Oddział Mikołaja liczył kopę – to jest sześćdziesięciu chłopa. Wśród rosłych, zarośniętych, wiecznie niedomytych wojaków od blisko trzech roków szerzyła się epidemia, ażeby łeb swój po bokach ogolić zostawiając na czubku głowy garść rozwianego włosa. I ani nie był to kamuflaż, ani nie było z tego nijakiego pożytku, lecz im się taki sposób fryzowania na podobieństwo koguciego grzebienia szczególnie podobał. Najemnicy lubieli nosić kolczugi, ćwiekowane metalowe naramienniki, baranie czapy lub ozdabiane wedle własnego uznania hełmy. A słyneli z tego, że w bój szli w taborze – to znaczy tworząc ruchomą twierdzę na kształt trójkąta lub kwadratu skutecznie odpierającego wroga.
Dumni, bo każden z nich miał się za rycerza, choć nijakich włości, ni honoru nie sprawowała, a za żołd robił. Hardzi i waleczni cel swój osiągali jak nie gwałtem, to podstępem. Przy każdym zleceniu tubylcy napatrzeć się nie mogli na to cudaczne widowisko. Kilkuletnie pacholęta, które ośmielone przez tego, czy owego czochraniem płowej czupryny, podchodziły bliżej i wypytawszy się o stoczone walki i rynsztunek, łapały kije i próbowały naśladować zachowanie wojskowych. Za to oni rozpytywali dzieci głównie o ich starsze siostry. Żadna to była bowiem tajemnica, że sama księżna Jagoda z tychże ziem pochodziła, a smaczku historii dodawały krążące po wsi opowieści, że w owych czasach obyczajna taka wcale nie była i zażyłość swą nie ograniczała jeno do wielce urodzonych, ale że słodycz ust dziewczęcia niejeden parobek w tych dniach pokosztował. Aż się sam kniaź Mikołaj dziwował, jak to Księżna Jagoda małżonka swego za nos wodzi i że to za jej przyczyną horendalne rachunki oraz zlecenie stłumienia powstania. Dłubiąc w zębie wykałaczką składał w myślach fakty i najśmielsze teoryje. W końcu stwierdził, że największym dla kraju nieszczęściem jest uczciwy głupiec na tronie…
***
Po tym jak Kaśka przybiegła do młyna ostrzec elfich buntowników, nie miała już po co do wioski wracać i została w młynie na noc całą. Cichutko na sianku sobie legła i zasnęła, lecz spała niespokojnie. Ciągle przez sen słyszała podniecone szepty w nieznanym jej jęzku. Wiedziała, że od tygodni zbroili się, a w puszczy zakładali wnyki oraz kopali doły, które najeżali ostrymi palami i przykrywali ściółką. W tej chwili radzili pewno jakby to uczynić, ażeby oddział Mikołaja na zasieki podprowadzić i wojsko porządnie uszczuplić. Dobrze po północy już było, a jej się zdawało, że ciszej się zrobiło i zmęczona nasłuchiwaniem snem kamiennym wreszcie usnęła. Gdy się nagle skoro świt obudziła wtulona była w Gniewka. I dawaj z jego ramion się wyplątywać, które ją zewsząd obłapiały. Daremny to był trud. Żywa pułapka można by rzec, z której uciec chciała, a która ją jak na złość do siebie tak przygarnęła, że aż pisnęła. Wtedy wiara się pobudziła i ujrzała Kaśkę i Gniewka w objęciach i żadnego między nimi nagiego miecza, ni nic, nie było. Dziewczyna spąsowiała, a gdy tylko uścisk zelżał, pobiegła prosto do Frill, która do pieca podkładała drewno, pod kołacze. Elfka ucieszyła się na jej widok, bo każda para rąk była im pomocna. Chwilę później zbrojni wymaszerowali z młyna do lasu. Wraz z nimi Gniewko, który odwrócił się jeszcze szukając Kaśki w oknie, ale że Kaśka przekorna z natury była, to jej nie mógł przecież tam zobaczyć.
Jej szybka reakcja sprawiła, że powstańcy mieli czas, aby przygotować zasadzkę – niespodziankę.
Zasadzki były dwie, a może nawet trzy licząc nagłą, nieprzewidzianą awarię latryny. Pierwszą z nich okazała się skuteczna, choć nieświadoma, dywersja oberżysty. A było tak: stacjonujący nieopodal oddział Mikołaja chętnie do Turkaweczki zaglądał, bo tam i zjeść było co i wypić, nie wspominając już o dziewczętach. Szynkarz nie narzekał. Utarg mu się podwoił, ale nowi klienci wyczyścili mu komorę do cna. W wigilię chwarnego dnia, kiedy to wojsko miało powstańców zmieść z powierzchni ziemi, zostały mu się jeno resztki, a że właściciel z gospodarności słynął, to wkroił im do żuru zleżałą kiełbasę. Jadło, mimo iż okowitką sowicie skropione, wielkie uczyniło spustoszenie w szeregach najemników. Nazajutrz latryna im się zapadła i każden musiał saperkę w las zabierać, żeby własnoręcznie swój wychodek w lesie zorganizować.
***
Druga zasadzka przy wodopoju ich zaskoczyła. Cała była wielka jak chłopska chałupa; zielonkawą łuską pokryta, w pazury i zęby uzbrojona, a na grzbiecie dwa skórzaste skrzydła jak u nietoperza miała, tyle że wielokroć większe. Ogromną paszczę w strumień opuściła i jak gdyby nigdy nic chłeptała sobie niespiesznie wodę. Kiedy tego potwora schorowani żołnierze obaczyli, w te pędy uciekać poczęli gwiżdżąc na żołd, wikt i opierunek Mikołaja. I tak to przed samą bitwą szeregi najemników przerzedziły się jeszcze bardziej.
c.d.n.k
Grafika: Freepik.com

Super :)
OdpowiedzUsuń