Łączna liczba wyświetleń

sobota, 10 maja 2025

Dalsze losy rzezimieszków V

 Słowiki wodziły na pokuszenie pieszcząc rozkosznym trelem spiralnie skręcone uszy. Za oknem piętrzyły się chmury kwitnących czereśni i bzu, nad nimi słodkawy i duszny zapach. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ciążyło jej to jarzmo. Zwykle kiedy miesiączek robił się pulchny i złoty jak talar, odsłaniała białą kołdrę i biegła boso na skąpane w rosie polany. Wolność gorącą falą uderzała do głowy i dodawała jej skrzydeł. Biegła najdalej jak to tylko było możliwe, dopóki starczyło tchu w jej drobnych i białych piersiach. Kładła się wówczas na ziemi i patrzyła w rozgwieżdżoną noc czekając na świt. Wtedy zaczynały się dziać dziwne rzeczy, których zazwyczaj nie pamiętała, a po których budziła się naga i oszołomiona. Tej nocy miało być podobnie. 

***

   Gniewko po niespodziewanym ożenku swego towarzysza schudł i zmarkotniał. Tułał się jakiś czas po okolicznych karczmach próbując zapełnić pustkę, która czaiła się w sercu i nieprzytomnych od bólu oczach. Jadł i spał gdzie popadnie. Łajdaczył się, obijał gęby prostakom, a i sam został nieraz obity. Jako że, w oberżach grał  w kości i w karty, przetrwonił fortunę, ale przypadkiem udało mu się wygrać zniszczony, opuszczony młyn. Wreszcie i hulaszcze życie mu zbrzydło, toteż tam zamieszkał i niby pustelnik zaczął stronić od ludzi.

Nieraz prosił go napotkany parobek, żeby przyjął go do pracy, ale jemu się zwyczajnie nic wtedy nie chciało. Ni to na jawie, ni w śnie, szedł na strych i obserwował: żerujące o brzasku jelenie, kłusowników zakładających pod osłoną nocy wnyki, pomarszczone starowinki zbierające chrust, śpiewne powroty z kamieniołomów brodatych krasnali. Czasem w okolice Sowiej Skały przejeżdżała bogato zdobiona karoca mdlejącej lub cierpiącej na migrenę baronówny lub księżniczki, która pod bacznym okiem mamki miała zaczerpnąć świeżego powietrza, a niekiedy widział jaki drwal chłopkę w krzakach dziarsko zbałamucił.

 Spokojnie mu się żyło i prócz myszy harcujących na workach ze zbożem, nikt nie miał prawa przerywać tej ciszy.

Przywykł by do tego żywota, bo spokojnie jak nigdy było, ale pewnego razu, gdy ciepły  zmierzch nad zagonami zawisł i kiedy księżyc z wolna wytoczył się na upstrzone srebrzystym brokatem niebo, usłyszał dobiegający z puszczy piskliwy dźwięk.

-Bestia – wyszeptał i złapał oparte o futrynę widły.

Z początku monstrum zataczało w powietrzu większe kręgi, potem zdawało mu się, że obniżyło swój lot i wylądowało blisko wodopoju. 

-Już ja jej pokaże! – wycedził przez zęby rozjuszony Gniewko. Ścisnął mocniej trzonek swej broni i ruszył na wroga.



Freepik.com 


sobota, 3 maja 2025

Substytuty


 za daleko to zaszło 

i powrotu nie widać

równolegle w oddaleniu

wyrwani z korzeni

mogą zasiać się gdziekolwiek

wywędrować i osiąść 

lub świadomie wyjechać

niczym wolni ludzie

ród bez ziemi

 szukający dla siebie

 nowego przymierza

skrawka nieba 

który mogą pielęgnować






Obrazki AI z Freepic.com


wtorek, 29 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków IV

Według starszych obyczajów nie pozostawili bezwładnego ciała na pożarcie zwierząt. Wyzbierali pobliskie kamienie i usypali  przedstawicielowi elfiego ruchu oporu niewielki grób. -Ładnie tu będziesz miał - rzekł na pożegnanie Bździsław.

Wracali obaj do grodu zmęczeni i pełni obaw, jaki czeka ich los? 

Jak to się mogło stać? Jakim cudem ta potwora zeżarła Abdula? - zachodził w głowę Gniewko.

 - Gdybym tylko umiał biegle władać  białą bronią... - westchnął Bździsław ustawiając się w kolejkę do wychodka ledwo przekroczywszy bramy miasta. I gdy tylko miał wkroczyć przez skrzypiące doń drzwi, ukazał się przed nim rycerz w lśniącej zbroi i szyszakiem ze zdobnym grzebieniem.

-"Mości panie puśćcie mnie pierwszego za potrzebą." - zaczepił zdziwionego i zadzwonił sakiewką. Bździsław taki był tym zaskoczony, że nawet nic mu nie powiedział i pomagać zaczął zdejmować przyłbice i pancerz. A ta zbroja tak mu się podobała, że przymierzać ją zaczął. Nawet Gniewko nie mógł go powstrzymać. W tym czasie wiwatujący tłum wypatrzył Bździsława i porwał  spod wychodka i mimo protestów i kuksańców jednego i drugiego, poniósł w stronę rynku, na którym uroczystości  wielkie się odbywały. Albowiem ogłoszono zaślubiny Jarosławny z nic nierozumiejącym, i owładniętym tym całym szaleństwem, lekko zmieszanym rzezimieszkiem. - "A oto i zwycięzca turnieju" - ryczał herald -  "a zarazem pan młody w jednej osobie, rycerz Zbysław ze znamienitego rodu, herbu dwa jelenie"- przedstawiał  dalej - "żywa kopia ojca,  dziada, i pradziada. "Zwycięski orszak podchodzi właśnie do głównej  trybuny, a wojewoda wita ich oficjalnie chlebem, solą i gorzałką. Lico Jarosławny niczym kwiat jabłoni pąsowe z wrażeń. Jakże jest uradowana, jakże rozpromieniona i urodziwa!" - komentował dalej konferansjer. -"W lekkich jak zefir jedwabiach, z czołem ozdobionym wieńcem stokrotek, na ramionach niewiasty śnieżne gronostaje."

***

Czekaj, czekaj zara cię zbrzuchaci i skończy się bajka i zaczną pieluchy – pomyślał z przekąsem Gniewko spluwając siarczyście na bruk. Z tych opałów nie będę cię ratował! - uśmiechnął się. Zmęczony widowiskiem poszedł dalej. Złoty interes przepadł – dumał sobie - układy z elfami nie są mi do niczego potrzebne… Mogę teraz zająć się czymkolwiek, mogę się zmienić, ustatkować, ale mogę też pozostać sobą – rabusiem przemierzającym gościńce, łapiduchem i włóczęgą jakich wielu.

 Kiedy Gniewko bił się ze swoimi myślami i zeźlony okrutnie dotarł do obejścia, gdzie zostawił swój dobytek, począł przeszukiwać kufry i tobołki w poszukiwaniu bestiarusza. Przeszłego roku buchnął owy rękopis czarodziejce Dobromirze, gdy udawał się za potrzebą i szczęśliwe nie zwrócił, albowiem jedną, czy dwie strony wykorzystać wtedy musiał. 

-Jest! – krzyknął szczęśliwy dmuchając na zdobioną okładkę woluminu. Szpary w drewnianych okiennicach wpuszczały do środka promienie popołudniowego słońca, w których złote drobinki kurzu zawirowały i uniosły się. Przewertował kilka stron błądziwszy wzrokiem po starannej kaligrafii i bogatych iluminacjach. Wreszcie znalazł to, czego szukał  i na głos litery składać zaczął:
-”STRZYGOŃ - upiór z rodzaju wąpierza, obojga płci, wszystkiemi dobrodziejstwami obdarowany w dwójnasób: sercem, duszą i siłą i i możliwe, że innemi atrybutami jednakoż. 
Kiedy jedna z owych dusz umiera, druga żyć musi nadal, ale żeby swą egzystencyję marną prowadzić mogła, juchę bydlęcą, tudzież ludzką pić musi;
W serce podwójne uposażona jest strzyga , bo gdy ludzkie i gorące po śmierci obumiera,  tylko zimne i zwierzęce od tego czasu jej bije;
A ty strzeż się śmiałku ostrych zębów strzygonia! Nadludzką siłę mają, a szereg ich powtórzony kościec z łatwością miażdży zadając ofierze śmiertelną torturrę;
-Potwór podwójny żywot skrycie prowadzi i postać inną w dzień, a inną pod osłoną nocy przybiera”.

Gniewko żachnął się na wspomnienie owych kształtów, ale czytał dalej:
-”Strzygę ogniem zgładzić należy, albo kołkiem, z bogów pomocą, przebić na wylot”. 
Zafrasował się złodziejaszek, że demonica pojedzona, to i polować tej nocy nie zechce. – Nie ma tego złego… Zaczai się na nią nazajutrz i do tego czasu lepiej się przygotuje – stwierdził w końcu. 
c.d.n.







Obrazy pochodzą z Freepic.com 

niedziela, 20 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków III

  Gęsta mgła kładła się szarym woalem na kosmykach traw i spiralnie skręconych pióropuszach paproci. Konary drzew niczym kunsztowne budowle strzelały w górę hen, hen wysoko do gwiazd. Przywykłe do ciemności oczy jeźdźców rozpoznawały znajomy trakt do Sowiej Skały. Jednak schodzące w dół strumienia konie ciągle niespokojnie strzygły uszami. Coś jest nie tak…  – pomyślał Bździsław i wtedy właśnie przez gęste zarośla dostrzegł, że w poliżu umówionego miejsca  jakieś ciemne upiorne zarysy, jakby drapieżcy i jego ofiary.

-Uciekajmy! – zdążył krzyknąć przerażony, ale Gniewko nieznającym sprzeciwu gestem  go powstrzymał... Zaczekaj, syknął, musimy sprawdzić, co to jest... Nagle cień skrzydeł wzbił się nad końmi, które wpadły w popłoch.

Trwało to zaledwie chwilę i kiedy wreszcie dotarli w pobliże zdarzenia, na dnie jaru leżały tylko zwłoki.  - To handlarz dywanami! - od razu rozpoznał go Gniewko.  I zrazu pomyślał, że wszystko, co zamierzyli przepadło, a w sercu poczuł dodatkowo kłócie i żal. – Mara odleciała. - uspokajał towarzysza. - Mieliśmy sporo szczęścia – stwierdził przerażony Bździsław. - Ale cały nasz wysiłek na nic! - zdenerwował się.

-Najlepiej zaczekajmy do rana - zadecydował Gniewko. Kiedy minie noc, ustalimy, co tu się właściwie wydarzyło - powiedział. - I może uda nam się go pochować... - dodał smutno.

Odrzuconą do tyłu głowę kupca szpeciła poszarpana, włóknista rana. Z piersi potwór wyrwał serce. Groteskowo sterczące nagie żebra wyglądały jak opuszczona ptasia klatka.

 Tuż obok procesja mrówek niosła nasiona i liście. To zwróciło ich uwagę na leśną drogę, przez którą ciągnęła się jakby strużka krwi rannego zwierzęcia. W dole wąwozu pluskała woda. Podążając za znakami zeszli niżej. Wkrótce odkryli, że czerwona pręga prowadzi prosto w zarośla. Tam też odnaleźli truchło jelenia z rozprutym na wpół zjedzonym brzuchem.  A opodal w listowiu zasnął ociężały po obfitej kolacji zmiennokształtny demon. Ciemnozielone parasole łopianu nieznacznie odsłaniały bladą, dziewczęcą skórę. Gniewko ostrożnie podszedł bliżej. Już uniósł zaostrzony kij do góry i już szykował się do zadania śmiertelnego ciosu, kiedy nagle jego ręka zastygła w powietrzu. Doszedł do niego jego wierny druh i od tej chwili obaj się jej przypatrywali.

A bezbronnej strzydze najwyraźniej coś się  śniło, bo usta ściągnęła w dzióbek i poruszała nimi niby osesek pijący mleko. Piersi i uda miała jędrne, główkę kształtną, kibić wąską...

Żaden z rzezimieszków nie miał odwagi przerwać tej czarownej chwili i brutalnie wybić piękną krwiopijczynię ze snu. Dodatkowo zadawniona słabość Gniewka do czarnowłosych i długonogich wąpierzyc wróciła i wbrew rozsądkowi zapałał on silnym uczuciem do ponętnej młódki. Trwało to chwilę, może dwie, zanim świt wraz z promieniami słońca rozpoczął koncert leśnego chóru: brzęczenia, ćwierkania, burczenia, porykiwania  oraz popiskiwania zapełniły las oznajmiając radosne nadejście nowego dnia. Zaskoczony swą niemocą Gniewko patrzył na śpiącą zapominając kim ona jest.  I to był ich błąd! Niespodziewanie dzieweczka się wybudziła i stąpając na czterech kończynach ruszyła ku nim sycząc i odsłaniając dwa rzędy ostrozakończonych, białych zębów. 

Zaskoczeni cofnęli się nagle Bździsław upadł, gdy postawiona do tyłu noga zaczepiła o korzeń starego dębu. W tej samej chwili strzyga skoczyła, przygniotła go swym ciałem i zaczęła bić i drapać Demonica zapominała jednak, że wraz z światłem poranka nastąpiła przemiana i nie ma już tyle siły jak podczas pełni. Szamotała się chwilę uderzając mężczyznę po twarzy i po piersiach, wreszcie na oślep gdzie popadnie. Gniewko zrazu obłapił ją od tyłu, a zaatakowany towarzysz zaczął skuteczniej się bronić. Strzyga zrozumiała, że nie ma w tym starciu większych szans i rzuciła się do ucieczki. Gniewko i Bździsław w ślad za nią. Kluczyła sprytnie wśród kolumnady świerków i sosen, by zgubić trop, aż wreszcie  jej się udało.

Nie mogła daleko uciec – rozważali obaj – łapiąc oddech. - Pewnikiem pochodzi z podgrodzia. Tam wszelka swołocz pomieszkuje. 

cdn.




czwartek, 17 kwietnia 2025

Haiku na wiosnę



***

w siebie wtuleni

krajobraz przebytych chwil

wspólny widnokrąg


***


wolne wzrastanie

zieleniące się liście

zmysły i słowa 


***


roszczebiotanie

powracających pytań

i odpowiedzi


***


 na skraju lasu

 roztańczyło się słońce

rozbiegły drogi


***


tęsknota zbliża

śle i spaja spojrzenia

przemienia w uśmiech  


***








środa, 9 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków II

 Jeździec ściągnął wodze i ruszył w kierunku głównej bramy. Drugi powtórzył jego ruch. Wczesnym  rankiem tuż za murami miasta odbywał się targ. Zeszli  z wierzchowców i ruszyli dalej pieszo. Okrągłe kumoszki wyrastały jak grzyby po deszczu starannie układając na stołach płody rolne. W powietrzu unosił się zapach dopiero co wyjętych z pieca podpłomyków. Garncarz ustawiał gliniane naczynia, wikliniarz wieżyczki koszy, a rymarz rozwieszał siodła i uprzęże. Nieopodal, wśród straganów krzątał się jegomość w turbanie. Poprawiając wzorzyste kobierce nucił coś w nieznanym przechodniom języku. Zobaczyli go i podeszli bliżej.

-Abrakadabra – szepnął Bździsław pochylając się tak, by nie usłyszały go żadne nieporządane uszy.

Na umówiony znak-sygnał nieznajomy skierował się na zaplecze straganu, a przejezdni podążyli za nim. Za burą, wysłużoną płachtą było niewielkie pomieszczenie wypełnione stosem dywanów.

-Nie spodziewałem się was tutaj – powiedział z obcym akcentem rozglądając się przy tym nerwowo kupiec. To bardzo, bardzo  nieostrożne… Pod osłoną nocy i poza murami grodziska. Nie teraz, nie tutaj…  

-Przed wschodnią bramą , zaraz za rozstajem dróg jest pocięty jarami las. Spotkajmy się w dole strumienia, przy Sowiej Skale – zaproponował Gniewko.

- Zgoda - odpowiedział zdenerwowany sprzedawca. Jeźdźcy jak na komendę naciągnęli na głowy kaptury i wyszli wtapiając się w tłum.

Senne miasteczko przyozdobione obwieszczeniami oznajmiało nowoprzybyłym o turnieju, którego zwycięzca miał zgarnąć główną nagrodę: rękę wojewodzianki, urząd teścia, zameczek, kolekcję najprzedniejszych trunków oraz pokaźny skarbczyk w lochach. Onufry Wielki wydumał sobie bowiem, że wyda córkę co najmniej za barona, to też i wiano musiało być odpowiednie. Do grodziska zjeżdżali więc kawalerowie różnego stanu, pochodznia i posiadający rozmaite umiejętności.

Walki były zacięte, nierzadko przypłacone życiem. Odgłos miażdżonej toporem czaszki, rozpruwanych mieczem wnętrzności i rzężacych pokonanych nie należał do najprzyjemniejszych, ale gawiedź była zachwycona igrzyskami jakie im władyka zgotował. Przyjaciele unikając dużych zgromadzeń zwrócili się do znanej im z dawnych czasów gospody. Zabawili tam do wieczora.

Kiedy po zmroku chcieli opuścić miasto, strażnicy znacząco pukali się w głowy. 

-Na swoją własną odpowiedzialność – ostrzegł ich jeden z żołnierzy przy bramie odchylając halabardę.

-I widzisz jak to jest? – zagadnął towarzysza Gniewko – niby wyuczy się taki na woja, a słoma dalej z butów wyłazi… Ciemności się boją jak pacholęta! - parsknął rozbawiony. Ale Bździsław nie reagował, zdawał się być od jakiegoś czasu dziwnie czymś strapiony. Okrył się szczelnie płaszczem, bo choć wiosna już była, wilgotny chłód osiadał nieprzyjemnie na ramionach przenikając poły odzienia. W pozbawionych liści koronach drzew zadomowił się wiatr i kiedy kosa księżyca cieła upstrzone gwiazdami niebo, świstał sobie złowrogo.









wtorek, 1 kwietnia 2025

Zielone kurhany


 Gdy tylko zanurzę się w ciszy,

   już mnie gdzieś wołają.

Gdy ziewam ukradkiem,

pytają, czy jeszcze jestem tu?

A duch mój bywa nieobecny 

cztery ściany i sufit  

to stanowczo za mało.

Od słowa do słowa 

 wymyka się ciszkiem,

z budynków wprost w rozległe przestrzenie:

gdzie tętnią i mienią się wody,

rozstaje i łączy się każda z dróg, 

gdzie zachwyca święta geometria pól. 

Z miękką falą odsłaniam horyzonty.

Dziś jest moim portem, 

w którym nabieram sił

Jutro wybiorę nowy cel podróży.

Poczciwy nadbrzeżny gwar:

nawoływanie wodnego ptactwa

i napomnienie starych rybaków

by wystrzegać się toni,

złych ludzi i wzburzonych mórz...

Jakiż to absurd!

Nikt nie zatrzyma wiosny!

Zielenią się kurhany,

cmentarze pokrył bluszcz...





Freepic.com