25 marca 2013
Licho huśtało się na gałęzi i rozmyślało jak tu lichostwo swoje w dostatek zamienić. Wreszcie wypatrywaniem Twardostoja straszliwie znurzone, przeskakując z jednego konara na inny, zawisło na dębie, na którym list gończy był powieszony, a na nim podobizna zbója, który jej pieniądz darował. – Mój ci on… – zamruczało pod nosem i zerwało papier z drzewa i przycisnęło do serca. Zaciekawiło się szczerze, co to mogłoby oznaczać, ale że czytaniem niezwykle się brzydziło, toteż wydumało sobie, że zaczeka przy drodze, aż się kto rozumny napatoczy. Szczęśliwie zaczął się okres zbierania podatków. W oddali słychać było jak kolebie się na wykrotach wóz poborcy. Straszydło wybiegło mu naprzeciw i machając zatrzymało. Dwóch zbrojnych skierowało na nią strzemiona kuszy, aż się poborca wystraszył i sam wyjrzał zza krat.
-Czego chcecie nieboże? – dało się słyszeć spod hełmu zbrojnego.
-Wypytać o tych, co po drzewach wiszą – odwracając się licho wskazało na portrety rabusiów.
-Szukamy ich! – odpowiedział zgodnie z prawdą.
-Zgubili się? – spytało ze zdziwieniem.
-Zgadza się, bardzo się pogubili – potwierdził drugi. -Wiecie gdzie siedzą? Za pomoc czeka nagroda.
-Co mam nie wiedzieć? W kamiennym kręgu, tam w głuszy…
Wojak uśmiechnął się. -Mądrzeście uczynili, żeście nam powiedzieli – rzekł. -Spodziewajcie się sakiewki pełnej złota, gdy jutro tu przybędziem.
I rzeczywiście, oddział księcia Maksymiliana pojawił się o zmroku. A niczego nieświadomi zbójnicy biesiadowali w najlepsze. Blaszane kubki z daleka dźwięczały od toastów. Między konarami widać było, że porozbierali się do pasa, zasiedli przy pniaku, ręce skrzyżowali i się siłowali. Nad ogiskiem zawieszony na trójnogu wesoło bulgotał kociołek i była to najpiękniejsza muzyka dla głodnego zbójcy.
Wtem, zza krzaków wyskoczyli żołnierze z zamku. Kto żyw w krzaki zbiegł i począł kluczyć między drzewami. Przezornie każden w inną stronę.
Prędko! – myślał sobie w duchu Twardostój. Jak się teraz nie wywinę to biada, biada będzie, jeszcze gorzej niżliby kat boki żywcem smolną pochodnią opalał. Przez brzezinę i wąwóz, w dół strumienia, na polanę krztusząc się i łapiąc zachłannie powietrze dotarł do małej chatynki i do drzwi zapukał. O dziwo podwoje się otworzyły. Dziewczyna odgrażając się, że nie pora odpowiednia i że nikogo wcale nie zapraszała, wpuściła go do siebie. Stała w progu w białej jeno koszuli, szykowała się właśnie do snu, a była to Dąbrówka – siostra jego rodzona, o której nie wiedział i nic wiedzieć nie mógł. Naraz dziewczyna pojęła, że zbieg potrzebuje pomocy i ukryć się w niedźwiedzim barłogu mu kazała. Ale i Miśka do niego wysłała. A kiedy żołdacy do chaty zapukali i przeszukiwać kąty zaczęli, to do zwierzęcia bali się podejść, bo wielki był i ryczał kiedy doń poczeli zaglądać.
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz