Łączna liczba wyświetleń

43,353

niedziela, 29 grudnia 2024

Żywoty rzezimieszków cz.12

 Jeźdźcy z duszą na ramieniu przemierzali  puszczę. Zdawało im się, że błądzą i krążą w kółko. Teren był nieprzyjazny, surowy i podmokły, a w zagajnikach pełno było dzikiego zwierza. Naraz wielki łoś wyrósł im na drodze, innym razem dzika świnia z parsiukami, to znów jeleń, czy sarenka. Szczęściem nie spotkali watahy wilków, rysia, czy niedźwiedzia. Jechali z dala głównych traktów,  omijając kupieckie szlaki i cechowe jarmarki.  Trzeciego dnia w siodle, dotarli do osady bartników w samym sercu puszczy. Bartodzieje w wydrążonych kłodach  drzew i dziuplach hodowali leśne pszczoły - borówki. Pracowite owady zbierały nektar z leśnych kwiatów, drzew kwitnących  i spadzi. Wraz z końcem jesieni nastała pora na miód wrzosowy. Żmudna i trudna to była profesja, wymagała zręczności, tężyzny fizycznej i pracy na wysokościach. Nieokadzone, przez co nieuspokojone, wonną fajką, czy tlącą się hubką pszczoły,  mogły  niebezpiecznie pożądlić niezdarnego śmiałka. Toteż kandydaci do fachu musieli wpierw terminować u mistrzów, by nauczyć się z niemi obchodzić.

W czasie zbioru bartnicy nosili cudaczny, ochronny przyodziewek. Na głowy naciągali kaptury i zdaje się, że związani byli w tajemnym bractwie.

Przejezdnych przyjęli niechętnie, ale ugościli przy obozowym ogniu.  Na więcej nasi uciekinierzy nie mogli liczyć. Nie w tych niespokojnych czasach. Byli to bowiem bartodzieje, którzy posiadali przywilej dostarczania miodów na pobliskie dwory należące do możnych oraz urzędników, w tym i władyki na Sobótce. Gniewko, Bździsław i Miłoch musieli się zatem pilnować.

Dziczyzna miło skwierczała sobie na rożnie, a oni słuchali opowieści leśnych ludzi o życiu w borach i gajach, o grasujących na gościńcach zbujach i o wiedźmach, które zwykły mieszkać samotnie.  Z opowieści wynikało, że leśne baby nie cieszyły się  w tej krainie dobrą reputacją. Najgorsza z nich, jak się dowiedzieli, była Baba Jaga, która wabiła młode dziewczęta i chłopców w las, bądź inne odludzie, aby tam posiąść ich czyste dusze i do siebie przywiązać. Jaga była najbardziej bystra i najbieglej z nich opanowała sztukę kamuflażu.  Wiedźma władała bowiem czarną magią, a jej ofiary pozbawione ducha i woli służyły jej do czasu, aż zły czar prysł.

- Takich przednich miodów nigdzie żem jeszcze nie próbował - rzekł Bździsław ochoczo nadstawiając czarkę po dolewkę bursztynowego trunku.  Gniewko łypał na kompanów spode łba i miarkował, że ta przygoda w najlepszym wypadku skończy się jeno na solidnym kacu.

Bartodzeje rozprawiali o dziwach, cudach i niewidach, błędnych ogniach pląsających po bagnach oraz wizjach jakie święte grzyby im dają. Godzina mijała za godziną, a kiedy Miłoch próbował zgromadzonym udowodnić, że wszyscy jak jeden mąż żyją w symulacji, a tak naprawdę w brzuchu ogromnego wieloryba, miarka się przebrała. Wojak zacietrzewił się i uparł, i nijak nie dało się go uspokoić, ani przekonać, że to pasiaste chmury  na nieboskłonie, a nie jakieś ości wielkiej ryby. Tyle  z tego zapamiętali, reszta nocy była zagadką, jak onego wieczoru po śliwowicy, kiedy nogi odmówiły im posłuszeństwa.

Maruderzy zbudzili się nazajutrz, gdy słoneczko wysoko już wisiało nad drzewami. Wokół nie było ani ogniska, ni bartników, ni leśnej pasieki, jeno jakaś podejrzanie kolorowa chata na skraju polany. Kiedy doń dotarli, okazało się, że pobudowano ją, nie wiedzieć czemu, na jakimś rusztowaniu w kształcie kurzej łapki.





c.d.n.

środa, 25 grudnia 2024

Prawdy wiary

 


Chcę wierzyć, że dobrzy ludzie mają proste życie.

Pomalutku i skromnie toczy im się naprzód

po najbliższy horyzont,

gdzie kilka domów, a za nimi pola.

Ciągnie ich para koni,

omijając pętle węzłowatych ulic

i zdradliwe wyboje wielkich miast.

 W rytm kopyt galopem do przodu mknie.

Czasem przewróci się 

i tarza po zielonej łące

przenikając zapachem trawy.

Zimą parska na świeży śnieg. 

Nie wadzą nikomu,

i zawsze śpią spokojnie

zawierzając bogom

 swoje troski

i poczciwy los.





poniedziałek, 23 grudnia 2024

BAŁWAN


stoi jaki to banał

od nocy do rana

wzrok wlepił  w jej okna

o wszystkim zapomniał

wpadł w nałóg patrzenia

nos z zimna sczerwieniał

pokrewny zmarzlinie

zakochał się w zimie


 (24 stycznia 2013)



🎄



poniedziałek, 16 grudnia 2024

Życzenia

Miał być śnieg, 

a zapowiadają deszcze.

Pochmurne niebo, 

i będzie padać jeszcze.

Bywa, że tak jak Ty

 codziennie wstaje we śnie,

  w bezkresnej mgle błądzę.

Na horyzoncie 

ani żywego ducha.

Tak często zapominamy 

powiedzieć coś ważnego

- wokół niewypowiedziane przestrzenie.

Przeminie czas,

za światem świat.

Znów zdarzy się coś pięknego.








Miejscowa tradycja

- choinki ubrane przez szkoły, 

skautów i lokalne orgarnizacje.



środa, 4 grudnia 2024

8 Błogosławieństw [*]

Błogosławione niech będą niezbadane wyroki, albowiem prawda w końcu dotknie każdego z nas.

Błogosławiona cisza, która nic ci nie odpowie, a sama będzie jedyną odpowiedzią.

Błogosławiony srebrny pył, sanna i kurzawa, to przez nie ziemski ogród zapada w sen.

Błogosławiona wieczna zmarźlina, która tylko  słońca się boi.

Błogosławione lodowe kwiaty i paprocie, gdyż one, jak wszystko, ułudą są.

Błogosławione przez wiatr gnane po niebie wełniane chmury.

Błogosławiony niech będzie spokój drzewa, albowiem przy nim zawsze znajdziesz ukojenie.

Błogosławione jeziora, rzeki i wartkie strumienie, albowiem one czyszczą rany i ugaszą wszelkie pragnienie.

wtorek, 26 listopada 2024

Non grata II

W nocy spadł śnieg. Ziemia pokryła się  opuszczonym przez niebo białym całunem. Nieśmiała jasność poczęła przedzierać się przez wąskie okna i rozchodzić pomiędzy surowe ściany opactwa. Zaraz potem pojedyńcze promienie jeden po drugim  przecięły kamienny gmach badając jego wnętrze. Świt sprawił, że miejsce spoczynku nagle urosło i zaroiło się w nim od braci. Każdy z nich zbierał się w ciszy, by jeszcze przed pierwszym posiłkiem, wziąć udział w uczcie duchowej - Lectio Divina. Witali się nawzajem zdawkowo, bez słów - skinieniem głowy. W nawach ustawiali się wedle ustalonego porządku niczym robotnicy w winnicy Pana. Zaraz po jutrzni  młodego zakonnika  zaczęła dręczyć  tęsknota za sakramentem pojednania i komunią świętą. Kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja, odnalazł konfesjonał. Przeżegnał się, a rozpoczynając swą spowiedź przyznał, że odbywa właśnie nowicjat.

-Pogubiłem się ojcze duchowny - rzekł w pierwszych słowach. Obudziłem się dziś zbrukany.

- Mów synu co cię trapi... - zachęcił go powiernik.

-Nawiedza mnie we śnie i kusi. Kładzie się na wznak, rozchyla nogi ukazując wszystkie cechy niewieście. Dręczy  rządzą, której nijak ujścia i końca nie widać. Tej nocy znów śniłem o miłosnym uścisku i zespoleniu.

-Innym razem - zawachał się... Wodzi po ciele ustami i wije się lubieżnie, wówczas tracę nad swymi członkami panowanie - poczuł jak oblewa się rumieńcem. Szczęście nikt tej słabości nie obaczył. 

-Owa zjawa pojawia się nie tylko nocą, ale i za dnia przynosi zamęt i pomieszanie. A kiedy próbuję odpędzić, ona się śmieje.

Wyznaniom odpowiedziało cierpliwe milczenie dobiegające zza krat konfesjonału.

- Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie bardzo żałuje... - zakończył niespodziewanie spowiadający się.

Wtedy  uzystkał pouczenie:

-W istocie, siły piekielne nader często przybierają lubieżną postać niewiasty, by pobożnych swym widzeniem  złamać i od kościoła świętego odwieźć. Za pokutę odmówisz bracie Litanię do Najświędszej Maryi Panny. A teraz żałuj za grzechy - uciął spowiednik mamrocząc dalszą formułę modlitwy pod nosem.

- Boże, bądź miłościw  mnie grzesznemu - powtórzył trzy razy bijąc się w piersi.

- Wysławiajmy Pana bo jest dobry - zakończył ojciec. 

I skruszony brat Benedykt usłyszał pukanie w konfesjonał.

- A jego miłosierdzie trwa na wieki - odpowiedział  i ucałował stułę.

Kiedy ukląkł przed figurą Matki Bożej, aby odmówić pokutę, nieznana istota odeszła. Miał nadzieję, że na dłużej.


czwartek, 21 listopada 2024

Pierwszy


Po co znowu się martwisz?

 Świat się wiosną wybarwi,

gdy się niebo wypłacze,

wzejdą zielne pałace.


O co znowu się lękasz?

Taka zwiewna piosenka,

wnet wyłoni się z gniazda,

jak pstrokate pisklęta.


Czemu masz smutne  oczy?

 Park się liściem ozłoci,

upojony zachwytem 

do stóp padnie ze świtem...

 

- Jak ta pierwsza miłość.

- Jak ten pierwszy śnieg.








czwartek, 14 listopada 2024

Non grata


   Zadarł wysoko głowę. Szare, nieufne spojrzenie pomknęło w kierunku gwiaździstego sklepienia. Nie był sam – czuł to, choć nikogo, jak mu się zdawało, nie było w pobliżu. Ledwo przekroczył babiniec, pierwsze promienie słońca przeniknęły rozetę bazyliki i zaczęły migotać tworząc na murach wielobarwne kaskady. Zmysły wciąż mówiły mu, że ktoś go obserwuje. Minął prezbiterium, klęknął przed ołtarzem, habit zmiótł pierwsze stopnie prowadzące do ołtarza. Pospiesznie wszedł do zachrystii. Zdawało mi się - pomyślał. Z machoniowej, bogato zdobionenej, szafki wyjął opasłe tomy i mszalne świece. Nagle zawiasy skrzypnęły, drzwi uchyliły się i do środka weszła ona. Eteryczna postać otoczyła rozmodlonego mnicha. Wydawało mu się, że czuję ją od tyłu. Lekki oddech poruszył powietrze tuż obok jego ucha.  Zrobiło mu się zimno. Niewidzialna dłoń przeczesała mu włosy, a kiedy próbował ją uchwycić wymknęła się wyraźnie rozbawiona.

-...zachowaj mnie Boże Ojcze od zła wszelkiego... – dokończył już głośniej przerażony.

Zjawa znikła, lecz serce wciąż tłukło się w piersi jak  echo gołębich skrzydeł na dzwonnicy. Mężczyzna przeżegnał się i wrócił do wyjętych woluminów. Nic jednak nie układało mu się tego dnia tak, jak powinno. Podczas jutrzni myliły mu się wersy w responsorium, omal nie wylał inkaustu na drogocenne wydanie Biblii. W obawie o swą staranność zaniechał tego dnia przepisywania. Jedynie w ogrodzie zaznał spokoju. Czynił tam porządki przed zimą - suche gałęzie, liście i łodygi kwiatów składał na kupę, aby je razem potem spalić. Kiedy rozpalił stos, zerwał się wiatr i trudno mu było utrzymać rozdmuchiwane ognisko. Z kolei później obawiał się, że płomienie zajmą pobliskie zabudowania. Wreszcie chlusnął na nie z cebra i zgasił zarzewie. Gdzieś w oddali usłyszał kobiecy śmiech. -Zdawało mi się - westchnął i przeżegnał się nabożnie. Zebrał swoje narzędzia, by odnieść je do komory. Czas gonił jak szalony i pora już była na skromną wieczerzę i spoczynek. Wkrótce po odprawionych modłach pożegnał się z braćmi i odszedł do siebie. Tej nocy znów śniła mu się ona: a to jakaś demoniczna siła próbowała ją skrzywdzić, spadała wtedy krzycząc z przerażenia w odchłań, to znowu siadała na mnisim posłaniu i przemawiała do niego, ale on jej nie słyszał, albo nie rozumiał – jedno z dwóch. W środku nocy przebudził się, był cały mokry, rozdygotany. -Jak można pomóc? – spytał kierując słowa nie wiadomo gdzie i do kogo.  Dormitorium odpowiedziało mu cichym westchnieniem.  - Sen mara Bóg wiara - jak mawiają. Poprawił posłanie i na powrót próbował zasnąć, jednak silentium sacrum zdawało się być tej nocy nie do zniesienia. 

poniedziałek, 11 listopada 2024

Listopad


Dziś słońce poszło na skróty,

przez snów i myśli przełaje,

Nawykłe do zwykłej ruty,

gdy serce drżeć nie przestaje.


O me lesiste pomroki,

 duszy codzienne zmagania...

Wezbranych wspomnień potoki,

 przyszłe radosne spotkania.







wtorek, 5 listopada 2024

Obietnice



wahają się i rumienią

niczym ostatnie listki na gałązce

jeszcze jest dla nich za wcześnie

wiedzieć jeszcze nie mogą

jak łatwo jest rzucić

słowa na wiatr

niż ugryźć swój własny język






niedziela, 27 października 2024

Szron

 

Drżące świtem powietrze,

jawa to – czy się zdało?

Było jakby chłodniejsze,

jakby miękko spadało...


Otulając rzeczułkę

lekuteńką pobiałką,

rozjaśniało ściółkę

lodowatą podpałką.


Pełzło skrzącym łyskaniem,

 leśny szmaragd się trwożył,

zaszemrał liściostanem

srebrem się pomnożył.




piątek, 25 października 2024

Żywoty rzezimieszków cz.11

 

   Było już dobrze popołudniu; słońce leniwie przeciekało przez popielate krawędzie chmur, choć już od dawna nikt nie odczuwał jego dobroczynnego ciepła. Ostatniej nocy mróz dotkliwie objął swym ramieniem tarninę, tak, że pomarszczyła się niczym staruszka i spuściła gałązki w dół. Gdzieniegdzie omdlałe liście odbywały swą ostatnią podróż: wirowały w tańcu, a wiatr zuchwale bawił się tą odwieczną oznaką przemijania.

Trzeba nam zwijać manatki – myślał wracający z polowania Gniewko. Dwa szaraki zwisały mu u ramienia, ich martwe oczy zdradzały przyczynę znieruchomienia – przetrącony kark.

Niebawem spadnie pierwszy śnieg, a wtedy gościńce nie będą przejezdne, przełęcze oblodzone i prędko nie uda nam się dotrzeć do elfiego królestwa, przyjdzie nam pomarudzić w tej  głuszy aż do odwilży – frasował się.

Gniewkowe rozmyślania przerwał odgłos końskich kopyt, przestraszony  schował się za pień sosny i obserwował z ukrycia dalszy przebieg zdarzeń.

Pewno jeden z najemników władyki z Sobótki – rozpoznał charakterystyczne purpurowo-żółte barwy grodu. - Pościg - czy kolejny śmiałek, co wiwernę zamierza ukatrupić? – zapytywał sam siebie.

Ale ten rycerz jechał jakoś dziwnie: głowę spuścił, każdy monotonny ruch jakby z koniem był sprzężony, cugle ledwo w dłoniach trzymał.

Niechybnie przyciął komara – dedukował złodziejaszek. Na zakręcie niczego nieświadomy wojak niebezpiecznie się pochylił i padł w leśne runo. 

- He, he, poległ - rzekł sam do siebie Gniewko – a taki waleczny był - dodał złośliwie. Rabuś przezornie spętał mu kończyny, przewiesił przez pasącego się nieopodal rumaka i poprowadził do smoczego gniazda.

Po chwili był na miejscu. -Patrzcie tylko com między sosenkami znalazł  – kwiat rycerstwa wywczas sobie w naszym lesie uczynił, a pijaniutki taki – śmiał się. Rzezimieszki ogień rozpalili i potrawkę zajęczą ważyli, aż zapach dziczyzny i samego żołnierza ocucił. Rozejrzał się dookoła ledwo przytomny, rozbrojony, do drzewa przywiązany, a hardy, może potemu, że mu  siwucha wartko z głowy wywietrzeć nie chciała.

-Kolaboranci! – wrzasnął – gadzinę na jaśnie pana szczujeta! – krzyczał do ludzi przy ognisku.

Gniewko uspokojony był, ale głupoty takowej nijak nie mógł znieść:

-Ty zatęchły bydlaku! – Milcz jak nie masz nic do powiedzenia i prędko wymierzył mu kuksańca prosto w żebra.

Związany wojak aż się zakaszlał, ale ponownie uniósł głowę. -Raduj się żem związany, inaczej poznałbyś smak mego szczerbca, jak mi bogowie mili. 

- Słuchaj no pijanico – kontynuował nauki Gniewko – zwierzak na wymarciu jest! Tobie się ino trofeum w głowie tłucze, miast becikowe od wojewody w podarku przywlec. -Patrzaj no jak smoczyca na jaju siadła jak jakowaś kwoka. Okres ochronny na czas wylęgu nastąpił, już starożytni w woluminach o tem głosili. Tu przybrał poważną minę i wyrecytował: Paragraf 29 z księgi: „O powinnościach włościańskich i o gumna budowaniu” informuje: „Wiwerna w połogu pod ochroną dobrych duchów jest”.

Bździsław oczy na to wyłupił, podszedł do przyjaciela i szepnął mu do ucha – co ty pleciesz, jaka księga, jakie przepisy?

- A cichajże – taki on uczony, że każdy ustęp łyknie – odparł półgębkiem Gniewko.

- Cóż ja teraz pocznę? – martwił się rycerz -toż mnie Onufry bez łba wiwerny nie zechce na zamku widzieć…

- A na cóż ci do Sobótki wracać? – spytał Bździsław – zalać robaka to w każdej przydrożnej karczmie można. My z Gniewkiem jeno widno się zrobi w góry idziem. Tam w Krainie Mgły w Smoczych Górach legendarny elfi lud osiadł.

- Do elfów idziecie? Ja wasz druh, weźcie mnie ze sobą – rozpromienił się wojak.

- Klnij się na słońce! – rozkazał Gniewko. 

-Jakom Miłoch Wyrwichwast na słońce się klnę!

   Tak oto o poranku drużyna złożona z dwóch rzezimieszków i dezertera z Sobótki ruszyła w dalszą drogę ku nowej przygodzie.

c.d.n.






poniedziałek, 21 października 2024

Haiku jesienne II

  Szpaki

dojrzały sady

pół nieba z piskiem szczęścia

spadło na ziemię


Nieśmiertelniki

z czasem nie zwiędły

 przestać kwitnąć im szkoda

trwała nagroda


Liście

ulice biegną

tańczą wiatr je ożywił

liście to wiersze











środa, 16 października 2024

Żywoty rzezimieszków cz.10

   Wiwerna długo wyzdrowieć nie mogła po spożyciu baranka którego jej Dratewka sprezentował. Wszystką wodę z leśnego źródła wypiła i jeszcze jej było mało. A mdliło ją, a kręciło jej się w głowie, końcem końców wyszło na jaw co było prawdziwą choroby przyczyną: ni mniej, ni więcej, któregoś dnia miejsca bezpiecznego dla siebie szukała, a mościła gniazdo, a o owoc ukryć tak bardzo przed obcymi chciała, aż wreszcie zniosła dorodne szmaragdowe jajo! Z tej to właśnie przyczyny żadne dalekie podróże nie były możliwe, a świeżoupieczonej mamie należało wpierw jajo wysiedzieć, a po wylęgu odchować, nauczyć latać i do życia w pełnym zagrożeń świecie przygotować. Czasy były bowiem mroczne; zewsząd na maleństwo czyhało mnóstwo niebezpieczeństw: a to ze strony chłopów, którzy dobrze wiedzieli, że gad do skarbu winien zaprowadzić, a to ze strony rycerzy, którzy uważali, że największym bohaterstwem jest smoka zgładzić i rozkapryszoną jedną, czy drugą księżniczkę swym wyczynem do miłosnej ekstazy doprowadzić. 

Bździsław zdołał dzięki swym własnym mocom na powrót przemienić się w mężczyznę. Razem z Gniewkiem przez niespełna miesiąc przebywali w leśnej samotni i żyli tam z gadzią towarzyszką w doskonałej komunitywie, a ta, zachęcała ich, aby po złoto w Smocze Góry się wybrali. Twierdziła, że za intuicyją tam trafią, że żadna mapa, ani niczyja pomoc nie jest im potrzebna. Gniewko kręcił głową na te rewelacje i jak zwykle w takich sytuacjach, miał jedną, wypróbowaną odpowiedź:  -Ciemnogród! Bździsław z kolei bardzo chciał zdobyć zebrane przez smoczycę kosztowności, mimo to twierdził, że przez cały okres swojej niezwykłej podróży ciągnie się za nimi jakieś widmo, jakaś zła energia, która od czasów kiedy zrabowali grób wielkiego maga jak rzep psiego ogona się do nich przyczepiła.   

Gniewko już na stałe chciał osiąść w puszczy i kiedy Bździsław dotrzymywał towarzystwa wiwernie, on spędzał całe dnie na polowaniu. Przynosił z nich: a to królika, a to związane postronkiem kuropatwy, które następnie rozprawiał i na ogniu dla siebie i druha oraz dla ich smoczej przyjaciółki piekł. Myśliwy zauważył, że od pewnego czasu zaostrzyły mu się wszytskie zmysły. Potrafił zwietrzyć ofiarę nawet z wielkiej odległości, zasadzał się wtedy na nią w krzakach i łapał gołymi rękami i bez użycia żadnej broni. Tak jakby jego wzrok potrafił hipnotyzować i obezwładnić nawet po zapadnięciu zmroku - to było wręcz niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Ale wśród wielu zalet jakie zauważył w swym nowym, bądź co bądź, zachowaniu dostrzegł też i wady. W dzień i w nocy, w śnie czy na jawie dręczyły go koszmary. Śniły mu się potwory w ludzkich ciałach, z paskudnym,  nienaturalnym grymasem na twarzach, z pożółkniętymi rękoma zakończonymi  brunatnymi szponami. Demony te, napadały na ludzkie domostwa i atakowały wieśniaków skacząc im do gardeł i zagryzając na śmierć. Po takich marach budził się cały zlany potem. Najbardziej utkwił mu w pamięci moment, kiedy sam siebie przyłapał z twarzą, która zawisła tuż nad krtanią Bździsława, który był pogrążony w głębokim śnie. Wyraźnie czuł zew krwi, pragnął jej, ubóstwiał ją! Ale jak to? – pomyślał. Krwi swego przyjaciela? Podróży swej kompana, powiernika, człowieka, który w złej chwili stał u jego boku? - bił się z myślami. Cóż za potwór w nim siedział? Nikomu o swym wstydliwym odkryciu nie mógł powiedzieć i sam siebie za złe myśli zaczął karcić, a w to miejsce  dobro innego wkładać, w końcu zgodził się i na wyprawę w Smocze Góry, o którą tak Bździsław zabiegał. Tam, gdzieś w skalnym królestwie swą siedzibę miały elfy. Nikt ze znanych im osób jeszcze tam nie trafił, wśrod wieśniaków krążyły tylko legendy o miastach misternie utkanych z twardych bazaltow i granitów, a tak delikatnych przy tym, jak gdyby z drogocennej przędzy  zrobione były, gdzie attyki, filary i kwiatony jakby z odrębnej koronki się składały. Elfy tak jak wszystko co ich otaczało były cudnej urody: drobne, acz wysokie, o jasnych lub przeciwnie - ciemnych jak smoła włosach, żyły w zgodzie z naturą, a ta, ofiarowała im największy z możliwych dar – dar nieśmiertelność.


c.d.n.









sobota, 12 października 2024

Przetasowanie


po latach

należy przyznać się  innym

i sobie przytaknąć

w rękawie same asy

 sił nie wiedzieć czemu 

 jest jakby więcej 

a to co się dźwigało

jest piórkiem zaledwie

nie sposób przyrównać

jest do niczego 

dziś chleb nawet trochę inny

jak żaden inny smakuje

 lecz woda u źródeł

tryska niezmiennie ze skał

  w doliny opada

gdzieś na horyzoncie mignął

jeszcze niewyraźny

 lekko zamazany

dawno zapomniany cel

 czas na kolejny ruch

pora iść dalej







wtorek, 8 października 2024

Żywoty rzezimieszków cz.9

Pralas był ciemny, ciernisty i  pełen rozmaitych niebezpieczeństw. Im głębiej się weń zagłębiali, tym bardziej wydawał się im nieprzychylny. Prastary twór był żywy: oddychał ciężko, zaczepiał i chwytał odzienie, nie pozwalał przejść. Mimo to para przyjaciół podążała dalej w ciemny bór. A potem dalej w zagłębienie terenu, i rzeczywiście, przy leśnym strumyku usadowiła się cudnej maści wiwerna. Turkusowy łeb jak łania wdzięcznie do wodopoju spuściła i cicho wodę chłeptała. Łuska na grzbiecie i skrzydła mieniły się perliście przy każdym ruchu, lecz ona raz po raz dziwne ruchy czyniła i z ostrych jak brzytwa zębów podobne kowalskim miechom dźwięki dobywała.

- Nie może być, czkawkę ma gadzina – zauważył Gniewko.

- Cichajże, bo zaraz jak w te stronę chuchnie, to ino węgiełki z nas ostaną – uciszał jeden drugiego.

   A jaszczur pił i pił i nic, a nic, mu to nie pomagało. Suszyło go  najwyraźniej  okrutnie.

-Pewnikiem jakiego barana siarką przyprawionego zjadła jak to w zwyczaju mają potwory – rozważał Gniewko. - Wieśniacy o tym, że za pikantnym poczwary przepadają wiedzieli i chętnie im pod pieczary, gdzie zwykły pomieszkiwać znosili, aby udobruchać czarcie nasienie.

W końcu bestyja przybyszów zwęszyła lub przyuważyła i przemówiła nieznoszącym sprzeciwu głosem:

- No już podglądacze! Wyłazić z krzaków, ino prędko, pókim dobra! Co was do mnie przyniosło?

- My, to znaczy ja – Bździsława, i mój przyjaciel Gniewko, o wsparcie przyszliśmy cię bestio prosić. Napotkane drzewo, co wszystko wie, podpowiedziało, że medalion nam przy rozmowie pomoże. 

W tym momencie niewiasta wysupłała zza pazuchy grawerowane cacko z podobizną smoka i do góry podniosła. Wiwerna oczy wybałuszyła, przyklękła i się pokłoniła.  Po czym podeszła bliżej i o szczegóły pytać poczęła:

- W czym rzecz? A więc o przemianę wam idzie, tak? – Nic prostszego, starczy  zaklęcie wypowiedzieć. Aż dziw, żeście wprzódy nie próbowali, aż dziw...

- Jakie zaklęcie? – zafrasował się się Bździsław.

- Ano jakie tam sobie chcecie, dajmy na to - „Chce być znów sobą.” Albo „Hokus marokus bogowie strzeżcie mnie od wszelkich pokus”. - A nie, to ostatnie to do kolegi twego bardziej pasuje…

- No właśnie, a co z Gniewkiem?

- No jak co? On przecie sam decyzję podjąć musi. Jak się będzie z wąpierzami zadawał, to albo go zjedzą, albo się w krwiopijce przemieni…

Złodziejaszek posmutniał na licu, lecz konwersacji nie kończył, bo jeszcze jedna mu sprawa na sercu ciążyła.  

- Spodobała mnie się córka wojewody – Jarosławna – zaczął.

- I co? Nie wiesz jak? - gad hipnotyzujące oczy jakby w uśmiechu zmróżył.

- Nie bój, nie bój, skarb ci zdobyć pomogę skoroś gołodupiec. I jak trzeba będzie, to się wyniosę, nie trzeba zabijać. A jak wrócisz jako wielki pan do Sobótki, to wszelkie przewinienia będą ci wybaczone, ale ja widzę, że tu o co innego jeszcze idzie… Bo widzisz, z poczwarą tak jak z babą, trzeba mieć gadane, aby do szczęśliwego finału doszło. Właśnie!  Jaśnie wojewoda z Sobótki znowuż mi się przypomniał... Tak wysoko w hierarchii zaszedł, a dubiel. U ludzi to widać norma. Co rusz mi jakieś pacholęta zakutane w zbroje posyła, a każden jeden w olej w głowie, kurtuazyjnie mówiąc, niezasobny. I ta jedna, czy wtóra, fujara miecza dobywa i młócić nim zaczyna niczym tysiącpudowym kijem. Ja cierpliwa jestem wielce, rzekła wiwerna, ale nawet najpoczciwsza we wsi Krasula jak jej gzy zbytnio dopieką, to ogonem machnie i pozabija upierdliwce.

Ale… Po to złoto to wy się do mojej kryjówki w góry udać musicie. Zabiorę ja was tam, ale jutro, dziś mocno się pochorowałam. Niech no ja dorwę tego Dratewkę, to mu nogi z… – i nie dokończyła, gdyż znów ją czkawka gnębić zaczęła paskudnie.


c.d.n.







środa, 2 października 2024

Erotyk jesienny


Dość, nic więcej nie mów,

po co ta przemowa?

Na granicy zmysłów

niepotrzebne slowa.


Szumną obietnicą,

bluszcze wiążą dłonie.

Głośną tajemnicą

   dzikie wino płonie.


I tak żywy płomień

 drzewa przyjmowały

że las strawił w ogień

- pożar doskonały.








poniedziałek, 30 września 2024

Żywoty rzezimieszków cz.8

  Księżyc schował się za ciemne jak inkaust chmury i mrok już na dobre rozsiadł się wśród gałązek igliwa. Przyjaciele z duchem na ramieniu przedzierali się przez haszcze nasłuchując pogoni. Szczęściem nikt w baszcie nie zauważył,  że przez okno zbiegli. Świtało już prawie, gdy przypadkiem trafili na siedlisko leśnych ludzi; pośrodku polany tliło się ognisko chroniące przed drapieżnikami,  niedaleko suszyła się rozciągnięta na drewnianym rusztowaniu jelenia skóra, a z wnętrza szałasu dochodziło donośne chrapanie.

- Patrzaj jakie to zmyślne ludziska. Praktyki w lesie dobywają i noc z dniem pomieszać umieją i wszelkie zaklęcia i medykamenty z kory i liści, jeśliś niezdrów, uczynią, a i ziółka, co dziewkę omamią i zawłaszczą - deliberował Bździsław.

-Taa… W lesie siedzą, zielsko palą, byle co jedzą, a jak wieszczą przyszłość? Z lotu ptaków, czy z żołędzi i kasztanów? - odparł ze znaną sobie złośliwością Gniewko. 

-Bodaj byś sczezł! Toć pomocy szukamy! Pościg niebawem drepcić nam będzie po piętach – marudził przemieniony w niewiastę Bździsław.

Ledwo skończył, z szałasu wylazł odziany w lniane szaty leśny człek. Zrazu zląkł się nieznajomych, ale nowoprzybyli niespiesznie do niego podeszli  i się  grzecznie przywiatali.

-W kłopotach jesteśmy panie – rzekła śmiało kobieta.

-Uciekinierzy? Ja wam pomóc nijak nie potrafię. Niedługo żołdaki tu będą, wszystko zniszczą i podpalą a jeśli was zastaną krzywdę zrobią. Ale do drzewa, które wszystko wie, poprowadzę. Sami się go radzimy, a jak co powie, to już powie…

I tak jak im rzekł, tak i uczynił. Drzewo poznania wyglądało jak zwykły jesion, wprawdzie przygarbiony, najwyraźniej przez wichury okrutnie poniszczony, ale niczym szczególnym się od innych nie wyróżniał. No… do momentu, w którym nie zaczął przemawiać:

-Proszę, proszę, kogo my tu mamy? – przywitało ich drzewo. Guślarz z wielkiej puszczy miast jakiego szlachetnego paladyna, złodziejaszków  mi z ranną rosą sprowadził.

-To może ja sobie jednak pójdę? Macie wiela do omówienia - zaproponował  kapłan i odszedł w te pędy.

A drzewo odezwało się ponownie:

-Co tobie? – wpierw zwróciło się do Gniewka.

-Nic przecie! – zdenerwował się mężczyzna.

-Pomorek w twych ślepiach widzę. Weź no czym prędzej czosnku wianek zjedz, a zagryź czym porządnie! Inaczej dzień, może dwa i zaczniesz wampirzyć!

-Wszystko to bujda! – wypalił mężczyzna.

-Ja z tobą dyskutować nie muszę, jeśli sam siebie oszukiwać zamierzasz. Niech podejdzie niewiasta. Bździsław zbliżył się do drewnianej omszałej twarzy.

-Co tam kobito na podołku ściskasz? Medalion z grobu zrabowaliście? On wielką moc ma – smokami włada. Bacz by nie wpadł w łapska człowieka o złej reputacji, w przeciwnym razie źle skończy się ta bajka.

-A co z zamianą…? – dopytywał się Bździsław.

-U poczwary wszystkiego się dowiesz. Razem dojdziecie jak zdobyć piękną Jarosławę. No już! Komu w drogę temu czas! I jesion umilkł zagłębiając się w swych szumiących medytacjach.

Odeszli chwilę , gdy zakłopotany Gniewko zwrócił się do Bździsława: -Ty chyba nie wierzysz w te słowa? Skoro ono takie mądre, to drzewo ma się rozumieć, to czego pozwała żerować w koronie jemiołom? Nie skończył swej myśli, gdy usłyszeli krzyk:

- Ratunku! - darł sie jakiś gołowąs uciekając czymprędzej przez polanę w las. W garści portki przytrzymywał, najwyraźniej w jakiej intymnej chwili był zaskoczon.

- Ratunku poczwara przy jaworach w wąwozie siadła! 

c.d.n.



czwartek, 26 września 2024

KRÓTKA SCENKA RODZAJOWA

 

spadła kropla

potem dwie 

jak ten grom z jasnego nieba

jabłko w sadzie

szyszka w mech

i jeszcze

kilka gorzkich słów padło

żaden kamień z serca

 na jednego blady strach

 a za innym cień


(12 września 2012)



wtorek, 24 września 2024

Żywoty rzezimieszków cz.7

  Nazajutrz niespodziewanie do celi Gniewka i Bździsławy przybyła córka wojewody – Jarosławna. Jak się później okazało ojciec wojewodzianki - Onufry dla bogów ją przeznaczył, albowiem żaden śmiałek nie miał odwagi zgładzić straszliwego bazyliszka i jako, że sama Jarosławna nijakiego zainteresowania zamążpójściem nie wykazywała. Do tego spokojna była, działalność charytatywną sobie upodobała i codziennie o poranku skazańcom strawę wydzielała. Niełatwa to była służba, więźniowie obycia dworskiego z racji pochodzenia i występków żadnego nie posiadali i kleli siarczyście na widok strawy. Także  straszno jej było do bandziorów chodzić, ale uparta była jako młody oślak. Co do reszty, to szczęśliwie, ta jej dobroć winowajców onieśmielała

  Bździsław zobaczywszy tak skromne i urodziwe dziewczę do reszty oniemiał; w pas jej się kłaniał, żarliwie za jadło dziękował, a Gniewko na to wszystko spode łba spoglądał i nic nie gadał, tylko głową kręcił na te babskie fanaberie. A Jarosławna oczy błękitne spuszczała i jak cielę rzęsami swemi gęstęmi płochliwie trzepotała rumieniąc się przy tym jak dzierlatka. Bździsław wewnątrz był przecie niezmieniony, a dziewka wyjątkowo mu podpasowała, wypytywać więc zaczął o szczegóły działalności i o ewentualne zamążpójście w razie ubicia gadziny. Aż  się Gniewko ucieszył, że strażnik na spytki do nich zawitał, bo dość już miał całej tej słodyczy, a i wojewodziance dłużej w podejrzanym towarzystwie pozostawać nie wypadało.

Najbardziej z tego wszystkiego radzi byli oboje, że klawisz skarbu u nich nie odnalazł, który Bździsława na łańcuszku złotym głęboko w gorsecie ukryła. Za to strażnik więzienny mocno się frasował, że chłop i baba w jednej celi siedzą, ale że przepełnienie  było w baszcie niemożebne, to pozwolił na owy precedens.

Za to Gniewko owego wieczora niecierpliwie czekał umówionej wąpierzycy. A gdy już zostali sami, przyjaciela do ucieczki gotował. Objaśnił mu, jak to się z nią chytrze ułożył i że się uda im na pewno. Ale ku jego zdziwieniu Bździsław wcale, a wcale, się do wspomnianej banicji nie rwał, tylko czekać na kolejne odwiedziny Jarosławny zamierzał. Wreszcie Gniewko przekonał go, że w takiej postaci, nie sposób cholewki  do zwykłej wiejskiej dziewki smalić, a co mówić dopiero do samej wojewodzianki.

-Wpierw przemiana odmieńca, później smoka  sposobem ubić, a dopiero na samiuśkim końcu białogłowę i majątek zdobyć. Wojewodzianka posażna… - przemawiał mu do rozsądku Gniewko.

-Dobra, dobra… Tylko czy na słowie tej twojej wąpierzycy nie na próżno polegasz? – pytał Bździsław.

-To się okaże, a juści, do wieczora niedaleko – odparł.

I ku ich wspólnemu zaskoczeniu, gdy tylko pierwsze gwiazdy na niebie zaświeciły przez więzienne kraty krwiopijczyni wleciała ciągnąc sznur za sobą, do którego na drugim końcu narzędzia przywiązane dźwięczały.

-To ci dopiero zalotnica! - cieszył się Bździsław i wziął się ochoczo do roboty. A kiedy piłował żeliwne kraty i żeby słychać dźwięków pilnika nie było, począł deklamować epopeję narodową, którą przy uprzedniej odsiadce wbił sobie do głowy. I kiedy mu się to wszystko udało, sznur porządnie do pozostałych prętów przywiązał. A wszystko tak, by straż niczego nie przyuważyła.

W tym czasie Gniewko kruczoczarną pannę przygodami rabusiów zabawiał, a lubieżnica słuchała i co rusz wzrokiem po szyi jak piórkiem go miziała, aż w końcu nie obeszło się i od daniny. Kiedy się w końcu opiła, otarła splamione czerwienią usta i rzekła: -My to się jeszcze pewnikiem nie raz, nie dwa, spotkamy. Po czym uśmiechnęła się, zmieniła w czorne jak smoła stworzenie i znikła tak szybko, jak się pojawiła.

   Tymczasem uciekinierzy zeszli ostrożnie z sobótkowej wieży i w dalszą drogę się udali szukać dla Bździsława ratunku. Fosę gładko przepłyneli i w leśnych ostępach się zaszyli. Noc w kniei wyjątkowo ciemna była, a oni największymi zaroślami poszli, bo niebezpieczno im było prosto gościńcem zdążać.

c.d.n.