Rękościsk Podjadek warzył właśnie wieczorną strawę dla jegomości wojewody, kiedy dworską kuchnię nawiedził szereg nieszczęśliwych wypadków. Wpierw młody kuchcik zapomniał przypilnować mleka. A mleko, nie wiedzieć czemu, uciekło mu z garka na rozgrzane fajerki. Naraz smród się taki zrobił, że wietrzenie nie pomogło i zapach pognał hen na pokoje. Doszedł pewnikiem do samego ratusza, do nosa jaśnie wojewody i innych piastujących tam urzędy. Potem dziewka kuchenna zaczęła wzdychać nad korzeniem chrzanu, który to na ćwikłę obierała. Takoż palca sobie trąc korzeń niechcący skrobakiem uciachała i musiał ją Rękościsk do chałupy nazad wygnać, żeby jadła juchą do reszty nie zapaskudziła.
A kiedy wieczerzę już do stołu podano i kiedy wielcy państwo pięknie ustrojeni na stolcach zasiedli i biesiadować poczęli, Roch, brat Onufrego, rzucił swym wyżłom gnaty z pieczonego prosięcia, a te jak wilcy od najwyżej postawionego w watasze jedli. Nagle najsilniejszy z nich kaszlnął, mgłą oczy mu zaszły i chwilę później łapać powietrza bezskutecznie próbował… Po czym padł u stołu wojewody i już nie wstał. Jarosławna na ten przykry widok oczy zasłoniła i w pierś Bździsława się wtuliła.
-Zdrada! – ryknął Roch, który był szambelanem. Kucharz pobladł, aż powieka mu z nerwów skakać zaczęła, ale patrzał dalej na najgorszy już finał przygotowany.
-Elficka dywersyja i propaganda! Zerwali się wszyscy jak jeden mąż i jeden drugiego przekrzykiwać, co ze starszą krwią uczynią, kiedy ich wreszcie w swe ręce dorwą.
Opadł tedy kuchmistrz Podjadek na swój kuchenny taboret wielce wystraszony, bo to serce, co mu wiernie żywot dzień po dniu odmierzało, nagle zaczęło protestować. Przez tą nagłą słabość nie śmiał wielmożnych z błędu wyprowadzać i z obawy o własną dolę cichutko sobie siedział. Koniec końców wszak wojna przeciwko elfom już dawno na włosiu wisiała.
***
Maleństwa nie sposób było ze sobą do grodu co rusz zabierać, ani nijako narażać na szemrane interesa. Zaczął więc je Gniewko rezolutnie podrzucać do mieszkającej na zakolu rzeki Kaśki, u której zwykle swą bieliznę do prania zostawiał. Tegoż dnia nie było inaczej. Roztargniony, niewyspany, jak to młody tata, dotarł do podgrodzia i skierował się prosto do oberży pod dźwięczną nazwą Turkaweczka. W Turkaweczce spotkał starego Oreszkę, który postawił mu piwo i na partyjkę kości namawiał.
-No chodź tylko raz zagramy.
-Nie, nie moge… Zmartwienie mam – powiedział złodziejaszek zniżając głos. - Gotów jestem młyn do żniw uruchomić, ale na rozruch gotówka jest potrzebna. Chciałbym wejść w układy i stare zobowiązania Bździsława, że tak powiem odnowić – sam wiesz i rozumiesz.
-Przestań śnić i w żaden przemyt, jak ci bogowie mili, się nie mieszaj. Ze szczerego serca proszę. Oni przecie na straconej pozycji od dawien dawna i żadna to chluba tobie za ich góry i ugory umierać.
- Krążą słuchy, deliberował dalej, że Sędziwój tajniaków najmuje i raz podejrzanych już nie spuszcza z oka - odparł Oreszko niepewnie zerkając na Gniewka, który co rusz spoglądał na kołyszące się biodra roznoszącej jadło i browar dziewczyny.
-Słuchaj, ja wiem, co tobie po głowie się tłucze i tobie potrzeba – parsknął. - Kobity z krwi i kości…
Gniewko obruszył się gwałtownie. Nie potom przybył - kręcił przecząco głową
-Bździsław to był chłop na schwał – rozżalił się nad kolejnym kuflem piwa, które przyniosła im Jagoda. -Można było konie kraść, przez calutką noc o różnościach rozprawiać, a cośmy razem przeszli, to starczyłoby trubadurom na pieśni do końca świata. Smutno mnie czasem Oreszko, oj smutno czasem… - On był mnie jak brat. Rozumiesz? – spytał chwytając towarzysza za poły lnianej koszuli. Oreszko rozluźnił uścisk przemawiając równie bełkotliwie:
-Daj pokój Gniewko, niejeden się głowił jak cofnąć czas i jak słuch mam dobry, i znajomości tu i ówdzie, to jeszcze nie słyszałem, żeby któryś z magów to potrafił. Bździsław ożenił się i dla nas jest już stracony. Ale ja tobie rozrywkę lepszą dziś zorganizuję, czekaj no! I jak powiedział, tak też i uczynił. Wstał i podszedł do szynkarza, by się z nim rozmówić. W karczmie zrobiło się wyjątkowo tłoczno, gdyż z początkiem miesiąca żołd miały wypłacane trole. A władyka na Sobótce - Onufry miał zapędy dyktatorskie. Koszary pobudował i dodatkowych żołdaków najął. Choć córkę za mąż już wydał i następcę sobie szykował, to sam zrzec się władzy z własnej woli nie potrafił i do wojny przeciwko elfom dążył. Wierzyć legendom, w osadzie w Smoczych Górach bogactwa ogromne były, na które wojewoda miał wielką chrapkę, ale oficjalna wersja była taka, że autochtoni zagrażali spójności i bezpieczeństwu państwa.
Do Gniewka nagle przysiadła się uśmiechnięta i rumiana Jagoda. - Dość już na dziś. Mieszkam blisko drogi do młyna. Pewnie zechcecie mnie panie do domu odprowadzić?
Tego się jednak Gniewko nic a nic nie spodziewał i odmówić nijak nie potrafił...