Księżyc schował się za ciemne jak inkaust chmury i mrok już na dobre rozsiadł się wśród gałązek igliwa. Przyjaciele z duchem na ramieniu przedzierali się przez haszcze nasłuchując pogoni. Szczęściem nikt w baszcie nie zauważył, że przez okno zbiegli. Świtało już prawie, gdy przypadkiem trafili na siedlisko leśnych ludzi; pośrodku polany tliło się ognisko chroniące przed drapieżnikami, niedaleko suszyła się rozciągnięta na drewnianym rusztowaniu jelenia skóra, a z wnętrza szałasu dochodziło donośne chrapanie.
- Patrzaj jakie to zmyślne ludziska. Praktyki w lesie dobywają i noc z dniem pomieszać umieją i wszelkie zaklęcia i medykamenty z kory i liści, jeśliś niezdrów, uczynią, a i ziółka, co dziewkę omamią i zawłaszczą - deliberował Bździsław.
-Taa… W lesie siedzą, zielsko palą, byle co jedzą, a jak wieszczą przyszłość? Z lotu ptaków, czy z żołędzi i kasztanów? - odparł ze znaną sobie złośliwością Gniewko.
-Bodaj byś sczezł! Toć pomocy szukamy! Pościg niebawem drepcić nam będzie po piętach – marudził przemieniony w niewiastę Bździsław.
Ledwo skończył, z szałasu wylazł odziany w lniane szaty leśny człek. Zrazu zląkł się nieznajomych, ale nowoprzybyli niespiesznie do niego podeszli i się grzecznie przywiatali.
-W kłopotach jesteśmy panie – rzekła śmiało kobieta.
-Uciekinierzy? Ja wam pomóc nijak nie potrafię. Niedługo żołdaki tu będą, wszystko zniszczą i podpalą a jeśli was zastaną krzywdę zrobią. Ale do drzewa, które wszystko wie, poprowadzę. Sami się go radzimy, a jak co powie, to już powie…
I tak jak im rzekł, tak i uczynił. Drzewo poznania wyglądało jak zwykły jesion, wprawdzie przygarbiony, najwyraźniej przez wichury okrutnie poniszczony, ale niczym szczególnym się od innych nie wyróżniał. No… do momentu, w którym nie zaczął przemawiać:
-Proszę, proszę, kogo my tu mamy? – przywitało ich drzewo. Guślarz z wielkiej puszczy miast jakiego szlachetnego paladyna, złodziejaszków mi z ranną rosą sprowadził.
-To może ja sobie jednak pójdę? Macie wiela do omówienia - zaproponował kapłan i odszedł w te pędy.
A drzewo odezwało się ponownie:
-Co tobie? – wpierw zwróciło się do Gniewka.
-Nic przecie! – zdenerwował się mężczyzna.
-Pomorek w twych ślepiach widzę. Weź no czym prędzej czosnku wianek zjedz, a zagryź czym porządnie! Inaczej dzień, może dwa i zaczniesz wampirzyć!
-Wszystko to bujda! – wypalił mężczyzna.
-Ja z tobą dyskutować nie muszę, jeśli sam siebie oszukiwać zamierzasz. Niech podejdzie niewiasta. Bździsław zbliżył się do drewnianej omszałej twarzy.
-Co tam kobito na podołku ściskasz? Medalion z grobu zrabowaliście? On wielką moc ma – smokami włada. Bacz by nie wpadł w łapska człowieka o złej reputacji, w przeciwnym razie źle skończy się ta bajka.
-A co z zamianą…? – dopytywał się Bździsław.
-U poczwary wszystkiego się dowiesz. Razem dojdziecie jak zdobyć piękną Jarosławę. No już! Komu w drogę temu czas! I jesion umilkł zagłębiając się w swych szumiących medytacjach.
Odeszli chwilę , gdy zakłopotany Gniewko zwrócił się do Bździsława: -Ty chyba nie wierzysz w te słowa? Skoro ono takie mądre, to drzewo ma się rozumieć, to czego pozwała żerować w koronie jemiołom? Nie skończył swej myśli, gdy usłyszeli krzyk:
- Ratunku! - darł sie jakiś gołowąs uciekając czymprędzej przez polanę w las. W garści portki przytrzymywał, najwyraźniej w jakiej intymnej chwili był zaskoczon.
- Ratunku poczwara przy jaworach w wąwozie siadła!