-Panie pozwolą, że się przedstawię. Bździslaw wstał i próbując zachować dworską etykietę skłonił się w pół. – Bździsław z Kartofliska – do usług. A to, to jest mój serdeczny towarzysz: Gniewko ze…
-Ze Ścierniska? – spytała kobieta o włosach koloru miedzi, mrugając przy tym porozumiewawczo do koleżanki.
-Tak! Skąd to waćpanna wie? – Spytał zaskoczony mężczyzna.
-Skrzywienie zawodowe – uśmiechnęła się płomiennowłosa. Jestem Eleonora, a to jest moja koleżanka po fachu – Rozamunda.
- Pewnie do szkół panie jadą, po magiczne nauki? – wysapał Gniewko.
- Właściwie… Właściwie to na rozpoczęcie roku akademickiego jedziemy. Zbiegło się szczęśliwie ze świętem Samhain – wyjaśniła czarnooka Rozamunda.
-Wyplilibyśmy może za to miłe spotkanie. Zaraz zawołam kogoś z obsługi. Bździsław począł wysupływać z sakwy ostatnie drobniaki. Czasy dla naszych rzezimieszków nie były łatwe – korupcja i problemy gospodarcze w Dziadolandii sięgnęły drugiego dna. Gwidon I – władca tej niezwykłej krainy, miast pilnować sukcesji i interesów gospodarczych, oddawał się namiętnie swemu ulubionemu zajęciu, czyli uciechom cielesnym; żadnej dziewce nie przepuścił, a swoich wrogów (o ile zaliczali się do płci brzydkiej) z lubością nadziewał na pal.
Napotkani w karczmie podróżni wyraźnie nie śmierdziali groszem. Czarna wymownie spojrzała na rudą i ujrzała, że na jej piegowatej buźce pojawił się złośliwy uśmieszek. – Idę przypudrować nosek – rzekła, po czym wstała i skierowała się w stronę wyjścia. Tuż za karczmą stał drewniany wychodek z wycietym sercem na drzwiach. Weszła do środka i przystąpiła do toalety.
Kiedy wróciła, zapanowała niezręczna cisza. Nie tylko towarzystwo, również posiłek nie trafił w gusta czarodziejek. Chcąc niechcąc popijali z drewnianych kufli piwo i przyglądali się trubadurom, którzy przygrywali do kotleta. -”Biały miś, biały miś dla dziewczyny, aaaaa…”.
Po sowitym posiłku Bździsław nie szczędził sprośnych dowcipów, a Gniewko mu wtórował. Czarownice chichotały, a oni nie wiedzieli, czy to z ich żartów się śmieją, czy to z nich się naśmiewały. Ale jakby tego było mało, krasnolud, który wciąż tkwił pod stołem, puścił wielobarwnego pawia.
To było za wiele, nawet jak na praktykujące czarownice. Krasnoludzi paw skutecznie ostudził erotyczne zamiary słynącej z wielu romansów Eleonory. Kontynuowanie znajomości nie miało więc większego sensu.
- Panowie wybaczą, komu w drogę temu czas. Pora uregulować rachunek rzekła jedna z wiedźm, poczym wstały i odeszły w stronę, gdzie stał podpierając ścianę opasły szynkarz.
- Wiedźmy! – skwitował Gniewko. Wyjął sakiewkę, którą zwędził czarnuli i szarpnął za rękaw Bździsława. – Idziemy! Rzucił parę drobiazgów na stół i niepostrzeżenie opuścili gospodę. Odnaleźli swoje wierzchowce i udali się w dalszą drogę ku Sobótce. Przydrożne słupy informowały podróżnych o zbliżającym się końcu lata i wielkim festynie. Słońce popłynęło w górę i kiedy zaczęło rozpływać się liliowo na zachodzie, dotarli do celu. Wjechali przez zwodzoną bramę i do ich uszu dobiegły charakterystyczne odgłosy miasta, przekupka nawoływała: -”Wędzone świńskie uuuuszy, ogooon z wołaaaa”. Uliczką przejeżdżała karoca, gdzieś stłukł się gliniany garnek, szczekały psy, gdakały kury, umorusane dzieciaki toczyły fajerki.
Pośrodku rynku przed ratuszem stały dyby, w których tkwił złapany na gorącym uczynku nieszczęśliwy złodziejaszek. Widziane niedawno dzieciaki odkryły nową zabawę - zbierały zaschnięte krowie placki oraz kobyle łajno i rzucały w nieruchomy cel, śmiejąc się przy tym do rozpuku
-Dobra. Przeszukaj no tę sakiewkę może co wartościowego tam jest – zarządził Gniewko. I rzeczywiście, w skórzanym woreczku prócz kilku rzeczy osobistych należących do wiedźmy znajdował się plik banknotów z podobizną Gwidona Pierwszego.
-Uhuhuhuhuhhuhuhu! Tera to my pożyjemy! -Bździsław łypnął okiem na swego kolegę.
-Tera to nam jakiej izby szukać trza - rzekł pojednawczo Gniewko.
W miasteczku odnaleźli zamtuz pod wdzięczną nazwą: „Ośmiornica”. Konie zaprowadzili do całodobowej, strzeżonej stajni. Oddając cugle w ręce stajennych wynagrodzili ich z procentem. W "Ośmiornicy" pełno było wilków morskich i dziewcząt podejrzanych obyczajów, ale dla rzezimieszków było to wymarzone towarzystwo. Gniewko poszedł rozmówić się z właścicielem, a w tym czasie Bździsław rozglądał się po przybytku rozpusty i pijaństwa. Wytatuowany barman nalewał właśnie zimne piwo do pokaźnych kufli.
Zanim wróci ten dusigrosz wypiję jedno, może dwa – pomyślał Bździsław i jak pomyślał tak też i uczynił. Zadowolony zasiadł obok cycatej blondynki z wielkimi niebieskimi oczami i karminowymi ustami. Piwo się lało, już przeszli sobie na ty, a gadka zeszła na bardziej intymne tematy, kiedy wrócił Gniewko i przerwał gruchanie białogłowy, wciskając klucz, przemówił krótko, acz treściwie:
-Na górkę i po prawej. Czy ja mam omamy, czy zdawało mi się, że padasz z nóg? - spytał Gniewko tonem, który nie znał sprzeciwu.
Nie było rady. Przeprosili liczącą na zarobek panią i poszli na pięterko. W ubraniu, w butach rzucili się na swoje wyrka i w mgnieniu oka zasnęli. W nocy Bździsława zbudził kac zabójca. Suszyło go okrutnie. Po omacku odnalazl w przypadkowej torbie jakąś butelczynę. Wprawdzie pachniała ziołami i alkoholem, ale nie była to perfuma. -Nalewka - pomyślał uradowany. Odbezpieczył i wychylił do dna. I wtedy zaczęly dziać się z nim dziwne rzeczy.
C.d.n.