Łączna liczba wyświetleń

piątek, 28 lutego 2025

Żywoty rzezimieszków cz.17

 Ostatnie ptaki gotowały się do odlotu. Wiatr muskał dzikie wino, sypał pod nogi nasiona traw i drzew. Kasztany, choć szczelnie uzbrojone w kolce nie ustrzegły się upadku - z każdym uderzeniem skorupy pękały śmiejąc się do rozpuku, aż żołędziom pospadały czapki i potoczyły się w ściółkę na wzór dziecięcych zabaw z fajerką. Jesień rozłożyła na stokach paletę subtelnych barw, chwyciła w dłoń pędzel i mieszała ochrę, szkarłat i szafran. Początkowo delikatnie dotykała rachitycznych liści, potem z pasją rozcierała grudki pigmentu i muskała purpurą wrzos, aż w końcu tak się w swej sztuce rozsmakowała, że zaczęła rozlewać kolor bezpośrednio na buchający ciepłem, zmęczony latem las. 

Bździsław, Gniewko i Miłoch z mozołem kroczyli naprzód. Mapa, którą otrzymali od dziewki wskazywała im drogę, ale ścieżki dawno już chwastem porosły,  ciężko było im odnaleźć szlak. Lecz skoro udało się to starożytnym,  to pewnikiem im też się uda - pocieszał się Gniewko. Na drodze spotykali splątane bluszczem ruiny. Oliwkowe gałązki supłały kamienne portale pokryte płaskorzeźbami przedstawiającymi zwiewne istoty otoczone niezrozumiałym  pismem. Miłoch przejechał palcami po żłobieniach. Gdyby któryś z nich umiał odczytać formułę – przeszło mu przez myśl, wyprawa byłaby łatwiejsza.

Pewnej nocy, kiedy przeprawiali się przez przełęcz pogoda załamała się, z nieba spadł najpierw grad, a później przez tydzień sypał śnieg. Drżeli z zimna. Przed nimi rozpościerał się oblodzony trakt. Podróżnym wydawało się, że wyprawa stanęła w martwym punkcie. Mroźny wiatr przeszywał na wskroś. Brakowało jedzenia i drewna do rozpalenia ogniska. Zziębniętych, na wpół żywych , schowanych w skalnej szczelinie, odnalazł elfi patrol. Nie rozumieli co do nich mówili, ale musieli im zaufać. Nie mieli innego wyjścia. Widzieli w śnieżnej zadymce bogato zdobione sanie i smukłe istoty, które mimo iż same były przestraszone, nie zostawiły ich w potrzebie. Nie mogli uwierzyć swym oczom: legendy o rzekomym bogactwie elfów były stanowczo przesadzone. Owszem, miasto na kształt góry otaczał wysoki mur, strzeliste wieżyczki kłuły zimowe niebo, gzyms pokrywał roślinny fryz, z rzadka balkony przypominające huby i maszkarony, dziwiły gości. Podziwiali kunszt, i świetność tego miejsca, ale sami mieszkańcy nosili połatane łachmany, jedli najwyraźniej to, co udało im się zdobyć  i wyhodować w górach na  najbardziej nasłonecznionych zboczach. 

Gdy wydobrzeli, okazało się, że skarb którego szukali, już dawno był przez autochtonów odnaleziony i bynajmniej widząc ich nędze, nie wspomnieli o nim nawet słowem.

Bździsław poczynił znaczne postępy: po wielu nieudanych próbach zaczął dogadywać się z Iminą. Elfka miała długie jasne włosy, niedbale splatała je w warkocz, spod włosów sterczały koniuszki uszu, duże oczy badały ostrożnie świat, była drobna i nieśmiała. Wytłumaczyła mu, że ”starsza krew” boi się ludzi, którzy są zachłanni, którzy odbierają elfom ich tereny. Oni, choć długowieczni, pragną być częścią natury, czerpać z niej tyle ile jest konieczne, nie rozumieją dlaczego ludzie chcą zawłaszczyć, wyszabrować od Matki Natury jak najwięcej, przecież i tak koniec końców przyjdzie im oddać ziemi ich marne powłoki.  I wstyd było rzezimieszkom jak tego słuchali, przez gardło im przejść nie mogło, czym się dawniej trudzili. Tak się jakoś potoczyło, tłumaczył jeden drugiemu, że o swoich zadkach wyłącznie myśleli, ale każdy tak,  aby przeżyć. Nic innego wszak nie potrafili, toteż przemyt uskuteczniali, i rabunki, a wszystko by swoje brzuchy jadłem zapełnić, pobawić się i spokojnie usnąć.

Bździsław, bierz medalion i wzywaj smoka wracamy do domu! - zadecydował Gniewko.

-Ale jak to? -Dlaczego? Już? I po co to wszystko? – dziwował się Miłoch.  

- Ech, żołnierzyku mało w boju hartowany - westchnął Gniewko - jak ty mało jeszcze wiesz… Poklepał Miłocha po ramieniu i dodał z przekonaniem: -Nie wszystko złoto, co świeci…

Koniec




AI for freepic.com

wtorek, 25 lutego 2025

Haiku na przedwiośnie III


oczekiwanie

mimowolne  zarysy

ptaków na niebie


***

łagodne usta

 zmieniają płatki kwiatów 

w spokojny taniec


***

przysypia słońce 

pomału żar topi się

wokół przylaszczki


*** 

w pełni  osobno

 ślęczą razem z księżycem 

w bezsenne noce


***

a tym dwojgu

na dzień dobry przy drodze

 wzeszły pierwiosnki 


***

życie zieleni 

pulsuje w rytmie ziemi

oddech pragnienia






czwartek, 20 lutego 2025

Żywoty rzezimieszków cz.16

-No co tam widzisz? – spytała Jaga siostrę.

 - Poczekaj, przetrę szkło i wizja będzie jaśniejsza - Wiedźma wzięła do ręki lnianą ściereczkę, chuchnęła i wypolerowała gładką kuli powierzchnię.  Muszę ściągnąć dotyk obcych. Mówię ci diabli ich nadali.  W moim centrum medytacji transcendentalnej miałam ostatnio wizytację  - literatów bodajże…  Wprosili się grzecznie, listy polecone przywieźli. Mówię ci, co za motłoch! A jakie wymagania mieli i mniemanie o swoim artyźmie! No ale do czego zmierzam... A, już wiem! - Turniej rycerski - jak się odbywa, koniecznie zobaczyć chcieli. Po piewszym dwójniaku, tak się w widoku krwi rozmiłowali, że  i fragment bitwy pod Czarnym Potokiem obejrzeli, a po drugim, to i flaki świętej pamięci jaśnie pana Bożydara. Z lubością szklanemu memu Cudeńku się przyglądali.  Po pijaku - wiadomo wodze fantazji im puściły, język ku mojej zgryzocie, rozwiązały, że paplać trzy po trzy poczęli jakoby wieszcze, że w przyszłości to każden jeden bedzie w swojej chacie miał, że bez problemu zobaczy co przyszłość szykuje i co w zamierzchłych czasach się wydarzało. Przestraszyłam się, że mi moją technologię wykradną i wygnałam na cztery świata strony. Gawrycha pogłaskała jeszcze raz zwracając się do swej kuli "Cudeńko".   - Mam nadzieje, że to nie za mojego żywota się  stanie! Ufffff, aż mnie zimne poty na nowo oblały! Wszelkiej maści wierszopisy to niezmiennie  o jakiejś niedoli li apokalipsie lubią rozprawiać.  Umyślnie zawczasu kazałam im zapłacić, bo ja taki element doskonale znam! A że wpuściłam hołotę do domu, to wyświnili to i owo. No już, już jest lepiej…

-Widzisz tam co? – niecierpliwiła się siostra.

-Widzę, widzę! Jadą, ten twój to jakoś niemrawo konia trzyma. O! U podnóża gór ognisko rozpalili. Chabety rżą, trawkę sobie skubią, jeden poklepał kasztankę po szyi. O! Żołdak usiadł na kamieniu, kija w dłoń uchwycił i grzebie w końskich jabłkach. Chyba inaczej wyobrażał sobie przygodę, he, he – wiedźma nie mogła sobie odmówić sarkazmu. 

Jaga popatrzała smutno. No co znowu? Wróci przecie! -  zgarnęła jej włosy do tyłu i zaczęła zaplatać. 

-Pewno, że wróci! Ale nie o to tu idzie – odpowiedziała dziewczyna. I tak tego nie zrozumiesz…

-Niby czego? Spróbuj, wytłumacz mi!

-Ludzie tacy jak on… Oni, już tak mają. Nudzą się po prostu. Potrzebują odetchnąć między jedną, a drugą przygodą w spokojnej okolicy, lecz nie umieją, nie potrafią żyć tam na stałe. Mierzi ich sielanka, jakieś pieruństwo ciągnie ich marne dusze po bagnistych rozstajach, po rozdrożach, na przełaj przez las, ciągnie po rubieżach, kurchanach, wydeptuje nowe ścieżki, miast ognia w domu pilnować, dzieciaki chować i według boskich prawideł żyć. Oni już tak mają… Zasmuciła się, ale z jej ust wydobył się ponownie potok słów:

- Jakby bestia w lwiej grzywie słońce z ich serca połknęła na zawsze, jakby spokojne istnienie miało zgasić  najjaśniejszą z gwiazd i strącić ją w przepaść, na zatracenie . Nie zatrzymasz, nie przywiążesz, na własność nie weźmiesz. Nie zwiążesz ducha, on nawet twój nigdy nie był… 

- Co ty pleciesz za zaklęcia! Swoje widziałam, swoje wiem i w dodatku powiem! - nie szczędziła słów Gawrycha. Każden jeden wojak za domem śni!  Tęskni za dziewki obłapianiem, za ciepłem domowego ogniska, popitkiem i mięsiwem! Poszedł w świat, bo się zwyczajnie bał. Wspólne życie wymaga odwagi.

c.d.n.

 




AI for freepic.com

niedziela, 9 lutego 2025

Reminiscencje



Własciwie,

 to nie wiadomo, 

jak to sie wszystko zaczęło?

 Żyjemy we wspomnieniach,

które czesto przypominane 

stają się prawdą.

Może każdy  nosi w sobie

odłamek wielkiego zwierciadła?

Bo w  jaki inny sposob wytłumaczyć

bezzasadny smutek i żal?

Właściwie nie wiadomo skąd się 

te okruchy w nas wzięly.

 Zamiast leczyć, kaleczą,

zamiast  puszczać do siebie

 radosne zajączki,

odpływamy w niepamięć.


AI for Freepik.com 


środa, 5 lutego 2025

Życie na kanwach powieści

 

Kiedy nikt nie patrzy 

pisarz szuka słów nie bez znaczenia.

 Rzadko pasują całkiem surowe.

Częściej wygładza  je i porządkuje

  zmieniając pomysł w płynny wyrażeń ciąg.

Wówczas postacie wrastają w miejsca

 i wątki wydarzeń,

dzięki nim dostają swoje atrybuty:

- wystawne życie, stroje, i pokoje;

- lub proste i podłe jak żebraczy  kij;

 - mało kiedy rozpaloną nad czołem aureolę;

- zaś wyrzutkom autor przypina łatkę.

Od teraz ciągnie się za nimi widmo potępienia.

Gdyż krzywda, wina i kara, jak mówią, 

to ciąg przyczynowo - skutkowy.

Mechanizm poruszający niebo i ziemię 

- w turbinach mieli się mąka na chleb.