kobyłce na oklep, tak jak go mać powiła, i na kolanach prosił żebym go z niedoli wybawiła. -A ja bezczelnie, że medykamentu nie ma i nie tak prędko znowuż będzie. Składnik rzadki i nic na to nie poradzę - bezradnie rozłożyła ręce gestykulując. Na odchodne nastraszyłam, że może na drugi rok   odczynienia uroku się spodziewać. Sam sołtys to był z Koziej Górki, daję słowo, a tak mi zalazł tedy za skórę, że się powstrzmać nie mogłam. Teraz już dobrze żyjem, ale wtedy to uch… - Mówię ci, znam się na tym! Ale Jaga jej nie słuchała, pokręciła tylko głową i dalej chlipała.


- Gawrysiu, nie trzeba – przez łzy rzekła. – Daj pokój, on nie dla mnie… I znów smutkiem zaszły jej oczy. A starszej siostrze serce fiknęło koziołka. – No jak sobie chcesz – skwitowała…


-Chodź, pokaże ci jakimi ziołami ogród obsadziłam. Poszły w ten czas za chałupę, a tam grządki na kształt ślimaka, umyślnie, wedle nowomody sadzone były, tak, by większość dnia w słonecznej kąpieli się pławiły.


c.d.n.   



AI for freepic.com

środa, 15 stycznia 2025

Kamień pamiątkowy


nic się nie odzywać

nic nie reagować

 wiedzą przecież lepiej

jak ma u nich być

siedzieć sobie cicho 

 na tej półce wspomnień 

wzięty na pamiątkę

wprost z odległych stron 

ze szczęśliwych nocy

zbyt  gorących dni 

świata odkrywaniem

przesiąknięty ił

wziąć  go i przeczekać

czego tu się bać

prawdę czas wybroni

złudę zmieni w pył

co jest czego warte

o co trzeba dbać

kiedy życie mija

 kamień będzie trwać




piątek, 10 stycznia 2025

Żywoty rzezimieszków cz.14

Miłoch zwijał się i krzątał, pot z czoła ocierał, ale nijak nie mógł babie z łóżkiem jej dogodzić. Kiedy tylko projekt zbliżał się ku końcow, wiedźmie wyrko na cztery świata strony się rozlatywało.  Tedy Gniewko niecierpliwić się już zaczął i chciał mu iść z pomocą. Ale Bździsław go powstrzymał i przed czaramu ostrzegł:

 - Zostaw,  nie patrz i niczego nie dotykaj. Ściszył głos na  boki spojrzał, czy aby są już sami: Przecie ona wszystkich nas tu oczaruje... Zdaje się, że Miłoch wpadł po same uszy.

 Tymczasem kobieta i mężczyzna przez las się przedzierali. Bez słów, oddaleni niespełna dwa łokcie od siebie. Nie wiedzieć czemu cisza zrobiła się niezręcznie nieznośna, tak jak przykra może być dla ludzi, którzy ledwo siebie znają...

-A słyszała panienka jak w grodzie kat topora nie naostrzył? – zaczął Miłoch. -Wzion tedy swe narzędzie i ryzał banitę jakby rybę z łuski, haha, a ciężko było utrafić mu w kark, bo tamten u rzeźnika długo robił za talara… Dziewucha oczami przewróciła, westchnęła i tak do niego rzekła: 

-Dworujecie sobie chyba? Wiecie chyba, że przeciwnam wszelkim takim karom! Przecie ja ziołami leczę! Uroki odczyniam! Wszystkie we wsi pacholęta to mnie się strachają! A tu rycerz niewiadomo skąd o głąbiastym kacie mi powiada!  - I co? Pewno jeszcze żeś pan przed szafotem stał i jak ten tłum podziwiał? A co? Może nie?! Każden chłop jednaki! Widok krwi to w szczególności każden upodobał! I poczęła mu wymieniać  paskudnej płci przywary:

- A to, że sprośne kawały i rozrywki lubują;

- Cuchną koniem i bójki wszczynają;

- Żrą jak świnie, a po sobie nie sprzątają;

- A jak im zwrócić kto uwagę, to jeszcze garki potłuką; 

- Bo niewiastę za nic mają i chlać na umór chcą! – skończyła.

Miłoch miał coś jeszcze dopowiedzieć, lecz  na tę chwilę umilkł. Widać wiedźma zła była ciągle zła okrutnie. Nie dość, że jej nocne wędrowanie i misteria popsuł, to naprawy, które podjął w chacie nic mu nie schodziły, a tu jeszcze nowy nietakt do tego uczynił.

-Ale… - zaczął w końcu skromnie. - Ja panience udowodnię żem inny! 

- Tak? A to się dobrze składa! Jak mi chlewik oporządzisz, to dam wam już tę mapę.

- Jaką mapę? –spytał zaskoczony wojak. 

- Jak to jaką? Szklana kula do mnie przrmówiła, że zdążacie do elfiego stadła.

- To się zgadza, a co jeszcze mówiła?

- Tego to już nie powinnam, bo  zechcesz jeszcze zostać… Noc szczęśliwie skryła ich zakłopotanie.

Ciemno było kiedy z chrustem dotarli do chaty. I zmęczeni i w milczeniu poszli  na posłanie. Sami czemu nie wiedzielj spać wcale nie mogli. Długo w noc się wpatrywali, w posłaniu kręcili, aż ich zbudził kur nad ranem przeciągliwym pianiem. 

A nazajutrz już czekała na śmiałka robota. 

 - Hahaha, śmiał się Bździsław, a toś się urządził! O niebiosa! Buhahahaha! Wreszcie żeś odnalazł powołanie – chicholił się idąc za Gniewkiem do dziewki na śniadanie. 

Ala on nic, a nic, nie zważał na głupie gadanie, tylko sprzątał świński chlewik z największym zaangażowaniem, Wszak była to rzecz honorowa, a honor, jak wiadomo, dla rycerza święta.  





Po robocie jak na złość dopadło go lumbago. Poszedł więc do czarodziejki po korzonki na korzonki. A ta kłaść mu się kazała wprost we własne piernaty. I szeptała swoje zaklęcia rozczyniając bolesne uroki.  Potem podkasała kiecę usiadła nań okrakiem. Podwinęła mu koszulę i pijawki przyczepiała ze słoja na plecy. Zatem Miłoch na swe własne życzenie znalazł się w iście żałosnym położeniu.  Z nikąd pomocy, wstyd się komu przyznać i zawrócić nie miał jak.  

cdn.

poniedziałek, 6 stycznia 2025

Żywoty rzezimieszków cz.13

Żadna tam chyża, kurna, czy inna zagroda. Chać była drewniana z tęczową na froncie półobręczą.  Ilekroć któryś z nich chciał wyjrzeć zza winkla, mechanizm u podstawy  wprawiał trybiki i przekładnie w ruch tak, iż przekręcała się i widzieli niezmiennie jej oficjalną fasadę.

Tak ich to odkrycie rozsierdziło, że spędzili przy mechaniźmie całe pół dnia: dźgając, robiąc i rzezając po kawałku i czem popadnie. Drapiąc się przy tym po głowie, bo żaden sprzęt szkody jej nie mógł uczynić. Tymczasem dzionek znacząco się posunął i pochylił ku zachodowi.

-Coś mi tu brzydko pachnie… - stwierdził Miłoch  zwracając się do Gniewka i Bździsława. 

-Cuchnie! –  odrzekł zniesmaczony Gniewko.

- A juści czary jakieś! - zgodził się Bździsław.

Miłoch Wirwichwast usiadł podgryzając miękki koniec źdźbła trawy. Nie mógł przecie dać za wygraną. Wstał, zaklął po raz wtóry i trzeci:

- A niech to jasny szlag, chędożone ustrojstwo! Podszedł bliżej i kopnął. Chata obróciła się niespodziewanie i uchyliła podwoje.

No a potem wszystkie wydarzenia przeplatały się jak w malignie: z wnętrza buchnęła chmura czarodziejskiego ziela, wyszła młódka i roześmiała wesoło. Powiedziała, że się setnie ubawiła obserwując ich zmagania. Zmyślną schedę miała po babce, a tamta po swojej prababce. Zostali więc u niej na noc, bo nijak im było w podróż się wybierać, kiedy tak im było wesoło i nic się im nie dłużyło, aż posneli.

Jednak listopadowe noce mają to do siebie, że strach wziął je we władanie. Guślarze od pradziadów rozprawiali, że gdy miesiączek po niebie setkę gwiazd rozrzuci, z mogilników wychodzą z mgły utkane widziadła. Z bezlistnych drzew i pustych gniazd, ze zdziwionych na wieczność dziupli wyłażą leśne licha. I kto to może wiedzieć, co one tam wszystkie w tych zakamarkach robią? W taką noc, gdy niepokój sen przerwie, każda gałązka, co okno twardym palcem trąci, w szpony się uzbraja i porusza się, jakby biła w niej krew…

Przez uchylone drzwi żołdak zobaczył postać dziewczyny, która ich na noc przygarnęła. Szła otulona w ciemną opończę przez polanę, zstąpiła na dróżkę, aż weszła pomiędzy drzewa, aż postać jej cichutko się weń rozmyła.  Scena ta dla żołnierza była jak zachęta, udał się więc jej śladem. Z początku po omacku, uważnie, by nie zdradził go szelest listowia i by trzask gałązek nie spłoszył dziewki. Z czasem  nabrał wprawy i bez trudu się tam poruszał obserwując każdy jej ruch,  każdy gest. Uzbrojona w sierp wiedźma  co rusz przystawiała ostrze do blasku księżyca, po czym ścinała nagle łodyżki ledwo widocznych roślin. Zioła zbiera – tłumaczył sobie najemnik.  Szedł dalej, bo dziwna była dlań ta nocna, niespodziana  wyprawa po leśne runo… 

Po chwili usiadła pod wielkim dębem i zanuciła pieśń w starszej mowie. Rozpoznał ją chociaż językami nie władał. Na nic były mu potrzebne. Lecz od pierwszej chwili pojął sens: jakby dziewczyna na kogoś czekała, jakby swego kochanka śpiewem zwabić chciała… I rzeczywiście. Mężczyzna skulił się w swej kryjówce i niedoli, bo tak jak spał, wyszedł, w samiuśkiej jeno koszuli.  Drżał teraz z zimna lecz zdradzić nie mógł swego żałosnego położenia w obawie, że spłoszy chwili tej czar. Między twardej kory wezgłowiem,  a tonią wilgotnego mchu, ujrzał przedziwny sen. Z leśnej gęstwiny (któż mógł to przewidzieć?) wyszedł rumak z rogiem na głowie. Podszedł bliżej do niewiasty, pochylił się przy niej  i położył głowę na kolanach. A ona śpiewała  mu dalej i głaskała po łbie. Trwało to niecałą chwilę, może dwie, a może trzy, aż do momentu, gdy z oddali dobiegło ich wycie wilka. Jednorożec zerwał się na cztery nogi i pobiegł w kniei odmęty.  I zostało po nim tylko zamazane wspomnienie i w starszej mowie śpiew…

-Wiem, żeś tu jesteś, wyjdź jak masz choć krztynę honoru! – zawołała dziewka. - Po co żeś tu przybył? Sprowadziłeś nań śmiertelne niebezpieczeństwo… - wykrzyczała słowy kierując w miejsce, gdzie schował się Miłoch.

-Wybacz miła pani - wojak wyjrzał z kryjówki i  ratować chciał sytuację. Wiem, głupio wyszło. Jam człek prosty, nieobeznany w tajemnych misteriach, ja niechcący…

-Dusza ludzka łaknąca posiadania i szukająca jeno własnej korzyści nigdy nie znajdzie jednorożca… – ucięłą i spuściła głowę, bo prawdziwie żal jej było zwierzęcia, że uciekło wrażliwe na złe moce na zawsze się oddaliło. Czuła gniew, a Miłoch nie wiedział jak ma tę niezręczność załagodzić.

Nazajutrz nadarzyła się ku temu sposobność, kiedy Bździsław i Gniewko śniadanie spożywali, wiedźma Jagódka zaciągnęła śmiałka do swej alkowy. A ten najpierw zbladł, a później poczerwieniał widząc w jak niechlujnym stanie było i jak zdezelowane miała łoże.

- W przybudówce winny być ciesielskie narzędzia. Myślę, że jak się postarasz, to i do wieczora skończysz. -No już! Bierz się do roboty!

cdn.