Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 czerwca 2025

Dalsze losy rzezimieszków – Gniewko w szponach chuci


   Rękościsk Podjadek warzył właśnie wieczorną strawę dla jegomości wojewody, kiedy dworską kuchnię nawiedził szereg nieszczęśliwych wypadków. Wpierw młody kuchcik zapomniał przypilnować mleka. A mleko, nie wiedzieć czemu, uciekło mu z garka na rozgrzane fajerki. Naraz smród się taki zrobił, że wietrzenie nie pomogło i zapach pognał hen na pokoje. Doszedł pewnikiem do samego ratusza, do nosa jaśnie wojewody i innych piastujących tam urzędy. Potem dziewka kuchenna zaczęła wzdychać nad korzeniem chrzanu, który to na ćwikłę obierała. Takoż palca sobie trąc korzeń niechcący skrobakiem uciachała  i musiał ją Rękościsk do chałupy nazad wygnać, żeby jadła juchą do reszty nie zapaskudziła.

A kiedy wieczerzę już do stołu podano i kiedy wielcy państwo pięknie ustrojeni na stolcach zasiedli i biesiadować poczęli, Roch, brat Onufrego, rzucił swym wyżłom gnaty z pieczonego prosięcia, a te jak wilcy od najwyżej postawionego w watasze jedli. Nagle najsilniejszy z nich kaszlnął, mgłą oczy mu zaszły i chwilę później łapać powietrza bezskutecznie próbował… Po czym padł u stołu wojewody i już nie wstał. Jarosławna na ten przykry widok  oczy zasłoniła i w pierś Bździsława się wtuliła.

-Zdrada! – ryknął Roch, który był szambelanem. Kucharz pobladł, aż powieka mu z nerwów skakać zaczęła, ale patrzał dalej na najgorszy już finał przygotowany. 

-Elficka dywersyja i propaganda! Zerwali się wszyscy jak jeden mąż i jeden drugiego przekrzykiwać, co ze starszą krwią uczynią, kiedy ich wreszcie w swe ręce dorwą.

Opadł tedy kuchmistrz Podjadek na swój kuchenny taboret wielce wystraszony, bo to serce, co mu wiernie żywot dzień po dniu odmierzało,  nagle zaczęło protestować. Przez tą nagłą słabość nie śmiał wielmożnych z błędu  wyprowadzać i z obawy o własną dolę cichutko sobie siedział. Koniec końców wszak wojna przeciwko elfom już dawno na włosiu wisiała.

***

   Maleństwa nie sposób było ze sobą do grodu co rusz zabierać, ani nijako narażać na szemrane interesa. Zaczął więc je Gniewko rezolutnie podrzucać do mieszkającej na zakolu rzeki Kaśki, u której zwykle swą bieliznę do prania zostawiał. Tegoż dnia nie było inaczej.  Roztargniony, niewyspany, jak to młody tata, dotarł do podgrodzia i skierował się prosto do oberży pod dźwięczną nazwą Turkaweczka. W Turkaweczce spotkał starego Oreszkę, który postawił mu piwo i na partyjkę kości namawiał.

-No chodź tylko  raz zagramy.

-Nie, nie moge… Zmartwienie mam – powiedział złodziejaszek zniżając głos. - Gotów jestem młyn do żniw uruchomić, ale na rozruch gotówka jest potrzebna. Chciałbym wejść w układy i stare zobowiązania Bździsława, że tak powiem odnowić – sam wiesz i rozumiesz. 

-Przestań śnić i w żaden przemyt, jak ci  bogowie mili, się nie mieszaj. Ze szczerego serca proszę. Oni przecie na straconej pozycji od dawien dawna i żadna to chluba tobie za ich góry i ugory umierać.  

- Krążą słuchy, deliberował dalej, że Sędziwój tajniaków najmuje i raz podejrzanych już nie spuszcza z oka   - odparł Oreszko niepewnie zerkając na Gniewka, który co rusz spoglądał na kołyszące się biodra roznoszącej jadło i browar dziewczyny. 

-Słuchaj, ja wiem, co tobie po głowie się tłucze i tobie potrzeba – parsknął. - Kobity z krwi i kości…

Gniewko obruszył się gwałtownie. Nie potom przybył - kręcił przecząco głową

-Bździsław to był chłop na schwał – rozżalił się nad kolejnym kuflem piwa, które przyniosła im Jagoda. -Można było konie kraść, przez calutką noc o różnościach rozprawiać, a cośmy razem przeszli, to starczyłoby trubadurom na pieśni do końca świata. Smutno mnie czasem Oreszko, oj smutno czasem… - On był mnie jak brat. Rozumiesz? – spytał chwytając towarzysza za poły lnianej koszuli. Oreszko rozluźnił uścisk przemawiając równie bełkotliwie:

-Daj pokój Gniewko, niejeden się głowił jak cofnąć czas i jak słuch mam dobry, i znajomości tu i ówdzie, to jeszcze nie słyszałem, żeby któryś z magów to potrafił. Bździsław ożenił się i dla nas jest już stracony. Ale ja tobie rozrywkę lepszą dziś zorganizuję, czekaj no! I jak powiedział, tak też i uczynił. Wstał i podszedł do szynkarza, by się z nim rozmówić. W karczmie zrobiło się wyjątkowo tłoczno, gdyż z początkiem miesiąca  żołd miały wypłacane trole. A władyka na Sobótce  - Onufry miał zapędy dyktatorskie. Koszary pobudował i dodatkowych żołdaków najął. Choć córkę za mąż już wydał i następcę sobie szykował, to sam zrzec się władzy z własnej woli nie potrafił i do wojny przeciwko elfom dążył. Wierzyć legendom, w osadzie w Smoczych Górach bogactwa ogromne były, na które wojewoda miał wielką chrapkę, ale oficjalna wersja była taka, że autochtoni zagrażali spójności i bezpieczeństwu państwa. 

Do Gniewka nagle przysiadła się uśmiechnięta i rumiana Jagoda. - Dość już na dziś. Mieszkam blisko drogi do młyna. Pewnie zechcecie  mnie panie do domu odprowadzić?

Tego się jednak Gniewko nic a nic nie spodziewał i odmówić nijak nie potrafił...

c.d.n.




Freepik.com 

   


poniedziałek, 9 czerwca 2025

Bezwiersze


 Bezwiersze to przestrzeń niczyja.

Bezgraniczne pustkowie,

Bezdroże i  bezdrzewie.


To bezczas bez nas:

Dwoje ludzi, co się mija 

Bezcelowo i bezpowrotnie.


Z beznamiętnym politowaniem,

I bez śladu zainteresowania.

 

Bez wyrazu w cudzymsłowie

I z wytrychem co się zowie

Bezcielesną tajemnicą.




Obrazki z Freepic.com 




wtorek, 27 maja 2025

Dalsze losy rzezimieszkow VI

  Jak sobie założył, tak też i uczynił. Kiedy tylko słońce  pochyliło nisko swe rumiane czoło, udał się Gniewko leśną ścieżyną do wodopoju przy Sowiej Skale uzbrojony w widły, osikowe kołki i inne niezbędne do ubicia bestii akcesoria.  A tam nic… Cisza jak makiem zasiał. Przemierzył matecznik wzdłuż i wszerz, ale tam również żadnego śladu strzygi nie znalazł. Wówczas zwrócił się w stronę zagajnika, za którym to stary mogilnik był. Między gałązkami płaczącej wierzby, które wiły się jak rozplecione warkocze dziewki, zaczął wypatrawać wąpierza. 

Około północy zimno się nagle zrobiło, aż poczuł na grzbiecie dziwne mrowienie, wtedy to ujrzał wśród omszałych nagrobków i unoszącej się nad tym wszystkim mgły, postać  niosącą na rękach kwilące niemowlę.

Tego było już za wiele! Rzucił się na bestię, by ocalić dziecko. Widły ugodziły ją w bok. Strzyga zawyła z bólu i uciekając wypuściła zawiniątko, które wpadło w ręce rzezimieszka. Wziął je, przytulił i poczuł jak spada w świeżo  rozgrzebany grób.

  Zdrzemnąć się chyba musiał, bo nic a nic nie pamiętał, ani pojąć nie potrafił, co się wcześniej z nim działo i czemu to mija bramę  z wielkim pozłacanym napisem na portalu: „Stąd nie będzie wybawienia.” Zatrzymał się zdziwiony i już już odwrócić miał się na pięcie, ale oto  obok czarodziej w aksamitach i z siwą brodą się pojawił.  Bez ogródek bierze go pod ręke  i na przechadzkę po swym sadzie  prowadzi. - Widzisz rzezimieszku – tako rzecze – Po pierwsze dobrześ uczynił, żeś dziecko wyratował, ale sam pomyśl, gdy ubijesz bestię, to jednaką bestią w ten czas zostaniesz. Po wtóre, nic to nie pomoże, że jej złe zamiary przebaczysz i odejdziesz w nieznane, przetoż strzyga nie przestanie polować. -Czyli i tak źle i tak niedobrze? - wtrącił Gniewko. Nieznajomy poklepał go po przedramieniu. - Widać powoli miarkujesz. Po trzecie, w garść się wziąść trzeba, podrzutka wychować, młyn z pajęczyn obmieść, parobków nająć i interesa kręcić. To mój warunek, bezinteresowna pomoc i najlepsza z możliwych rad… Po tych słowach pojaśniało: i w głowie, i w urokliwej okolicy, bo odgarniając niesforne gałązki jabłoni, wyszli ze szpaleru drzew na zlane słońcem i upstrzone rudymi krowami pastwisko. Bydło nic sobie oczywiście z najścia niespodziewanych gości nie robiło, tylko chwytało    ostrym jęzorem zielsko i rzuło wymownie, jak miało w swoim zwyczaju. -Tak już ten świat jest urządzony – mówił dalej czarownik – ni lepszy, ni gorszy, lecz tak, nie inaczej, działa ów machina. 

-Ale mnie w jednym miejscu trudno jest wytrzymać –  z przekory marudził Gniewko.

-To, że łatwo nie jest, to każdy mędrzec wie i w swych księgach jako naukę dla potomnych zapisuje. I ja ci swą mądrość jako radę na przyszłość ukazuję. - Twardym trza być, nie miękkim. Twardy mąż - przemawiał dalej czarodziej - godziwy i zamożny, dziewkom niezmiennie  imponuje. Przecie jak się zaprzesz, to dasz radę, czyż nie?

- Nie inaczej! - wypalił jak zaczarowany rzezimieszek.





Po tych słowach postać znikła, a Gniewko przebudził się nagle z przedziwnego letargu. 

Nad mogilnikiem wisiało już złote jak talar słońce. Schował zawiniątko za pazuchę, uchwycił wystające ze ścian krypty korzenie i wydostał do świata żywych. Wikół kobierce mchu i porostów pokrywały nagrobne kamienie. Cisza,  ani żywego ducha, aż się rzezimieszek sam siebie wystraszył, gdy odgłos brzucha jak ten bąk w trzcinie zaczął grać.

Opuścił więc cmentarzysko i udał się do młyna. Tam zjadł ze smakiem pajdę chleba z serem, a dziecku przygotował mleko. Kiedy przewijał zmoczone pieluszki, zauważył, że znajda jest dziewczynką. Trochę go to odkrycie rozczarowało, bo jeśli nawet miałby srajdka zostawić, to bardziej przydałby mu się chłopiec do pomocy. Utulił, ukołysał i dziecko zasnęło. Zakasał rękawy i wziął się do roboty, jak mu kazał nieznajomy. Na początku, zaczął niezdarnie od wymiatania liści, które jesienią nawiał wiatr. Potem strącaniem sieci pajęczych, odkurzaniem i porządkowanie  skrzyń. A kiedy związywał powrozem worki ze zbożem i gdy upychał słomą podziurawione przez gryzonie worki, z zakamarków wyległa chmara myszy ze starym, mysim królem na czele, który przemówił do niego ludzkim głosem: 

-My pierwsi tu byli! Zabieraj manatki i zmykaj, gdzie pieprz rośnie. Bo będziesz miał z nami do czynienia!!! 

c.d.n.



środa, 21 maja 2025

MAKABRA

 

na stęchłych mokradłach

mieszkała makabra


 z wszystkich sobie drwiła

dobrze się bawiła


wygląd miała srogi

szpony zęby rogi


lękiem się żywiła

zwierzynę płoszyła


wystraszyła ptaki

żaby ryby raki


trzodzie dokuczała

śmiałków przepędzała


pogubiwszy drogi

brali za pas nogi


gdy wyła zdradliwie

oszczerstwa złośliwe


to kto żyw uciekał

prawdy nie dociekał


lecz była ulotna

ogonem świat zmiotła


ucieka bez końca

z zmartwychwstaniem słońca











sobota, 10 maja 2025

Dalsze losy rzezimieszków V

 Słowiki wodziły na pokuszenie pieszcząc rozkosznym trelem spiralnie skręcone uszy. Za oknem piętrzyły się chmury kwitnących czereśni i bzu, nad nimi słodkawy i duszny zapach. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ciążyło jej to jarzmo. Zwykle kiedy miesiączek robił się pulchny i złoty jak talar, odsłaniała białą kołdrę i biegła boso na skąpane w rosie polany. Wolność gorącą falą uderzała do głowy i dodawała jej skrzydeł. Biegła najdalej jak to tylko było możliwe, dopóki starczyło tchu w jej drobnych i białych piersiach. Kładła się wówczas na ziemi i patrzyła w rozgwieżdżoną noc czekając na świt. Wtedy zaczynały się dziać dziwne rzeczy, których zazwyczaj nie pamiętała, a po których budziła się naga i oszołomiona. Tej nocy miało być podobnie. 

***

   Gniewko po niespodziewanym ożenku swego towarzysza schudł i zmarkotniał. Tułał się jakiś czas po okolicznych karczmach próbując zapełnić pustkę, która czaiła się w sercu i nieprzytomnych od bólu oczach. Jadł i spał gdzie popadnie. Łajdaczył się, obijał gęby prostakom, a i sam został nieraz obity. Jako że, w oberżach grał  w kości i w karty, przetrwonił fortunę, ale przypadkiem udało mu się wygrać zniszczony, opuszczony młyn. Wreszcie i hulaszcze życie mu zbrzydło, toteż tam zamieszkał i niby pustelnik zaczął stronić od ludzi.

Nieraz prosił go napotkany parobek, żeby przyjął go do pracy, ale jemu się zwyczajnie nic wtedy nie chciało. Ni to na jawie, ni w śnie, szedł na strych i obserwował: żerujące o brzasku jelenie, kłusowników zakładających pod osłoną nocy wnyki, pomarszczone starowinki zbierające chrust, śpiewne powroty z kamieniołomów brodatych krasnali. Czasem w okolice Sowiej Skały przejeżdżała bogato zdobiona karoca mdlejącej lub cierpiącej na migrenę baronówny lub księżniczki, która pod bacznym okiem mamki miała zaczerpnąć świeżego powietrza, a niekiedy widział jaki drwal chłopkę w krzakach dziarsko zbałamucił.

 Spokojnie mu się żyło i prócz myszy harcujących na workach ze zbożem, nikt nie miał prawa przerywać tej ciszy.

Przywykł by do tego żywota, bo spokojnie jak nigdy było, ale pewnego razu, gdy ciepły  zmierzch nad zagonami zawisł i kiedy księżyc z wolna wytoczył się na upstrzone srebrzystym brokatem niebo, usłyszał dobiegający z puszczy piskliwy dźwięk.

-Bestia – wyszeptał i złapał oparte o futrynę widły.

Z początku monstrum zataczało w powietrzu większe kręgi, potem zdawało mu się, że obniżyło swój lot i wylądowało blisko wodopoju. 

-Już ja jej pokaże! – wycedził przez zęby rozjuszony Gniewko. Ścisnął mocniej trzonek swej broni i ruszył na wroga.



Freepik.com 


sobota, 3 maja 2025

Substytuty


 za daleko to zaszło 

i powrotu nie widać

równolegle w oddaleniu

wyrwani z korzeni

mogą zasiać się gdziekolwiek

wywędrować i osiąść 

lub świadomie wyjechać

niczym wolni ludzie

ród bez ziemi

 szukający dla siebie

 nowego przymierza

skrawka nieba 

który mogą pielęgnować






Obrazki AI z Freepic.com


wtorek, 29 kwietnia 2025

Dalsze losy rzezimieszków IV

Według starszych obyczajów nie pozostawili bezwładnego ciała na pożarcie zwierząt. Wyzbierali pobliskie kamienie i usypali  przedstawicielowi elfiego ruchu oporu niewielki grób. -Ładnie tu będziesz miał - rzekł na pożegnanie Bździsław.

Wracali obaj do grodu zmęczeni i pełni obaw, jaki czeka ich los? 

Jak to się mogło stać? Jakim cudem ta potwora zeżarła Abdula? - zachodził w głowę Gniewko.

 - Gdybym tylko umiał biegle władać  białą bronią... - westchnął Bździsław ustawiając się w kolejkę do wychodka ledwo przekroczywszy bramy miasta. I gdy tylko miał wkroczyć przez skrzypiące doń drzwi, ukazał się przed nim rycerz w lśniącej zbroi i szyszakiem ze zdobnym grzebieniem.

-"Mości panie puśćcie mnie pierwszego za potrzebą." - zaczepił zdziwionego i zadzwonił sakiewką. Bździsław taki był tym zaskoczony, że nawet nic mu nie powiedział i pomagać zaczął zdejmować przyłbice i pancerz. A ta zbroja tak mu się podobała, że przymierzać ją zaczął. Nawet Gniewko nie mógł go powstrzymać. W tym czasie wiwatujący tłum wypatrzył Bździsława i porwał  spod wychodka i mimo protestów i kuksańców jednego i drugiego, poniósł w stronę rynku, na którym uroczystości  wielkie się odbywały. Albowiem ogłoszono zaślubiny Jarosławny z nic nierozumiejącym, i owładniętym tym całym szaleństwem, lekko zmieszanym rzezimieszkiem. - "A oto i zwycięzca turnieju" - ryczał herald -  "a zarazem pan młody w jednej osobie, rycerz Zbysław ze znamienitego rodu, herbu dwa jelenie"- przedstawiał  dalej - "żywa kopia ojca,  dziada, i pradziada. "Zwycięski orszak podchodzi właśnie do głównej  trybuny, a wojewoda wita ich oficjalnie chlebem, solą i gorzałką. Lico Jarosławny niczym kwiat jabłoni pąsowe z wrażeń. Jakże jest uradowana, jakże rozpromieniona i urodziwa!" - komentował dalej konferansjer. -"W lekkich jak zefir jedwabiach, z czołem ozdobionym wieńcem stokrotek, na ramionach niewiasty śnieżne gronostaje."

***

Czekaj, czekaj zara cię zbrzuchaci i skończy się bajka i zaczną pieluchy – pomyślał z przekąsem Gniewko spluwając siarczyście na bruk. Z tych opałów nie będę cię ratował! - uśmiechnął się. Zmęczony widowiskiem poszedł dalej. Złoty interes przepadł – dumał sobie - układy z elfami nie są mi do niczego potrzebne… Mogę teraz zająć się czymkolwiek, mogę się zmienić, ustatkować, ale mogę też pozostać sobą – rabusiem przemierzającym gościńce, łapiduchem i włóczęgą jakich wielu.

 Kiedy Gniewko bił się ze swoimi myślami i zeźlony okrutnie dotarł do obejścia, gdzie zostawił swój dobytek, począł przeszukiwać kufry i tobołki w poszukiwaniu bestiarusza. Przeszłego roku buchnął owy rękopis czarodziejce Dobromirze, gdy udawał się za potrzebą i szczęśliwe nie zwrócił, albowiem jedną, czy dwie strony wykorzystać wtedy musiał. 

-Jest! – krzyknął szczęśliwy dmuchając na zdobioną okładkę woluminu. Szpary w drewnianych okiennicach wpuszczały do środka promienie popołudniowego słońca, w których złote drobinki kurzu zawirowały i uniosły się. Przewertował kilka stron błądziwszy wzrokiem po starannej kaligrafii i bogatych iluminacjach. Wreszcie znalazł to, czego szukał  i na głos litery składać zaczął:
-”STRZYGOŃ - upiór z rodzaju wąpierza, obojga płci, wszystkiemi dobrodziejstwami obdarowany w dwójnasób: sercem, duszą i siłą i i możliwe, że innemi atrybutami jednakoż. 
Kiedy jedna z owych dusz umiera, druga żyć musi nadal, ale żeby swą egzystencyję marną prowadzić mogła, juchę bydlęcą, tudzież ludzką pić musi;
W serce podwójne uposażona jest strzyga , bo gdy ludzkie i gorące po śmierci obumiera,  tylko zimne i zwierzęce od tego czasu jej bije;
A ty strzeż się śmiałku ostrych zębów strzygonia! Nadludzką siłę mają, a szereg ich powtórzony kościec z łatwością miażdży zadając ofierze śmiertelną torturrę;
-Potwór podwójny żywot skrycie prowadzi i postać inną w dzień, a inną pod osłoną nocy przybiera”.

Gniewko żachnął się na wspomnienie owych kształtów, ale czytał dalej:
-”Strzygę ogniem zgładzić należy, albo kołkiem, z bogów pomocą, przebić na wylot”. 
Zafrasował się złodziejaszek, że demonica pojedzona, to i polować tej nocy nie zechce. – Nie ma tego złego… Zaczai się na nią nazajutrz i do tego czasu lepiej się przygotuje – stwierdził w końcu. 
c.d.n.







Obrazy pochodzą z Freepic.com