Szedł miedzą w kierunku zagajnika. Kopał kamyk, ssał źdźbło i podziwiał bursztynowy zachód słońca rozlewający się nad łęgami. Nagle usłyszał wśród zarośli ciche mamrotanie:
-Noc, noc idzie. Zara wyjdą ćmaki, porwą pacholęta, zjedzą na wieczerzę…
-Wyłaź no, bo portki zara przetrzepie! - zagroził Gniewko i aż ścisnął pięści na wspomnienie wydarzeń w Turkaweczce. Głos w zaroślach zamilkł. Podbiegł bliżej, wyciągnął rękę i wyrwał z krzaków cudaka. Było to szare, smutne stworzenie, które skurczyło się w sobie i drżało z przerażenia.
-Ktoś ty? Gadaj, a wartko, bo czas ucieka!
-Jestem ćmak… – smutas ściągnął gębę w podkówkę na znak, że nie będzie i nie chce mu się z wędrowcem gadać.
-Czego bez powodu ludzi niepokoisz? – spytał złodziejaszek.
-Bom ćmak – cudak odrzekł zdawkowo.
-Nie znam – mruknął Gniewko – a skądżeś? Jest więcej takich jak ty?
-Są, tam w borze w norach w ziemi kopanych siedzą i smutne opowieści snują.
-Prowadź! – rozkazał Gniewko zapominając o tym, że młyn na gospodarza czeka.
***
Siedzieli w kręgu, przy pniu ściętego dębu. Polewkę z muchomorów z cebrzyka polewali do naczyń w kształcie hubki i społem pili. Mieli szare jak proch, zmęczone lica, ażeby nikt ich nie obaczył i z nory nie wykurzył. Niektórzy odwracali głowy w stronę nowoprzybyłych, inni byli tak pochłonięci swoją rozpaczą, że kolebali się w przód i w tył, w tył i przód, jak żywe kołyski. Powtarzali przy tym sobie tylko znane zaklęcia i stare, nieskładne, zapomniane pieśni.
-Oni tak cały czas? – spytał Gniewko poruszony ich żałością. Pochwycony ćmak kiwnął głową. - Kiedyś babka opowiadała mi, że gdy kto ćmaka zdoła rozśmieszyć, to on przemieni się w nocnego motyla i poleci w kierunku światła, żeby się z nim pojednać i w nim zatracić. Ale ona była stara, coś jej się pewnie pomieszało od tej naszej polewki. Głupia opowieść, którą się dziatwie do poduszki baja. Wtedy Gniewko przypomniał sobie najstarszy żart świata i zaczął zgromadzonym opowidać, jak to wraz z Bździsławem uczestniczyli w wytwornej biesiadzie i jak ten spytał gospodarzy, czy można u nich przy stole pożartować. A kiedy tamci się zgodzili, Bździsław podniósł kuper i puścił gromkiego bąka. - Chwila konsternacji wystarczyła, by jeden z ćmaków wyleciał w powietrze prosto do gwiazd. Chyba babka miała rację pomyśleli obaj.
***
Jaśko gnał ile sił w nogach do młyna, nie bacząc na zmęczenie, na kamienie, które kaleczyły stopy i chłód, który od jeziora szedł. Tuż przy Sowiej Skale zatrzymał się i zaczerpnął wody ze strumienia. Młyńskie koło wciąż przetaczało rzeczny nurt, choć sam budynek wyglądał na opuszczony. Nikt nie otworzył, kiedy zapukał do wrót. Pchnął podwoje i ostrożnie wszedł do środka, prosto w mrok. Grobową ciszę przerywało jedynie sporadyczne popiskiwanie myszy.
-Panie młynarzu, z prośbą przychodzę – odezwał się nieśmiało. Zaskrzypiała podłoga. Echo powtórzyło za nim jego własne słowa, lecz zamiast rosłego, umączonego jegomościa, stanęła przed nim drobna, zwiewna istota o kobiecych kształtach i wielkich mądrych oczach, wpatrzonych prosto w niego.
- Gdzie młynarz? - zapytał Jaśko.
- Też na niego czekam - odpowiedziała elfka.
Ależ Ty masz fantazję i świetny styl pisania! Bardzo mi się podoba:)
OdpowiedzUsuń