Znajda IV
26 maja 2014
Nieopodal lasu, gdzie Znajda i Kowal gwiazdę znaleźli, wił się wśród kamieni szumiący potok. Woda była w nim przejrzysta, zimna, acz łagodna. Wartko między zielonymi wstęgami wodnej roślinności mknęły ławice drobnych ryb, a na brzegach rosły kaczeńce. Za szemrzącym ruczajem Lelija – córka Kowala, wręcz przepadała. Cieszyło ją wszystko, co tam znajdowała, co innego bagnisko. Łąki i moczary po drugiej stronie wsi i lasu się rozciągały. Ruczaj je od siebie falistą linią oddzielał. O bagnie krążyły we wsi niezwykłe opowieści: a to, że nieboszczyca tam grasuje, na zatracenie młodych mężczyzn wabi, że żaden stamtąd nie wrócił, że młynarczyk widział tam potworną Bagienkę – topielicę z dworu. Powiadali o niej, że oczy wypłakała, a dziedzica się nie doczekała, bo on z wojny nie wrócił, jak inni wracali, przynajmniej nie do niej wrócił. Kiedy tylko kogut o poranku w kurniku zapiał, Lelija biegła boso nad potok na powitanie słońca. Dziewka w swoim świecie żyła, więcej niż inne widziała, co szczerze jej brata drażniło.
***
Wybrał się tedy Pietrek o świcie, by Lelije przestraszyć i z dziwactw wyśmiać, lecz ona prędko go zoczyła, czemu był nierad wielce. Tańców na rosie dziewczynka w ten dzień zaniechała i tylko patrzała, co też jej brat robić umyśli. A ten kija ułamał i w stronę bagna się oddalił, żeby żaby dla zabawy bić. Lelija za nim wołała, żeby tam nie lazł, że choć żaby paskudne i mało pożyteczne, toż jest to stworzenie żywe i szkoda. Nic to nie pomogło. Pietrek portki wyżej podkasał i w błoto szedł na przekór, od nierozumnych siostrę wyzywając, aż się jej oczy od łez zeszkliły. Mimo płaczu, pośród tataraku maszkarę wstrętną dojrzała. Dziwiło ją tylko czemu, Pietrek nie widzi jak się straszydło w szlamie kotłuje i jak obłąkany prosto w sidła zdąża. Chłopak na złość siostrze zagrał palcami na nosie, stąpnął raz jeszcze i wpadł w błocko po uszy. Lelija w te pędy przez łęgi po śladach. W mgnieniu oka za kij, co nim Pietrek świat od żab chciał ratować chwyciła i choć żal doń czuła, ciągnęła mocno. Tak mocno jak nigdy przedtem, bo jak nikt inny czuła, że upiór lekko brata nie puści. Bagienka to była, hydra, wodnik, topielec, czy może rusałka? – Nie była pewna, bo umazane to błotem było, włosy długie, pozlepiane, ni to chłop, ni baba i rozpoznać nie było jak. Ciągnęła więc Lelija z całych sił, ciskając w ślepia bagiennego stwora czym popadło, aż puścił braciszka. Oboje brudni do domu wrócili, a jak ich rodziciele w tym stanie obaczyli, to się skończyły poranne wyprawy na bagna raz i na zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz