Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 sierpnia 2024

Haiku jesienne



 W domu nad rzeką, 

-W fioletach grządki astrów, 

-W słojach powidła. 


***





***


Spokój i chmury,

  dojrzały jabłka.

 -Zapełnia się sad.


 *** 


Prześwituje świat,

 Kropelka do kropelki.

 -Chłodnieje słońce…






***


 Rude konary,

słońcem barwione smugi

spływają na las.


***


Słodkich korali, 

pełne usta i dłonie,

karmi nas las.


***







środa, 28 sierpnia 2024

Żywoty rzezimieszków cz.3

 Chociaż Bździsław przywykł do mroku, to w oczach pociemniało mu jeszcze bardziej, podłoga zaczeła wirować, sufit zatańczył obertasa i zbójcerz padł z przerażenia. A kiedy się podniósł  nagle zrobiło mu się zimno, zaraz potem gorąco. Spojrzał na klatę, która paliła go niemiłosiernie. -O bogowie! Cycki puchną! – stwierdził z przerażeniem. Chwilę potem poczuł ból w okolicy krocza – kuśka potwornie się skurczyła i zmieniła w kuciapkę. Znikł zarost na twarzy. Czary – myślał gorączkowo. Jakaś piekielna mikstura i klątwa. Pobiegł do zwierciadla; przed lustrem stała pryszczata, nieco tęgawa baba w męskim odzieniu i wyłupionymi ze zdziwienia oczyma. -Sen mara!  Uszczypnął się, ale nict to nie dało. Serce waliło jak oszalałe. -Gniewko wstawaj! Gniewko, no obudź się że! Rusz się! – szturchał kolegę.

-Co u licha? Śpiąca postać próbowała przewrócić się na drugi bok. - A śpij wreszcie! Zaszkodziło ci co? Wychodek za stajnią przecie – marudził przez sen. Lecz Bździsław nie ustępował: – No wstawaj problem jest! Gniewko niechętnie otworzył oczy i natychmiast oprzytomniał. -Fiu, fiu, panienka ma warunki! Mlasnął zawieszając wzrok na piersiach. – Jakże to tak? Kiedy? Jak? – pytał. -Prawdziwe aby? Wyciągnął naprzeciw ręce.  -Jak wymiona źrebnej klaczy – dodał z przekąsem próbując dotknąć. - Łapy przy sobie! - zagroził. -To wcale nie jest zabawne! Musi być jakaś odtrutka, jakieś antidotum. Może jaki czarownik z grodziska pomoże? Albo jaka guślarka? – rozpaczał.

   Kiedy tak rozmawiali za oknem zrobiło się szarawo, a przez ściany przenikały pierwsze, leniwe jeszcze odgłosy budzącego się miasta. -Gniewko począł otwierać okiennice. Weź no się wyszykuj maleńka – zadrwił. Kątem oka zauważył, jak na jedną ze sztachet wskoczył kogut i piał sobie radośnie. Kiedy do płotu podeszła zakutana w czepiec i ubrana w fartuch kumoszka. Kurak wyczuł zagrożenie, prędko skończył swe poranne pieśni i umknął w popłochu. W pobliżu czekał wyslużony pieniek i oparta o niego siekiera. Sobota – przemyśliwał Gniewko – tym razem w niedzielę rosołu nie ugotuje.

   Wrócił Bździsław, a właściwie wróciła, gdyż stanął przed nim łaskawy dla oka egzemplarz kobiety ubranej w znalezioną w torbie czarodziejki purpurową suknię z atłasu o szerokich rękawach, na szyi łyskał zdobyty w mogilniku medalion z wygrawerowanym smokiem. -Od teraz jesteś Bździsława – ogłosił Gniewko – idziemy szukać jakiej mądrej głowy, by zaradzić niedoli.

Wybrukowane uliczki przemierzały przeróżnej maści istoty. Krasnoludy z brodami sięgającymi pasa śliniły się na widok biuściastej kobiety. Gnomy i trole z zainteresowaniem spoglądały na tajemniczy wisior. Para przez chwilę przyglądała się zmierzającym na targ bystrookim elfom i leśnym nimfom. Bezszelestnie przemykali między ludźmi wyróżniając się postawą i urodą. Nad rynkiem unosiła się mieszanka zapachów: charakterystycznej woni ziół, przypraw korzennych, ludzkiego potu, kurzu i końskiego łajna. Kupcy głośno zachwalali swe towary; targowali się, ważyli, mierzyli i liczyli pieniądze. Wśród straganów pełnych płodów rolnych i ryb, stał śniady jegomość otoczony zamorskimi drogocennymi tkaninami. Dalej pośród stoisk z ziołami i wiklinowych koszami przechadzała się Baba Jędza. Najwyraźniej szukała składników na jakie maści do latania, albo eliksiry wygładzającego zmarszczki, tudzież inne kobiece specyfiki służące urodzie lub rozrywce. Zaczepił ją zmieniony w niewiastę Bździsław i opowiedział swą historię, lecz stara nie znała remedium na jego kłopoty. -To wyższa magija – powiedziała z przerażeniem – tylko najwyżsi rangą czarodzieje poznali sztukę zmiany płci. Ale trzeba być dobrej myśli, do Sobótki ściągają najznamienitsze umysły z wielu światów. Na Błoniach ma się odbyć największe od stuleci święto Samhain.

c.d.n.





sobota, 24 sierpnia 2024

Złote góry



 czas zwalnia

oddychamy wolniej

jak te góry spowite mgłą

łagodnie spływają

ku dolinom

otulone kaskadami drzew

 skrzącej rosy welonami

pastelowych snów

rozmarzonych spojrzeń

 mariażem nocy i dnia






piątek, 16 sierpnia 2024

Żywoty rzezimieszków cz.2

 

-Panie pozwolą, że się przedstawię. Bździslaw wstał i próbując zachować dworską etykietę skłonił się w pół. – Bździsław z Kartofliska – do usług. A to, to jest mój serdeczny towarzysz: Gniewko ze…

-Ze Ścierniska? – spytała kobieta o włosach koloru miedzi, mrugając przy tym porozumiewawczo do koleżanki.

-Tak! Skąd to waćpanna wie? – Spytał zaskoczony mężczyzna.

-Skrzywienie zawodowe – uśmiechnęła się płomiennowłosa. Jestem Eleonora, a to jest moja koleżanka po fachu – Rozamunda.

- Pewnie do szkół panie jadą, po magiczne nauki? – wysapał Gniewko.

- Właściwie… Właściwie to na rozpoczęcie roku akademickiego jedziemy. Zbiegło się szczęśliwie ze świętem Samhain – wyjaśniła czarnooka Rozamunda.

-Wyplilibyśmy może za to miłe spotkanie. Zaraz zawołam kogoś z obsługi. Bździsław począł wysupływać z sakwy ostatnie drobniaki. Czasy dla naszych rzezimieszków nie były łatwe – korupcja i problemy gospodarcze w Dziadolandii sięgnęły drugiego dna. Gwidon I – władca tej niezwykłej krainy, miast pilnować sukcesji i interesów gospodarczych, oddawał się namiętnie swemu ulubionemu zajęciu, czyli uciechom cielesnym; żadnej dziewce nie przepuścił, a swoich wrogów (o ile zaliczali się do płci brzydkiej) z lubością nadziewał na pal.

Napotkani w karczmie podróżni wyraźnie nie śmierdziali groszem. Czarna wymownie spojrzała na rudą i ujrzała, że na jej piegowatej buźce pojawił się złośliwy uśmieszek. – Idę przypudrować nosek – rzekła, po czym wstała i skierowała się w stronę wyjścia. Tuż za karczmą stał drewniany wychodek z wycietym sercem na drzwiach. Weszła do środka i przystąpiła do toalety.

Kiedy wróciła, zapanowała niezręczna cisza. Nie tylko towarzystwo, również posiłek nie trafił w gusta czarodziejek. Chcąc niechcąc popijali z drewnianych kufli piwo i przyglądali się trubadurom, którzy przygrywali do kotleta. -”Biały miś, biały miś dla dziewczyny, aaaaa…”.

Po sowitym posiłku Bździsław nie szczędził sprośnych dowcipów, a Gniewko mu wtórował. Czarownice chichotały, a oni nie wiedzieli, czy to z ich  żartów się śmieją, czy  to z nich się naśmiewały. Ale jakby tego było mało, krasnolud, który wciąż tkwił pod stołem, puścił wielobarwnego pawia.

To było za wiele, nawet jak na praktykujące czarownice. Krasnoludzi paw skutecznie ostudził erotyczne zamiary słynącej z wielu romansów Eleonory. Kontynuowanie znajomości nie miało więc większego sensu.

- Panowie wybaczą, komu w drogę temu czas. Pora uregulować rachunek rzekła jedna z wiedźm, poczym wstały i odeszły w stronę, gdzie stał podpierając ścianę opasły szynkarz.

- Wiedźmy! – skwitował Gniewko. Wyjął sakiewkę, którą zwędził czarnuli i szarpnął za rękaw Bździsława. – Idziemy! Rzucił parę drobiazgów na stół i niepostrzeżenie opuścili gospodę.  Odnaleźli swoje wierzchowce i udali się w dalszą drogę ku Sobótce. Przydrożne słupy informowały podróżnych o zbliżającym się końcu lata i wielkim festynie. Słońce popłynęło w górę i kiedy zaczęło rozpływać się liliowo na zachodzie, dotarli do celu. Wjechali przez zwodzoną bramę i do ich uszu dobiegły charakterystyczne odgłosy miasta, przekupka nawoływała: -”Wędzone świńskie uuuuszy, ogooon z wołaaaa”. Uliczką przejeżdżała karoca, gdzieś stłukł się gliniany garnek, szczekały psy, gdakały kury, umorusane dzieciaki toczyły fajerki.

Pośrodku rynku przed ratuszem stały dyby, w których tkwił złapany na gorącym uczynku nieszczęśliwy złodziejaszek. Widziane niedawno dzieciaki odkryły nową zabawę - zbierały zaschnięte krowie placki oraz kobyle łajno i rzucały w nieruchomy cel, śmiejąc się przy tym do rozpuku

-Dobra. Przeszukaj no tę sakiewkę może co wartościowego tam jest – zarządził Gniewko. I rzeczywiście, w skórzanym woreczku prócz kilku rzeczy osobistych należących do wiedźmy znajdował się plik banknotów z podobizną Gwidona Pierwszego.

-Uhuhuhuhuhhuhuhu! Tera to my pożyjemy! -Bździsław łypnął okiem na swego kolegę.

 -Tera to nam jakiej izby szukać trzeba - rzekł pojednawczo Gniewko.

W miasteczku odnaleźli zamtuz pod wdzięczną nazwą: „Ośmiornica”. Konie zaprowadzili do całodobowej, strzeżonej stajni. Oddając cugle w ręce stajennych wynagrodzili ich z procentem. W "Ośmiornicy" pełno było wilków morskich i dziewcząt podejrzanych obyczajów, ale dla rzezimieszków było to wymarzone towarzystwo. Gniewko poszedł rozmówić się z właścicielem, a w tym czasie Bździsław rozglądał się po przybytku rozpusty i pijaństwa. Wytatuowany barman nalewał właśnie zimne piwo do pokaźnych kufli.

 Zanim wróci ten dusigrosz wypiję jedno, może dwa – pomyślał Bździsław i jak pomyślał tak też i uczynił. Zadowolony zasiadł obok cycatej blondynki z wielkimi niebieskimi oczami i karminowymi ustami. Piwo się lało, już przeszli sobie na ty, a gadka zeszła na bardziej intymne tematy, kiedy wrócił Gniewko i przerwał gruchanie białogłowy, wciskając klucz, przemówił krótko, acz treściwie:

-Na górkę i po prawej. Czy ja mam omamy, czy zdawało mi się, że padasz z nóg? - spytał Gniewko tonem, który nie znał sprzeciwu. 

Nie było rady. Przeprosili liczącą na zarobek panią i poszli na pięterko. W ubraniu, w butach rzucili się na swoje wyrka i w mgnieniu oka zasnęli. W nocy Bździsława zbudził kac zabójca. Suszyło go okrutnie. Po omacku odnalazl w przypadkowej torbie jakąś butelczynę. Wprawdzie pachniała ziołami i alkoholem, ale nie była to perfuma. -Nalewka - pomyślał uradowany. Odbezpieczył i wychylił do dna. I wtedy zaczęly dziać się z nim dziwne rzeczy.

C.d.n.





środa, 14 sierpnia 2024

Dzikie chaszcze III

 Mniszek


W szczerym słońcu

medytował,

wzrastał sobie,

duch  hartował...

-Aż swój prosty

 żywot mniszy

na podniosły

zmienił w ciszy.


Perz


Bywa  natrętny

nieco pokrętny.

Z układów szydzi,

swoich nie widzi.


Babka lancetowata


Na miłosne czary,

 stłuczenie i mary,

paluch skaleczony, 

plaster jest zielony.




sobota, 10 sierpnia 2024

Żywoty rzezimieszków cz.1

<Wstęp>

   Księżyc był w nowiu i ciemno było w okolicznych lasach i na gościńcach. Dwoje konnych, nie zważając na przenikające zimno i deszcz, podążało kamienistą drogą pośród drzew. -Och, jakże by miło było znaleźć na tym pustkowiu suchy kąt i zasiąść przy gorącej strawie – odezwał się jeden z nich. Para okolicznych rzezimieszków: Bździsław i Gniewko już od dwóch dni była w podróży. Końskie kopyta wybijały rytmicznie czas, a niekończąca się monotonnia robiła się już nie do zniesienia. Po chwili zadumy przez jodłowe gałązki ujrzeli światła domostw. - Jeszcze dwie wiorsty - odparł kaprawy Bździsław. Wątłe światła w oddali bardzo ich ucieszyły, gdyż zmęczeni i głodni byli okrutnie. Należało jeszcze ominąć niewielkie wzniesienie, na którym rozpoznali w mroku zarysy kilkunastu mogił. Z duszą na ramieniu przemierzali aleję ku cmentarnej, lekko uchylonej, furtce i dalej ku światłom. Mimo ponurej ciszy, nagle do uszu ich dobiegł trzask łamiących się gałęzi. Klacz Gniewka, który jechał przodem, stanęła dęba, a jeździec spadł na ziemię. -Psia jucha!  -zaklął - ta płochliwa kobyła niechybnie mnie zamorduje! – wysapał podnosząc się rozwścieczony. -Gniewko. Żywyś? Cały? – spytał przerażony Bździsław.

- Ledwo... – wykrztusił rozeźlony Gniewko - Jeśli dalej będzie tak tańczyć z byle powodu, to skończy u rzeźnika - podsumował. Obaj jeźdźcy przez to całe zamieszanie z wierzchowcem nie spostrzegli, że w zaroślach skryła się zakapturzona postać. Gniada czuła to doskonale i dalej wierzgała niespokojnie i na tylnich kończynach stawała wymachując przednimi w powietrzu. Korzystając ze sposobności obca postać zaczęła się oddalać. Wkrótce rozpłynęła się w ciemności tak prędko, że nikt tego nie zauważył.

-Daję słowo przerobię na kiełbasę! - krzyknął Gniewko.

-Cuchnie tu jakowąś padliną -skrzywił się Bździsław. Nie bacząc jednak na smród podszedł bliżej świeżego kopczyka usypanej ziemi.

-Mogiła rozgrzebana, wieko rozbite – skomentował.

-Pochówek i suknia wskazują, że persona raczej wyższa stanem – rzekł Bździsław i począł przeszukiwać truchło.

-Jest! Popatrz no tylko! Medalion? Szczęście nam sprzyja, ze szczerego złota!

W tej oto chwili ożywili się obaj i przyglądać zaczęli zdobyczy układając przy tym plany na przyszłość.

-Można sprzedać płatnerzowi w jakim większym grodzisku i godnie przezimować. – cieszył się Gniewko.

- Zatem w drogę! – zawołał uradowany Bździsław.

Obaj wsiedli na swoje chabety. Cmokając przy tym i ściągając lejce, ruszyli ku Sobótce.

(Nie przypuszczali jednak, że wisior może mieć większą wartość niż trzos wypełniony po brzegi talarami.)

Wkrótce dotarli do pierwszych chałup, gdzie mimo okalającego ich mroku, starali się znaleźć dla siebie jakieś lokum. – Może tutaj?! – "Pod Plugawym Ścierwem" - przeczytał Bździsław.

- No nie wiem. Nazwa brzmi mało zachęcająco – skrzywił się Gniewko. Jak się jednak okazało w Sobótce istniał tylko jeden szynk. Przywiązali więc cugle do opłotków i weszli do środka. Wewnątrz pełno było okolicznej chołoty.  Na dodatek dziewki obsługujące gości chodziły w sukniach do kostek zapięte po szyję. A grube były przy tym jak nieszczęście. Z dezaprobatą spojrzeli po sobie.

- Na trakcie nie ma co wybrzydzać przyjacielu – rzekł Bździsław. Dlatego też i właśnie dlatego siedli kornie za stołem czekając na obsługę. Jadło było wstrętne, ale głód silniejszy,  wcinali więc zamówione wcześniej kartacze i popijali sowicie piwem. Piwo było znośne. I w tym właśnie momencie do tawerny weszły dwie niewiasty. Bździsław miał wrażenie, że ściągnął je myślami. Gniewko nie odwracając wzroku pacnął w łeb cuchnącego gorzałą brodatego krasnoluda, który korzystając z ogólnego zainteresowania kobietami, zaczął sadowić się przy nich. Pijany brodacz wpadł pod stół, a że był pijany,  to już stamtąd nie wstał. Gniewko nie szukał specjalnie zwady, jednak żywił nadzieję, że młódki zasiądą tam, gdzie znajdą jeszcze wolne miejsce, czyli przy ich stole.

-Musi to jakies czarodziejki zjechały – ogłosił Bździsław.

Obie nieznajome smukłe i pięknie odziane rozglądały się po karczmie. Jedna  miała włosy ciemne jak heban. Związała je w kosę sięgającą zgrabnego zadka. Druga zaś lekko pokręcone i czerwone jak ogień .

Wiedźmy, tak jak przewidzieli, nie znalazły nigdzie wolnego miejsca i ruszyły ku nim.

Bździsław wpatrywał się głupawo. Gniewko nagle  zapomniał języka w gębie Tak mu się sucho w gardle zrobiło, że musiał dla odwagi upić z gąsiorka nieco wiśnióweczki, z którą się nigdy nie rozstawał i którą uważał za swą jedyną panią…


cdn.











poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Klucze


 w snach 

są klucze do drzwi 

i tajemnice życia 

starożytne tablice z datami 

odkrywamy nowe przejścia

rozwiązania i wzory

pełne dziwnych stworów i roślin

o jaskrawych barwach

zmiennych kształtach

twarze jak w kalejdoskopie

rozdwajają się i łączą

tętnią życiem  lasy deszczowe

niezmierzonych prerii kołysanie

przebyte tysiące mil 

mgliste góry

 morskie fale

i jedno niezmienne otoczenie

 rodzinny dom

 drzewo płot chmura i słońce