17 lutego 2013
Nad Sobótką i opłotkami unosił się swojski smrodek kiszonej kapusty, którą wieśniacy na przednówku z beczek wyciągali i warzyli z niej kapuśniak. Twardostój poklepał wierzchowca po szyi i poluzował cugle: Hejta, wiśta, wio koniku! – cmoknął. -Byleby dalej stąd! Im bliżej było bowiem do zaślubin, tym książe częściej z dworu uciekał, bo mu przymiarki i smakowanie dań do cna już zbrzydły, za to chęć do nowej przygody odejść nigdy nie chciała. Wykoncypował sobie bowiem, że nim dojdzie co do czego, to się może i zły los odmienii i po jego myśli jeszcze będzie, a nie pani matki. Włóczył się tedy po zalesionych wąwozach i niedźwiedzich śladów szukał. Na próżno. Niedźwiedź u Dąbrówki na zapiecku sobie spał, a ona ludziom nieufna, z zapasów korzystała i czekała wiosny. Gościńce za to roiły się od chołoty. Nietrudno było trafić na zbójców szykujących się w ukryciu na kupieckie zaprzęgi, a do grodziska na wieść o zbliżającym się weselisku całe karawany szły obładowane tkaninami, wonnościami i kosztownościami.
*
Twardotój dla zabawy twarz szmatą obwiązał, ażeby nikt go nie mógł wśród zbójników rozpoznać i zaczął szabrować. Ciężki, oburęczny miecz bezczynnie na plecach nie wisiał. I kiedy raz się zasadzka mu udała, począł się dziedzic w zbójowaniu wprawiać. Wkrótce jego kompania liczyła czterech zbójów, a każden o innych wiedział niewiele: Kacper szybkim zarobkiem zwabiony od ciesielstwa odstąpił, Pokrzywka od maleńkości zbójcerzem chciał być, toteż długo nie trzeba było go do złodziejstwa namawiać, tymbardziej, że pospołu z Mendą od jesieni sakiewki na trakcie obrywali. Menda był przynętą - zwykle o trakt przejezdnych wypytywał, albo gospodę, a Pokrzywka z tego korzystał rabując ukradkiem co się da. Później zagrabione miedziaki na jarzębinówkę i dziewki wydawali. Tyle, że na przednówku dla nich dwóch wcale o zarobek łatwo nie było. Z przydrożnych słupów ichnie wizerunki zaczęły uczciwych podróżnych straszyć, a i o wyznaczonej nagrodzie anonsować. Toteż trzeba było bardziej się zorganizować, a najlepiej to zmienić otoczenie. Tak to owi zbójcy trafili na Zaciężnego, jak im się książę przedstawił, a że mordy im obu obił, za to sakiewki nie puścił, to zmyślili się z nim ułożyć. No a później doszedł do nich ciesielski czeladnik. Pomieszkiwali w czterech na skraju stuletniego lasu, tam, gdzie się skały w swoisty krąg przez wieki ułożyły, a gdzie, jak mawiali chłopi jeszcze pół wieku temu czarownicy i wiedźmy magię w czas pełni uprawiali.
*
Twardostój wiedział, że kupiecki zapał kończył się tam, gdzie targowanie i żaden z nich nie będzie chciał ryzykować swej przedsiębiorczej głowy na rzecz towaru. Łupieżcy zatem wiele się nie wysilając odbierali handlarzom pokaźne sumy. Podarki, jakie tego czasu ladacznicom rozdawali, były wręcz legendarne, a dziewuchy tak się rozpaskudziły, że nie chciały się z byle kim puszczać.
*
Tak było i tym razem, złupiwszy karawanę kupców Twardostój i jego nowi towarzysze biesiadowali w Turkaweczce. Beztroskie to były chwile: miód z okowitką lał się strumieniami, zalewajki i krupnioki naprędce ze stołów znikały i niejedna dziewka oblewała się pąsem, gdy naraz dostała klapsa od rozochoconego zbójcy.
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz