Słowiki wodziły na pokuszenie pieszcząc rozkosznym trelem spiralnie skręcone uszy. Za oknem piętrzyły się chmury kwitnących czereśni i bzu, nad nimi słodkawy i duszny zapach. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ciążyło jej to jarzmo. Zwykle kiedy miesiączek robił się pulchny i złoty jak talar, odsłaniała białą kołdrę i biegła boso na skąpane w rosie polany. Wolność gorącą falą uderzała do głowy i dodawała jej skrzydeł. Biegła najdalej jak to tylko było możliwe, dopóki starczyło tchu w jej drobnych i białych piersiach. Kładła się wówczas na ziemi i patrzyła w rozgwieżdżoną noc czekając na świt. Wtedy zaczynały się dziać dziwne rzeczy, których zazwyczaj nie pamiętała, a po których budziła się naga i oszołomiona. Tej nocy miało być podobnie.
***
Gniewko po niespodziewanym ożenku swego towarzysza schudł i zmarkotniał. Tułał się jakiś czas po okolicznych karczmach próbując zapełnić pustkę, która czaiła się w sercu i nieprzytomnych od bólu oczach. Jadł i spał gdzie popadnie. Łajdaczył się, obijał gęby prostakom, a i sam został nieraz obity. Jako że, w oberżach grał w kości i w karty, przetrwonił fortunę, ale przypadkiem udało mu się wygrać zniszczony, opuszczony młyn. Wreszcie i hulaszcze życie mu zbrzydło, toteż tam zamieszkał i niby pustelnik zaczął stronić od ludzi.
Nieraz prosił go napotkany parobek, żeby przyjął go do pracy, ale jemu się zwyczajnie nic wtedy nie chciało. Ni to na jawie, ni w śnie, szedł na strych i obserwował: żerujące o brzasku jelenie, kłusowników zakładających pod osłoną nocy wnyki, pomarszczone starowinki zbierające chrust, śpiewne powroty z kamieniołomów brodatych krasnali. Czasem w okolice Sowiej Skały przejeżdżała bogato zdobiona karoca mdlejącej lub cierpiącej na migrenę baronówny lub księżniczki, która pod bacznym okiem mamki miała zaczerpnąć świeżego powietrza, a niekiedy widział jaki drwal chłopkę w krzakach dziarsko zbałamucił.
Spokojnie mu się żyło i prócz myszy harcujących na workach ze zbożem, nikt nie miał prawa przerywać tej ciszy.
Przywykł by do tego żywota, bo spokojnie jak nigdy było, ale pewnego razu, gdy ciepły zmierzch nad zagonami zawisł i kiedy księżyc z wolna wytoczył się na upstrzone srebrzystym brokatem niebo, usłyszał dobiegający z puszczy piskliwy dźwięk.
-Bestia – wyszeptał i złapał oparte o futrynę widły.
Z początku monstrum zataczało w powietrzu większe kręgi, potem zdawało mu się, że obniżyło swój lot i wylądowało blisko wodopoju.
-Już ja jej pokaże! – wycedził przez zęby rozjuszony Gniewko. Ścisnął mocniej trzonek swej broni i ruszył na wroga.
Freepik.com