Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 26 sierpnia 2025

Świerszcze

Łęgiem potokiem przeszytym,

doliną aż po  gór szczyty,

włóczy za nami się słońce,

 rozlewa złotem po łące.


Zmieniając szlaku zmartwienia

w pełne podziwu spojrzenia.

W uszach skrzydlate melodie,

zboże faluje łagodnie.


Najwyżej, na wzór stworzenia,

urosły młode marzenia,

gdyż ziarno  w sercu złożone,

w najmilszą udaje się stronę.


Prostuje drogi do przejścia,

ścieżka się robi pewniejsza.

Gdy w trawie tykają świerszcze,

same pisują się wiersze.






poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Babie lato

Gdy się niebo przepierzało, 

ukrop zdawał się już chłodnieć

babie lato nas związało,

 zaplątało w sieć okrutnie.

 

Lśniącą przędzą porządliwie, 

głaszcząc skórę pieszczotliwie .

Jak pozbierać nikłe nitki,

 gdy się tworzą nowe witki?


Nęcą zmysły, plączą mowę,

 zatrzymują nas przy sobie.

Już nie wierzę w rozplątanie

pożegnanie i rozstanie.


Dzień w dzień ziemia drży od rosy 

pełne ziarna są już kłosy.

Ptaki kwilą o odlotach,

a my zostajemy w splotach.


Zakochani, zapatrzeni,

zasłuchani w łąk brzęczenie,

 srebrną nicią otuleni,

 w falach kwiatów zatopieni.

 







 




czwartek, 14 sierpnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków – Jak Gniewko, leśny Ćmak i Oreszko mało co topielcami nie zostali

W tym samym czasie Gniewko wracał od ćmaków przez chłodny las, a później pierzaste wiechcie traw. Srebrzyste pasma babiego lata rozwieszał wiatr, a skowronki wysoko na niebie dźwięczne kaskady. Gdy chwat z osłabionym I wychudzonym ćmakiem na plecach dziarsko przecinał błonie pod Sobótką, napatoczył się na nich Oreszko. Zatrzymali się pod cienistym jaworem by odsapnąć  na chwilę. Ścisneli na powitanie prawice i  zaczeli rozmowę:

-A bodajbyś sczezł! – zawołał  radośnie Oreszko. -  A gdzie to cię licho nosi? Kogo ty tam dźwigasz? Patrzaj no, toć niewiele wody w Czarnym Potoku upłynęło, jak my się widzieli, a tu tyle zmian, tyle zmian! Wieści nowe ci przynoszę i to nie byle jakie! 

-Nie błaznuj, tylko gadaj, co nowego – burknął zafrasowany rzezimieszek.

-Pamiętasz Jagodę? – spytał. -No tę, co wtedy zapoznałeś, kiedy rozróba w Turkaweczce z trolami była.

-Co mam nie pamiętać?… – mruknął rzezimieszek i już miał rzec kąśliwą uwagę, lecz Oreszko zmacał pod pazuchą okowitkę i na światło dzienne wyciągnął. Złodziejaszka nie trzeba było specjalnie namawiać. 

-A co z nią? - spytał. 

-Ta to się tera wywianowała powiadam ci, że ho ho! – ciągnął Oreszko. 

Gniewko łypnął okiem ciekawie. - Jak to - spytał.

- A tak! Pospolita dziewka z karczmy tera księżną na zamku zostanie! – dokończył Oreszko.  

Na te słowa Gniewko zakrztusił się zawartością antałka, który mu kompan podsunął.

- Wielmożnego pana pomogła z jeziora wyłowić i tak ze wszech sił go cuciła, aż się biedaczek zakochał.

-Po wszystkiemu okazało się, czemu książę był wyraźnie kontent, że ona wcale nie taka zwyczajna i że koligacje rodzinne ma  - wyjaśniał dalej rozmówca.

-Miejże litość z Jagodą? – spytał filozoficznie Gniewko i splunął z ukosa. - Skoro takie rzeczy się wydarzają i byle dureń naszą ziemią  włada, to może być jeszcze, że najgorszy łotr najwyższym kapłanem zostanie? - dodał oburzony rzezimieszek, lecz widać było, że nowinki zbiły go najwyraźniej z pantałyku. 

-Trza modlić się do bogów, by w opiece nas mieli - zatoczył się Oreszko, po czym rozlał nieco okowitki na ziemię jako ofiarę  przebłagalną. A resztę podsunął ćmakowi lecz ten się skrzywił.

- No co ty! Najlepsza w okolicy i dalej począł go namawiać wedle swojskiego obyczaju.

   I tam właśnie nedaleko drzewa, gdzie się Oreszko z Gniewkiem i ćmakiem spotkali, a potem serdecznie gawędzili i we trzech gorzałką raczyli, a gdzie się koniec końców pospijali i na posłaniu z traw legli, w dole za pagórkiem była sadzawka. Taflę wody pokrywał bielutki grzybień, brzeg – szeleszcząca z każdym ruchem wiatru trzcina. W dzień w wodnych zaroślach czaił się żuraw, w duszne noce – żaby dawały huczny koncert. Z okolicznych lasów i łąk schodziły do wodopoju łanie, dziki i łosie, drżące o swoją skórę zające oraz zlatywało wszelkiego  rodzaju ptactwo wodne.  Ale jakby tego było mało, od przeszło trzech lat pomieszkiwały tam trzy urocze topielice. Wszystkie co do jednej młode i zgrabne: jedna ruda i piegata, druga ciemne włosy miała, a trzecia koloru dojrzałego zboża. W długie mokre kosmyki wplątywały sobie źdźbła traw,  zostawione przez ptaki barwne piórka i wodne kwiaty. Do połowy były nagie, a tam gdzie się kończyła kibić, zaczynała rybia łuska. Wodnice, kiedy tylko się ściemniało wychodziły ze swych głębin i zagubionych do siebie wołały. Tego dnia tuż po zachodzie słońca wypatrzyły, że w pobliżu stawu trzech nowych kawalerów przybyło i dalej śpiewem przejmującym wabić ich do siebie zaczęły.
Wybudzony Oreszko kaprawe oczy przetarł, lecz widok wydał mu się tak cudny, że uznał, iż nie zaprzestał śnić jeszcze. Trącił Gniewka, a ten ćmaka, który wstawał niechętnie, tylko oparł się na łokciach i przez chwilę próbował zrozumieć co się dzieje.
-Czy ty widzisz to, co ja widzę? Czy mi się tylko zdaje, czy te panny do wspólnych igraszek nas zachęcają? - spytał Oreszko.  Czy nam wszystkim śnić może się to samo? – przerwał mu złodziejaszek.
-Obawiam się, że tak… – odparł ćmak.
I jak na zawołanie wszyscy trzej ściągać odzienie poczęli i jeden prędzej przez drugiego i trzeciego do bajorka pobiegli. Wodniste koła porobili, gdy na wyścigi wśród tysięcy kropel w toń wskoczyli, a nimfy chichotały i szeptały im do ucha ich potrójne marzenie: powić w szuwarach małe wodniki lub wodnice. I dalej zabawiać się z przybyszami, dotykać  i całować wszędy, wciągając ich coraz głębiej i głębiej pod wodę, aż się panowie zlękli wielkiej tej pieszczoty i do odwrotu szykować zaczęli. Wodne panny przestać jednak nie zamierzały. Przez chwilę Gniewko tracąc grunt pod nogami kosę księżyca na niebie wypatrzył i kolejny raz pomyślał, że nadmiar okowitki i woda to jednak nie najlepsze jest połączenie. 
Złapał korzeń, który wśród szuwarów odnalazł i wołając Oreszka i  ćmaka zaczął pełznąć na suchy ląd. Towarzysze jednak wokół panien i w roślinność zaplątani nie myśleli na brzeg wracać i trzeba było zastosować nieco silniejsze środki.  Pięść Gniewka bowiem już z niejednej opresji go wyratowała.  Szczęśliwie kiedy tchu zbrakło, oprzytomnieli wreszcie. Rozochocony leśny ćmak i Oreszko pomocną dłoń Gniewka w końcu uchwycili i na brzeg z trudem wylegli. A potem dalej w kierunku młyna poszli. Po latach czasem podkładając w zimie do pieca, czy na wachcie przy obozowym ognisku, albo kiedy czuwać trzeba było i nie spać lub kiedy towarzystwo gawędy się domagało, każden jeden z osobna opowiadał jak to przyśnił mu się dziwny, wspólny sen, jeden z tych mokrych...
c.d.n.




Freepic.com 

wtorek, 5 sierpnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Istne dziwowiska

 

***

     Jaśko wzdrygnął się, bo spodziewał się, że w młynie zastanie co najwyżej młynarza, a nie dziecię starszej krwi. Wydawało mu się, że  długoucha wie, że nic jej tam nie grozi, a mimo to wciąż była czujna i niespokojna. Wrażliwa na każdy szmer i odgłos, bzyczenie muchy, czy jakiego komara. Widział jak srebrne promienie księżyca sączą się przez okno i giną wewnątrz rozproszone. Dzięki nim mógł dojrzeć jaka jest drobna i że pod jej chłopięcym odzieniem cała drży. Pochłonięty niezwykłym tym widokiem, nie zorientował się nawet, że elfka  chwyciła cep i nie tracąc ani chwili, walnęła pachołka prosto w płową czuprynę. Jaśko padł jak długi. Związany, zakneblowany, wylądował w przeciwległym kącie.

- To na wszelki wypadek - usłyszał jak przez mgłę.

Ale Fril długo nie mogła ochłonąć. Jak majaki w gorączce wracały do niej wspomnienia zimowego pogromu sprzed lat. Była mała, nie rozumiała do końca, co się wokół dzieje, lecz czuła instynktownie, że objawiło się żywe zło. Dwie dekady temu, zaraz po tym jak wojewodą na Sobótce został Onufry, zima była bardzo sroga, a na traktach pełno maruderów. Głód i bieda sprawiły, że szabrownicy szukali pożywienia w okolicznych wsiach, a na gościńcach łatwego zarobku. I mimo, iż  najstarszą z ras chronił wieczny glejt, nikt nie był w stanie  uchronić ich od łupieżców. 

Pamięta jak dziś. Ten, który dowodził, kazał wywlec ich na środek, przy czym spiął karego konia i przejechał między dwoma kolumnami elfich niedobitków. Krzyczał coś, lecz Fril nie znała wówczas  ludzkiej mowy. W powietrzu jątrzył się zapach dymu z ich spalonej osady oraz słodkawy zapach krwi zabitych i rannych. W górze nad ciałami krążyły już gawrony. Nakazano im złożyć broń i wszelkie kosztowności, których dawno przecie nie mieli. Widziała, jak tamten zamaskowany, a z nim trzech troli i gnom ze świńskimi oczkami wypatrują młodych i zgrabnych, jak się do nich ślinią, jak je obmacują i ciągną gdzieś w krzaki. Wracały stamtąd stłamszone, spuchnięte od płaczu.  Jak starały się zasłonić podarte sukienki i posiniaczone ciało. Zrobiło jej się niedobrze, oparła rękę o ścianę, pochyliła głowę i zwymiotowała. Czas jak młyńskie koło zatoczył krąg.

***

  Wszystko wskazywało na to, że nie był to uczęszczany trakt – gałęzie drzew i leśne jeżyny kłuły nogi, zaczepiały płócienne rękawy i próbowały choć na chwilę przy sobie zatrzymać. Kiedy Gniewko umknął ćmakom zabierając niespodziewanie jednego z nich, z serca  głębokiej puszczy, poszedł drogą wzdłóż strumienia, by przy świetle księżyca odnaleźć zarys swojego młyna. A Ćmak zwieszony na ukos przez ramię niby złowiona na wnyki rogacizna, wiercił się i psioczył na zbawcę. Może nawet i spróbowałby ucieczki, ale rzezimieszek trzymał go twardą ręką. Gniewko, jak wiadomo był przecie więcej niż porywczy i ostatkiem sił się powstrzymywał, by marudy nie ździelić po łbie. Nie mógł się przy tym nadziwić, bo niezdarne ćmaki w istocie były sprytne niczym lisie plemię, a żałość swą traktowały jako przynętę. Zasmuceniem swym bowiem rozczulali napotkanych prostaczków, a kiedy udało im się którego litościwego na to złapać, to żerowali na nim, dopóty ofiara się na to godziła. Do roboty bowiem żadnej się nie nadawali, nie uprawiali ziemi, ni rzemiosła. Nawet do cyrku nie pasowali. Wszak taki ćmak publiki choćby pekł, to nie rozbawi. Po co on tego cudaka ze sobą wziął? - zastanawiał się przez chwilę, czy aby nie wrzucić go z powrotem w zarośla mijanej leszczyny.


***

Niemal w tym samym czasie na brzegu jeziora odbywało się zgoła inne widowisko.
Kiedy mości książę, ledwo żywy, przez swą służbę jak jakowyś szczupak ułowiony, na brzegu wśród niezapominajek spoczął, Jagoda doń wartko podbiegła, białą zapaskę jak welon na głowę zarzuciła i wszem i światu ogłosiła: „Mój ci on! Mój ci jest!”. Wprawdzie rycerz skazańcem nie był i od zguby panna go ratować nie musiała, ale zgromadzenie uznało, że wyratowany z topieli, to tak jak od śmierci ułaskawiony. Nikt nic powiedzieć nie śmiał, wiejska dziatwa jeno krzyczeć poczęła - ”Panna młoda ładnie skroń dziś swoją kwieci, minie roczek jeden powije mu dzieci” A później darły się jak na weselu: - ”Gorzko! Gorzko!” A młodzi się wtenczas całowali. Na to babki zaczęły biadolić o rychłym zamążpójściu Jagódki i to za samiuśkiego księcia Maksymiliana. Weselili się jednak wszyscy, a wiwatów nie było końca. Chcieli choćby zaraz gody im urządzić, ale książę umyślił sobie truchło smoka wypchać i na pamiątkę nad łożem małżonków zawiesić, to i na powrót zebrali się rozsiani w okolicy zbrojni, by społem iść wiwernę bić. Okazało się jednak, że przez to całe zamieszanie gadzina uciekła zostawiwszy po sobie schajcowane snopki i wystraszonych parobków. 
c.d.n.

niedziela, 3 sierpnia 2025

Zdrowienie

 


wymaga czasu

a czasu szczęśliwym trafem

nie wygrasz na loterii

i nie znajdziesz po kieszeniach 

 nie zostawisz sobie 

godziny ni dnia na później 

na wypadek i w razie czego

ziarna wytchnienia

nie wyłuskasz z nadmiaru trosk

życie jest wszystkim

co tylko się uwagi domaga

 umyka nie zaczeka

za to proces zdrowienia

 wymaga spowolnienia

i zrozumienienia które

czai się w kącie szafy

wystrojone w najdroższe perfumy

 i w suknię na jeden bal

 

oddychaj spokojnie

jakby z dna duszy

pewnie i przeponą

na nic czyjeś biadolenia 

prośba i groźba

to na nic

gdy pole do popisu

leży odłogiem

 a wola i chęci na miedzy 

zdrowienie uczy cierpliwości 






Freepic.com 

 

poniedziałek, 28 lipca 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Ćmaki

 Szedł miedzą w kierunku zagajnika. Kopał kamyk, ssał źdźbło i podziwiał bursztynowy zachód słońca rozlewający się nad łęgami. Nagle usłyszał wśród zarośli ciche mamrotanie:

-Noc, noc idzie. Zara wyjdą ćmaki, porwą pacholęta, zjedzą na wieczerzę…

-Wyłaź no, bo portki  zara przetrzepie! - zagroził Gniewko i aż ścisnął pięści na wspomnienie wydarzeń w Turkaweczce. Głos w zaroślach zamilkł. Podbiegł bliżej, wyciągnął rękę i wyrwał  z krzaków cudaka. Było to szare, smutne stworzenie, które skurczyło się w sobie i drżało z przerażenia. 

-Ktoś ty?  Gadaj, a wartko, bo czas ucieka! 

-Jestem ćmak… – smutas ściągnął gębę w podkówkę na znak, że nie będzie i nie chce mu się z wędrowcem gadać.

-Czego bez powodu ludzi niepokoisz? – spytał złodziejaszek.

-Bom ćmak – cudak odrzekł zdawkowo.

-Nie znam – mruknął Gniewko – a skądżeś? Jest więcej takich jak ty?

-Są, tam w borze w norach w ziemi  kopanych siedzą i smutne opowieści snują.

-Prowadź! – rozkazał Gniewko zapominając o tym, że młyn na gospodarza czeka.


***

   Siedzieli w kręgu, przy pniu ściętego dębu. Polewkę z muchomorów z cebrzyka polewali do naczyń w kształcie hubki i społem pili. Mieli szare jak proch, zmęczone lica, ażeby nikt ich nie obaczył i z nory nie wykurzył. Niektórzy odwracali głowy w stronę nowoprzybyłych, inni byli tak pochłonięci swoją rozpaczą, że kolebali się w przód i w tył, w tył i przód, jak żywe kołyski. Powtarzali przy tym sobie tylko znane zaklęcia i stare, nieskładne, zapomniane pieśni. 

-Oni tak cały czas? – spytał Gniewko poruszony ich żałością. Pochwycony ćmak kiwnął głową. - Kiedyś babka opowiadała mi, że gdy kto ćmaka zdoła rozśmieszyć, to on przemieni się w nocnego motyla i poleci w kierunku światła, żeby się z nim pojednać i w nim zatracić. Ale ona była stara, coś jej się pewnie pomieszało od tej naszej polewki. Głupia opowieść, którą się dziatwie do poduszki baja. Wtedy Gniewko przypomniał sobie najstarszy żart świata i zaczął zgromadzonym opowidać, jak to wraz z Bździsławem uczestniczyli w wytwornej biesiadzie i jak ten spytał gospodarzy, czy można u nich przy stole pożartować. A kiedy tamci się zgodzili, Bździsław podniósł kuper i puścił gromkiego bąka. - Chwila konsternacji wystarczyła, by jeden z ćmaków wyleciał w powietrze prosto do gwiazd. Chyba babka miała rację pomyśleli obaj.


***


Jaśko gnał ile sił w nogach do młyna, nie bacząc na zmęczenie, na kamienie, które kaleczyły stopy i chłód, który od jeziora szedł. Tuż przy Sowiej Skale zatrzymał się i zaczerpnął wody ze strumienia. Młyńskie koło wciąż przetaczało rzeczny nurt, choć sam budynek wyglądał na opuszczony. Nikt nie otworzył, kiedy zapukał do wrót. Pchnął podwoje i ostrożnie wszedł do środka, prosto w mrok. Grobową ciszę przerywało jedynie sporadyczne popiskiwanie myszy. 

-Panie młynarzu,  z prośbą przychodzę – odezwał się nieśmiało. Zaskrzypiała podłoga. Echo powtórzyło za nim jego własne słowa, lecz zamiast rosłego, umączonego jegomościa, stanęła przed nim drobna, zwiewna istota o kobiecych kształtach i wielkich mądrych oczach, wpatrzonych prosto w niego.  

- Gdzie młynarz? - zapytał Jaśko.

- Też na niego czekam - odpowiedziała elfka.


***

- Uciekaj – wyszeptał młody ćmak. - Uciekaj, póki jest w tobie radość i wola życia. Uciekaj, bo jak ci tego zabraknie, to będziesz się bujać w tym lesie, tak jak i oni – zniżył głos, oglądając się na boki, czy nikt nie patrzy. Ale tamci zamroczeni trucizną widzieli wokół tylko cienie. - Starszyzna nie pozwoli, by więcej naszych stąd uciekło – wyszeptał.

Gniewko spojrzał jeszcze raz na ćmaki: na ich szare jak popiół twarze i dłonie. Przyjrzał się ich mamroczącym spękanym ustom, nieprzytomnym oczom i połamanym od ciągłej walki o nalewkę z muchomorów paznokciom. Zawahał się chwilę, wreszcie zaproponował:

- Ty też tu nie pasujesz. Chodź ze mną młody ćmaku. Zaciągniesz się do elfickiej partyzantki.

-Eeee nie, nie godzi się. Ćmaki przynoszą nieszczęście - wymamrotał, ale Gniewko nie słuchał jego biadolenia, tylko złapał go w pół, zarzucił na ramię i odszedł w kierunku młyna przez nikogo nie zatrzymywany.

cdn.


Freepic.com 



poniedziałek, 21 lipca 2025

Drogowskaz

 

A kiedy upadniesz,

to przecież nie zgaśnie:

ni księżyc,  ni słońce.


Nawet kiedy skwar,

słoty świat tkające.


I nieważne gdzieś jest, 

jak daleko domu.


Wieczna, rozgwieżdżona noc

nieznana nikomu.

Świt się zbliża, ptaków śpiew,

zieleni się trawa.


Ciągle musi szumieć  las.

W meandry rzeka wpadać.


Zawsze będą pasły się

 konie gdzieś na łące.


Pod troskliwą ręką

rozkwitną gdzieś kwiaty

i dojrzeje zboże.


Pszczoły będą krzątać się

w kipieli pachnącej.

Po kres horyzontu,

nawet jeszcze dalej...


I bez wątpliwości

- jak dwa a dwa cztery,

będzie do wyboru:


ramię drogowskazu

lub przydrożne chaszcze.



Freepic.com