Czarno-biała Krasula, która między opłotkami się pasła, z lubością wgryzła się w buraka, którego wypatrzyła na drodze. Był to bowiem czas, kiedy chłopi po wykopkach swoje zapasy do lochów zwozili, a nieumyślnie strącony z furmanki korzeń był dla jałówki nie lada gratką. Posiłek smaczny, w pośpiechu spożywany, utkwił jednak w przełyku tak haniebnie, że powietrza w mechate chrapy chwycić nijak nie potrafiła.
-A co to tak łapczywie bydlątko połyka? – krzyknęła przerażona Kaśka, która wyszła właśnie na łąki przyprowadzić swoje podopieczne. Kaśka, siostrą przyrodnią Jaśka i faworytną dojarką była.
Krowa bezradnie zwróciła głowę w kierunku dziewki, a ta widząc co się święci, ręką zamachnęła i po grzbiecie zwierzę sumiennie złoiła, aż się krowie odechciało przypadkowej strawy. Nawet nie spojrzała na wyplute resztki i witką brzozową przez Kaśkę poganiana grzecznie do obory obok innyc wracała.
W domu dziewczyna miejsca sobe znaleźć jednak nijak nie mogła. Ciepłe koty z zapiecka poprzeganiała, zadzwoniła pokrywkami nad kaszą, ale głodna też nie była, cniło jej się za to za przygodą okrutnie. Wreszcie nie mogąc sobie zajęcia i miejsca znaleźć, do nóg matce się upadła i dalej prosić, by ją do młyna, do buntowników puściła. Wprzódy macierz ani myślała jej na to pozwolić, ale kiedy dziewczątko wyjawiło jej, że we śnie duchy obaczyło i dla powstańców ma wieści, matka na to uległa.
***
Gniewko jednak niechętnie następnego darmozjada w drzwiach przywitał. Można powiedzieć, że jej młyńskie podwoje przed samym nosem chciał zatrzasnąć, ale Kaśka nie była w ciemię bita. Lewą nóżkę przed drzwi prędko wyrzuciła zatrzymując je skutecznie i swoje wizje poczęła niedowiarkowi przedstawiać:
-Potop będzie młynarzu – rzekła, a wzrok jej na tę okoliczność jakoś dzwinie się zmienił – rogate hordy z bezwzględną bestią na czele nadciągają i pożoga wojny będzie, zamki i starostwa będą upadać, a nowe grody powstawać; elfy, krasnoludy i inne rasy wreszcie na równi będą... Ale póki co, grozi wam niebezpieczeństwo. Oj biada, biada, biada…
- W żadnym wypadku! – zagrodził wejście Gniewko. Mimo to Kaśka przez drzwi jak salamandra w skalną szczelinę się wślizneła i do elfów przystała.
Wiejska dziewucha nie mogła przecież przepuścić okazji, by od krów się uwolnić i na zawżdy wyrwać. Wyobraźnia jej dopisała, a widok, który zastała w młynie nie rozczarował wcale. Toć nadziwić się nie mogła przedziwnym istotom strojnym w koraliki i hafty, smukłym o szlachetnych rysach, które na zdobionych rogach i fujarkach przygrywały, dłoniom, które sprawnie na smyczkach i strunach pląsały, a inne swobodnie jak te liście z jesiennym wiatrem tańczyły.
c.d.n.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz