Minęło kilka księżyców i zagrodę kowala znów nawiedzili zbrojni. Z tego, co Znajda zrozumiała, Pietrek zdezerterował, a wężownicy przyjechali po ojca. Zrozpaczona żona zawisła kurczowo na jednym z konnych błagając o litość. Ten złajał ją i zdzielił batem. Jego ślepia błyskały przy tym zimnem niczym stal. Po wszyskim ściągnął lejce, cmoknął na konia i dał znak, że już czas na nich. Naciągnięty na głowę kaptur zakrył w połowie twarz, Znajda widziała, jak źrenice zwęziły się mu jak u węża.
Przysięgła sobie, że nigdy go nie zapomni. Nigdy przenigdy! Nie pojmowała jak można być tak okrutnym? Nie mieściło jej się to w jej szesnastoletniej głowie. Uraza jak cierń wwiercała się w jej serce. A bezsilność sprawiała, że dzień w dzień biła się z myślami. Jednego dnia układała niecny plan, drugiego, tłumaczyła sobie, że to tylko bezwolni, okoliczni chłopi. Wśród nich był teraz jej przybrany ojciec. Dziewczyna wymędrkowała sobie, że na samym, samym początku, kiedy powstawało zgromadzenie, musiała się tam zdarzyć jakaś nieszczęśliwa historia, albo zwiedzenie? W rzeczy samej, że zwiedzenie! Demony często przyjmowały rusałcze oblicze i zmieniały je wedle upodobania i kaprysu. Kołysząc biodrami, przeczesywały długie kręcone, albo gładkie włosy, jakby od niechcenia zwilżając usta. Oczy miały zawsze wielkie i bystre. Oczy, opowiadała jej babka, czarowały najbardziej. Demonice zawsze ściągały na siebie uwagę znudzonych żonatych, czy niedoświadczonych bezżennych, któż mógłby oprzeć się ich nieziemskiej urodzie? Znajda próbowała wyobrazić sobie moment zwiedzenia i chłopski bezowocny opór. Chwila słabości, wstyd i ból. Przejęcie ciała przez demona musiało boleć...
Jednakże, pomimo surowej reguły, pomimo musztry i bezwzględnego posłuszeństwa, w każdym przecie jest choćby ziarno, choćby mały okruch dobra - łudziła się. To co czynili, też do końca złe być nie mogło, wszak wszystkie młokosy z sioła, co im mleko jeszcze spod nosa dobrze nie obeschło w zakonie mężnieli i wybornymi wojami się stawali. Cóż, dla jednych fatum, dla innych człowieczy los...
***
Udała się i Znajda na targ towary wypalone w kuźni sprzedać, jadła dokupić, może co wymienić? Barter praktykowany był w tej okolicy od dawien dawna. Kowalowa przestrzegała Znajdę przed jakąś "inflacyją", ale Znajdy tak łatwo nie można było przestraszyć. Drzewa przerywały kraciasty układ pól, gdzieś tam wił się potok, to znów trawę przeżuwały krowy. Kobyłka dzielnie ciągneła wóz, który kolebał się wydłuż ubitej latami koleiny, aż droga zaczeła łukiem skręcać ku grodzisku.
Cytadela, gdzie stacjonowali wężownicy, górowała nad murem otoczonym fosą. Zaraz za nim widać było słomiane strzechy oraz domy ochrą i wapnem barwione, dzielone szachulcem. Te w grodzie wyższe były niż w osadzie, gdzie mieszkała Znajda. Okrągła wieża zbudowana była z ciemnego, grubo ciosanego kamienia, a wysoka była nieomal do nieba z nielicznymi tylko otworami na kusze. Pośrodku nad wejściem skrzydlaty maszkaron strzegł wrót, po bokach strażnicy pilnowali wejścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz