Znajda III
7 kwietnia 2014
Przez drobne jak dno sita firanki, przez rzeźbione okiennice i przez wszelakie inne szczeliny śledziły ich dziesiątki par oczu. Na Dorzeczu nic nie mogło ujść uwadze mieszkańców i mimo swych starań.
I kowal doskonale o tym wiedział. Kiedy dotarli do kuźni, w domostwie niemal wszyscy już spali. Tako i on nakazał dziewczynie nikomu nic nie mówić ino do chaty iść spać. Sam pod osłoną nocy postanowił ukryć znalezisko.
***
Następnego dnia rodzinę Kowala obudził hałas dobiegający z kuźni i obejścia. Gospodarz wybiegł na podwórze, Kowalowa została w progu, swych dwoje i Znajdę za sobą chowając.
-A co to kmiecie, obrządków jeszcze nie robicie? Słoneczko już wysoko, a konie obroku nie dostały. W nocy może nie spaliście, co? – zgadywał zbrojny, widać tych innych dowódca.
-Wiecie, kto w nocy nie śpi? – spytał patrzając nań z góry, w ogóle z konia nie zsiadając.
-Tako rzeczą, iż niecni ludzie – odparł Kowal. Jego słowa zagłuszało gdakanie dobiegające z kurnika. Wężownicy byli w swych poszukiwaniach niezwykle dokładni: ptactwo wnet spłoszyli, gnój w oborze przerzucili, siano w stodole przetrząsneli, w garki, w kufry i do pieca w chałupie pozaglądali i … nic nie znaleźli.
-Gwiazdy spadającej żeście nie widzieli? – spytał jeszcze raz wężownik. -Powiadają, żeś w nocy do dąbrowy zaprzęgiem jeździł.
-Meteoryt lubi się spalić, ale drew pod palenisko bez ustanku w kuźni i chałupie trzeba – odpowiedział mu kowal.
***
Około południa zbrojni z niczym odjechali. A kiedy minęło kilka dni , wszystko już ucichło i kiedy chłopi z wioski siać na polu zaczęli, kazał się kowal do czerpaka przywiązać i spuścić do studni, ażeby swój skarb z dna wydobyć. Od tej pory aż do późnej nocy Znajda pomagała w wytapianiu rudy i formowaniu jak się okazało dwóch mieczy. Jak mawiał jej przybrany ojciec, najznamienitsze ostrze z najlepszego stopu prosto z nieba się wyrabia, w ogniu i wodzie hartuje, tak żeby byle kto go w walce złamać nie potrafił.
***
Miecze, które Znajda ze swym przybranym ojcem pod osłona nocy ukuli miały służyć w dobrej sprawie. Strapiony kowal, pomny ostatnich odwiedzin wężowników, ukrył je w obejściu w tylko sobie znanym miejscu, . Dręczyło go przeczucie, że oni jeszcze tu wrócą. Oni zawsze wracali w miejsca, w których lud zaczynał myśleć samoistnie. Dorzecze miało być pod ich nadzorem i wszelkie dobra, które dawała ziema, czy niebo tak samo. Ruda była niemal na wagę złota, a zakon się zbroił. W cieżkich czasach broń stanowiła kartę przetargową - kto miał broń i zbrojnych - miał wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz