Zadarł wysoko głowę. Szare, nieufne spojrzenie pomknęło w kierunku gwiaździstego sklepienia. Nie był sam – czuł to, choć nikogo, jak mu się zdawało, nie było w pobliżu. Ledwo przekroczył babiniec, pierwsze promienie słońca przeniknęły rozetę bazyliki i zaczęły migotać tworząc na murach wielobarwne kaskady. Zmysły wciąż mówiły mu, że ktoś go obserwuje. Minął prezbiterium, klęknął przed ołtarzem, habit zmiótł pierwsze stopnie prowadzące do ołtarza. Pospiesznie wszedł do zachrystii. Zdawało mi się - pomyślał. Z machoniowej, bogato zdobionenej, szafki wyjął opasłe tomy i mszalne świece. Nagle zawiasy skrzypnęły, drzwi uchyliły się i do środka weszła ona. Eteryczna postać otoczyła rozmodlonego mnicha. Wydawało mu się, że czuję ją od tyłu. Lekki oddech poruszył powietrze tuż obok jego ucha. Zrobiło mu się zimno. Niewidzialna dłoń przeczesała mu włosy, a kiedy próbował ją uchwycić wymknęła się wyraźnie rozbawiona.
-...zachowaj mnie Boże Ojcze od zła wszelkiego... – dokończył już głośniej przerażony.
Zjawa znikła, lecz serce wciąż tłukło się w piersi jak echo gołębich skrzydeł na dzwonnicy. Mężczyzna przeżegnał się i wrócił do wyjętych woluminów. Nic jednak nie układało mu się tego dnia tak, jak powinno. Podczas jutrzni myliły mu się wersy w responsorium, omal nie wylał inkaustu na drogocenne wydanie Biblii. W obawie o swą staranność zaniechał tego dnia przepisywania. Jedynie w ogrodzie zaznał spokoju. Czynił tam porządki przed zimą - suche gałęzie, liście i łodygi kwiatów składał na kupę, aby je razem potem spalić. Kiedy rozpalił stos, zerwał się wiatr i trudno mu było utrzymać rozdmuchiwane ognisko. Z kolei później obawiał się, że płomienie zajmą pobliskie zabudowania. Wreszcie chlusnął na nie z cebra i zgasił zarzewie. Gdzieś w oddali usłyszał kobiecy śmiech. -Zdawało mi się - westchnął i przeżegnał się nabożnie. Zebrał swoje narzędzia, by odnieść je do komory. Czas gonił jak szalony i pora już była na skromną wieczerzę i spoczynek. Wkrótce po odprawionych modłach pożegnał się z braćmi i odszedł do siebie. Tej nocy znów śniła mu się ona: a to jakaś demoniczna siła próbowała ją skrzywdzić, spadała wtedy krzycząc z przerażenia w odchłań, to znowu siadała na mnisim posłaniu i przemawiała do niego, ale on jej nie słyszał, albo nie rozumiał – jedno z dwóch. W środku nocy przebudził się, był cały mokry, rozdygotany. -Jak można pomóc? – spytał kierując słowa nie wiadomo gdzie i do kogo. Dormitorium odpowiedziało mu cichym westchnieniem. - Sen mara Bóg wiara - jak mawiają. Poprawił posłanie i na powrót próbował zasnąć, jednak silentium sacrum zdawało się być tej nocy nie do zniesienia.