W tym samym czasie Gniewko wracał od ćmaków przez chłodny las, a później pierzaste wiechcie traw. Srebrzyste pasma babiego lata rozwieszał wiatr, a skowronki wysoko na niebie dźwięczne kaskady. Gdy chwat z osłabionym I wychudzonym ćmakiem na plecach dziarsko przecinał błonie pod Sobótką, napatoczył się na nich Oreszko. Zatrzymali się pod cienistym jaworem by odsapnąć na chwilę. Ścisneli na powitanie prawice i zaczeli rozmowę:
-A bodajbyś sczezł! – zawołał radośnie Oreszko. - A gdzie to cię licho nosi? Kogo ty tam dźwigasz? Patrzaj no, toć niewiele wody w Czarnym Potoku upłynęło, jak my się widzieli, a tu tyle zmia, tyle zmian! Wieści nowe ci przynoszę i to nie byle jakie!
-Nie błaznuj, tylko gadaj, co nowego – burknął zafrasowany rzezimieszek.
-Pamiętasz Jagodę? – spytał. -No tę, co wtedy zapoznałeś, kiedy rozróba w Turkaweczce z trolami była.
-Co mam nie pamiętać?… – mruknął rzezimieszek i już miał rzec kąśliwą uwagę, lecz Oreszko zmacał pod pazuchą okowitkę i na światło dzienne wyciągnął. Złodziejaszka nie trzeba było specjalnie namawiać.
-A co z nią? - spytał.
-Ta to się tera wywianowała powiadam ci, że ho ho! – ciągnął Oreszko.
Gniewko łypnął okiem ciekawie. - Jak to - spytał.
- A tak! Pospolita dziewka z karczmy tera księżną na zamku zostanie! – dokończył Oreszko.
Na te słowa Gniewko zakrztusił się zawartością antałka, który mu kompan podsunął.
- Wielmożnego pana pomogła z jeziora wyłowić i tak ze wszech sił go cuciła, aż się biedaczek zakochał.
-Po wszystkiemu okazało się, czemu książę był wyraźnie kontent, że ona wcale nie taka zwyczajna i że koligacje rodzinne ma - wyjaśniał dalej rozmówca.
-Miejże litość i nie błaznuj – rzekł filozoficznie Gniewko i splunął z ukosa. - Skoro takie rzeczy się wydarzają i byle dureń naszą ziemią włada, to może być jeszcze, że najgorszy łotr najwyższym kapłanem zostanie? - dodał oburzony rzezimieszek, lecz widać było, że nowinki zbiły go najwyraźniej z pantałyku.
-Trza modlić się do bogów, by w opiece nas mieli - zatoczył się Oreszko, po czym rozlał nieco okowitki na ziemię jako ofiarę przebłagalną. A resztę podsunął ćmakowi lecz ten się skrzywił.
- No co ty! Najlepsza w okolicy i dalej począł go namawiać wedle swojskiego obyczaju.
I tam właśnie nedaleko drzewa, gdzie się Oreszko z Gniewkiem i ćmakiem spotkali, a potem serdecznie gawędzili i we trzech gorzałką raczyli, a gdzie się koniec końców pospijali i na posłaniu z traw legli, w dole za pagórkiem była sadzawka. Taflę wody pokrywał bielutki grzybień, brzeg – szeleszcząca z każdym ruchem wiatru trzcina. W dzień w wodnych zaroślach czaił się żuraw, w duszne noce – żaby dawały huczny koncert. Z okolicznych lasów i łąk schodziły do wodopoju łanie, dziki i łosie, drżące o swoją skórę zające oraz zlatywało wszelkiego rodzaju ptactwo wodne. Ale jakby tego było mało, od przeszło trzech lat pomieszkiwały tam trzy urocze topielice. Wszystkie co do jednej młode i zgrabne: jedna ruda i piegata, druga ciemne włosy miała, a trzecia koloru dojrzałego zboża. W długie mokre kosmyki wplątywały sobie źdźbła traw, zostawione przez ptaki barwne piórka i wodne kwiaty. Do połowy były nagie, a tam gdzie się kończyła kibić, zaczynała rybia łuska. Wodnice, kiedy tylko się ściemniało wychodziły ze swych głębin i do siebie wołały. Tego dnia tuż po zachodzie słońca wypatrzyły, że w pobliżu stawu trzech nowych kawalerów przybyło i dalej śpiewem przejmującym wabić ich do siebie zaczęły.
Wybudzony Oreszko kaprawe oczy przetarł, lecz widok wydał mu się tak cudny, że uznał, iż nie zaprzestał śnić jeszcze. Trącił Gniewka, a ten ćmaka, który wstawał niechętnie, tylko oparł się na łokciach i przez chwilę próbował zrozumieć co się dzieje.
-Czy ty widzisz to, co ja widzę? Czy mi się tylko zdaje, czy te panny do wspólnych igraszek nas zachęcają? - spytał Oreszko. Czy nam wszystkim może śnić się to samo? – przerwał mu złodziejaszek.
-Obawiam się, że tak… – odoarł ćmak.
I jak na zawołanie wszyscy trzej ściągać odzienie poczęli i jeden prędzej przez drugiego i trzeciego do bajorka pobiegli. Wodniste koła porobili, gdy na wyścigi wśród tysięcy kropel w toń wskoczyli, a nimfy chichotały i szeptały im do ucha ich potrójne marzenie: powić w szuwarach małe wodniki lub wodnice. I dalej zabawiać się z przybyszami, dotykać i całować wszędy, wciągając ich coraz głębiej i głębiej pod wodę, aż się panowie zlękli wielkiej tej pieszczoty i do odwrotu szykować zaczęli. Wodne panny przestać jednak nie zamierzały. Przez chwilę Gniewko tracąc grunt pod nogami kosę księżyca na niebie wypatrzył i kolejny raz pomyślał, że nadmiar okowitki i woda to jednak nie najlepsze jest połączenie.
Złapał korzeń, który wśród szuwarów odnalazł i wołając Oreszka i ćmaka zaczął pełznąć na suchy ląd. Towarzysze jednak przez panny i w roślinność zaplątani nie myśleli na brzeg wracać i trzeba było zastosować nieco silniejsze środki. Pięść Gniewka bowiem już z niejednej opresji go wyratowała. Szczęśliwie kiedy tchu brakło, oprzytomnieli wreszcie. Rozochocony leśny ćmak i Oreszko pomocną dłoń Gniewka wnkońcu uchwycili i na brzeg z trudem wylegli. A potem dalej w kierunku młyna poszli. Po latach czasem podkładając w zimie do pieca, czy na wachcie przy obozowym ognisku, albo kiedy czuwać trzeba było i nie spać lub kiedy towarzystwo gawędy się domagało, każden jeden z osobna opowiadał jak to przyśnił mu się dziwny, wspólny sen, jeden z tych mokrych...
c.d.n.
Freepic.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz