Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 16 września 2024

HOSPICJUM


Człowiek-zjawa nie spieszy się na tamten świat,


choć trudno być podmiotem i przedmiotem;


dźwigać wciąż znoszone ubranie.


Ryzyko zaufania 


związane jest z ryzykiem przetrwania. 


- Ile są warte starania?


Na moście na drugą stronę tłum,


 pod nim Styks,


 na czarną godzinę odliczone obole,


nieśmiałe spojrzenia zdrowych,


 a przyszłość niewiadoma.


Jak się nie ma znajomości na górze


trzeba mieć nadzieję


i wiosłować pod prąd


plecami do gwiazd.


Tutaj tak samo wierzy się w cuda


co w prawa przyrody,


zwykły przypadek i znak,


zastany porządek, 


jak i walkę z chaosem,


w miłość bez czasu i krat.



(26 grudnia 2009)


czwartek, 12 września 2024

Żywoty rzezimieszków cz.5

   Lokalny myśliciel, który dosiadł się do rzezimieszków, podparł się rękoma o stół i zasnął beztrosko. Bździsława wyjadała właśnie ostatki kapusty, spojrzała na niego i pokręciła glową: -Gdzie mu do naszej kompanii? Niby człek rozumny, a głąbowaty jakiś taki. Bo czy godzi się za dzieło brać, kiedy zacięcia do napitku jednak ni ma?

-No to siup! – odpowiedział na te słowa Gniewko. Szast prast i było po okowicie. -Co to jest? – rozprawiał. -Choć każden jeden wie, że wszystko ma swój kres, każden jeden zdziwiony, że trunek się kończy? – Gadasz jako ten, no… Mędrzec jaki! – zaśmiała się Bździsława. -Ale mnie za potrzebą iść …

- A juści, natury nie oszukasz  – odparł złodziejaszek.

Zapłacili więc i wyszli oboje z oberży. Wsparci jeden o drugiego szli w ustronne miejsce, nucąc sprośne piosenki:

„Pokochała dziewka grajka,

  w łęgach na darninie.

  Tera sama chowa srajdka,

  Poszłaby za świnię…”

   Odeszli kawałek i zaszyli się w krzaki. Kobieta podkasała suknię, kucnęła i zaczęła psioczyć, że pewnikiem od zimna wilka złapie. Gniewko odważnie, szerokim łukiem oddawał płyny. Ale co to? Przez gałązki widać było osobliwe zgromadzenie: kobiet, mężczyzn, elfów, strzyg i innych straszydeł. Wszyscy stali w koło ukwieconego ołtarza, na którym paliły się  świece. Powietrze pełne było osobliwych aromatów: magicznych ziół i kadzideł pomieszanych z zapachem pszczelego wosku oraz darów złożonych z napitków i udźca pieczonego barana. Najwyraźniej było już po czarach i błogosławieństwie, ale kociołek dalej wesoło bulgotał na palenisku. Co chwilę ktoś dosypywał coś do niego: a to goździków, a to cynamonu i gałki muszkatołowej. Pewnikiem grzańca z jabcoka warzyli i pospołu spożywali. Czarownice zaczęły pląsać już wokół ognia, a czyniły to tak cudnie, że błogość wystąpiła na rozognione twarze gapiów. Przyjaciele urzeczeni widokiem podeszli bliżej i oddali się we władanie czarownej chwili.

Naraz, jak na złość, zoczyły ich obrabowane wcześniej wiedźmy. – To oni! – krzyknęła ruda – Złodzieje! Pojmać ich i pod sąd!- wrzeszczała czarnula.

Zanim się obejrzeli, już leżeli na ołtarzu spętani jak owieczki na rzeź. Wielki mistrz wyjął już sztylet; już miał ostrzem dotknąć szyi i żyły pootwierać, kiedy z zarośli na ratunek im wyjechał błędny rycerz cały w drogocennej zbroi. Skąd się tu wziął taki łebski wojak? - pomyślał nie jeden ze zgromadzonych. - Jezykami  włada, choć widać, że błędny  i pewnikiem w świętych wyprawach całą młodość w siodle spędził. Tłum rozstąpił się, gdy w srebrnej swej zbroi lśniącą łuną przecinał błonie. -Stój nikczemniku! Nie czyń im krzywdy!- ryknął, a głos jego potężny odbił się od zamczyska i wrócił echem. Zdjął rękawicę i pacnął prosto w łeb okrutnego maga.

Zaskoczony czarownik w zwiewnych szatach i z umazaną dla niepoznaki gębą chciał się już wycofać do swej samotni, kiedy rycerz ryknął po raz wtóry:

-Wpierw ze mną się zmierz. Stań w szranki z rycerzem, jeśliś chłop nie baba!

c.d.n.


sobota, 7 września 2024

Przedświt

 

śpisz kiedy miasto milczenia


zapala świetlne źrenice


gdy lampy smugami lśnienia


tną pełne mroku  ulice



po ciemku z palcem na ustach


ścieli się ziemia połogiem


 niech spłonie całunu chusta


 łatwo zaprószyć jest ogień






środa, 4 września 2024

Żywoty rzezimieszków cz.4

   Święto Cieni inaczej zwane Dziadami, miało wielowiekową tradycję. W tę jedną, wyjątkową noc żywi kontaktowali się z zaświatami rozpalając na grobach żywe ognie; druidzi hucznie celebrowali Nowy Rok, a magiczne konwenty organizowały sabaty. Cieszyły się one ogromnym zainteresowaniem, jako że wiedźmy po odczynionych dywinacjach, zwykły tańczyć ubrane jedynie w blask księżyca.

Obok części oficjalnej kwitła szara strefa; w kasynach zastawiano fortuny, w burdelach huczało jak w ulu, a kowal odpowiadając na zapotrzebowanie rynku przebranżowił swoją kuźnię na gabinet ginekologiczny i przyjmował tam zbrzuchacone młódki.

Miejscowy władyka przymykał oczy na półlegalne interesa, a i sam uczestniczył w niektórych. Wykoncypował sobie bowiem, że skarbiec miejski wypełni się po brzegi talarami, jeśli pozwoli się mieszkańcom na odrobinę swawoli.

Na tę okoliczność zamek i miasteczko ozdobiono purpurowymi złocieniami i rudawymi aksamitkami; pięknie to wszystko wyglądało, kiedy uliczki w grodzisku rozświetlono pochodniami. Gospodynie od wielu dni przygotowywały tradycyjne wiktuały: udziec barani z rożna, zupę grzybową, szarlotkę i placki z dyni; do tego znakomicie pasowało młode wino prosto z lochu.




Do uszu przechodniów dobiegał gwar i dźwięki muzyki – na błoniach rozpoczeły się właśnie uroczyste obchody. Rabusie zatrzymali się na chwilę przy jarmarcznej studni. Bździsława oparła się o cembrowinę i odganiała głodne kopruchy; zeźlona była przy tym okrutnie i nostalgia tak ją chyciła, że zapragnęła się opić i nie myśleć o smutku. Zapominając przy tym, że cały ambaras wynikł z tej to właśnie przyczyny. Towarzysz niedoli wcale a wcale nie oponował. Zaczepiony kmieć wskazał im najbliższą drogę do oberży i para bezzwłocznie się tam udała. Weszli, usiedli za drewnianą ławą i zamówili sagan bigosu i baniak prymuchy. Karczmiarz przyjął zamówienie i spytał Gniewka, czy nie życzy sobie czegoś specjalnie dla żony. -To nie jest moja żona – odpowiedział naprędce. Od tego momentu ukontentowany oberżysta jął jeszcze bardziej wlepiać ślepia w kobietę. Postawił przed nią wyszczerbiony kufel i nalał z dzbanka żenionego piwa. -To dla pani – rzekł uprzejmie – na koszt firmy. Uśmiechnąl się do niewiasty i odszedł do gości.

-Czy mi się zdaje – czy ten typ się do ciebie zaleca moja duszko? – Gniewko zażartował sobie udając zazdrosnego męża. Na te słowa Bździsław (w damskim wydaniu) załamał się jeszcze bardziej i zaczął ciągnąć gorzałkę jak smok jakowyś u wodopoju, który połknąwszy uprzednio faszerowaną siarką owcę, nie mógł ugasić pragnienia. To jedni, to drudzy spoglądali co chwilę na rozchełstaną na stanie suknię białogłowy. I zapewne z tej to właśnie przyczyny dosiadł się do nich wiejski filozof, a że był po spożyciu, to i odwagi miał niby lew; rozprawiał zatem wiela o traktatach i teoryjach, i… pił. Pił i bełkotał, a później już tylko bełkotał i bełkotał.


c.d.n.