A kiedy upadniesz,
to przecież nie zgaśnie:
ni księżyc, ni słońce.
Nawet kiedy skwar,
słoty świat tkające.
I nieważne gdzieś jest,
jak daleko domu.
Wieczna, rozgwieżdżona noc
nieznana nikomu.
Świt się zbliża, ptaków śpiew,
zieleni się trawa.
Ciągle musi szumieć las.
W meandry rzeka wpadać.
Zawsze będą pasły się
konie gdzieś na łące.
Pod troskliwą ręką
rozkwitną gdzieś kwiaty
i dojrzeje zboże.
Pszczoły będą krzątać się
w kipieli pachnącej.
Po kres horyzontu,
nawet jeszcze dalej...
I bez wątpliwości
- jak dwa a dwa cztery,
będzie do wyboru:
ramię drogowskazu
lub przydrożne chaszcze.
Freepic.com
Me gusto tu poema. Te mando un beso.
OdpowiedzUsuńGracias por su presencia y comentario. Te mando un beso.😘
Usuń