w nocy zbudziła mnie sowa
nieznany odgłos
jakaś obca mowa
najwyraźniej ptaszysko
siedziało na kominie
szydziło sobie z nas
z naszych przyziemnych snów
kpiło z ludzkich wad
i dwónożnego wędrowania
drwiło z dachu nad głową
co się zowie domem
schronienie winno tulić się do nieba
a księżyc kłaniać się mu w pas
pod nim powinien lśnić pejzaż zimowy
a nad nim lasy pełne gwiazd
gdy śmiała się z nas sowa
pohukując raz po raz
w czeluści odeszły cienie
ze świtem zadrżało słońce
i koło zatoczył czas
Cóz. Jeden gatunek drugiego nie zrozumie
OdpowiedzUsuńNie rozumie i na dodatek się z niego naśmiewa!
UsuńSowa zbudziła mnie naprawdę - to autentyk!
Co za bezczelne ptaszysko.
OdpowiedzUsuńA wiersz przepiękny.
Bezczelnie mnie zbudziło! Wyżalić się więc musiałam. 😉
UsuńBardzo ładnie napisany wiersz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Podziękować i pozdrawiać. 😀
UsuńProfundo poema. Todo tiene un ciclo. Lo queramos o no. Te mando un beso.
OdpowiedzUsuń¡Eso es todo! Algunas personas simplemente lo saben. Temando un beso.
UsuńAleż cudna ta sowa, oczy ma jak perski kot. I dobrym powodem była do napisania wiersza. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Joanno. Zupełnie nie wiem, co o tym myśleć? Trzy dni temu zbudziło mnie pohukiwanie sowy. Wszyscy inni domownicy spali. To było bardzo dziwne.
Usuń