Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 25 listopada 2025

Dalsze losy rzezimieszków – Przygotowania do zasadzki

   Oddział Mikołaja liczył kopę – to jest sześćdziesięciu chłopa. Wśród rosłych, zarośniętych, wiecznie niedomytych wojaków od blisko trzech roków szerzyła się epidemia, ażeby łeb swój po bokach ogolić zostawiając na czubku głowy garść rozwianego włosa. I ani nie był to kamuflaż, ani nie było z tego nijakiego pożytku, lecz  im się taki sposób fryzowania na podobieństwo koguciego grzebienia  szczególnie podobał. Najemnicy lubieli nosić kolczugi, ćwiekowane metalowe naramienniki, baranie czapy lub ozdabiane wedle własnego uznania hełmy. A słyneli z tego, że w bój szli w taborze – to znaczy tworząc ruchomą twierdzę na kształt trójkąta lub kwadratu skutecznie odpierającego wroga. 

Dumni, bo każden z nich miał się za rycerza, choć nijakich włości, ni honoru nie sprawował, a za żołd robił. Hardzi i waleczni cel swój osiągali jak nie gwałtem, to podstępem. Przy każdym zleceniu tubylcy napatrzeć się nie mogli na to cudaczne widowisko. Kilkuletnie pacholęta, które ośmielone przez tego, czy owego czochraniem płowej czupryny, podchodziły bliżej i wypytawszy się o stoczone walki i rynsztunek, łapały kije i próbowały naśladować zachowanie wojskowych. Za to oni rozpytywali dzieci głównie o ich starsze siostry. Żadna to była bowiem tajemnica, że sama księżna Jagoda z tychże ziem pochodziła, a smaczku historii dodawały krążące po wsi opowieści, że w owych czasach obyczajna taka  wcale nie była i zażyłość swą nie ograniczała jeno do wielce urodzonych, ale że słodycz ust dziewczęcia niejeden parobek pokosztował. Aż się sam kniaź Mikołaj dziwował,  jak to Księżna Jagoda  małżonka swego za nos wodzi i że to za jej przyczyną horendalne rachunki oraz zlecenie stłumienia powstania.  Dłubiąc w zębie wykałaczką składał w myślach fakty i najśmielsze teoryje. W końcu stwierdził, że największym dla kraju nieszczęściem jest uczciwy głupiec na tronie…

***   

   Po tym jak Kaśka przybiegła do młyna ostrzec elfich buntowników, nie miała już po co do wioski wracać i została w młynie na noc całą. Cichutko na sianku sobie legła i zasnęła, lecz spała niespokojnie. Ciągle przez sen słyszała podniecone szepty w nieznanym jej jęzku. Wiedziała, że od tygodni zbroili się, a w puszczy zakładali wnyki oraz kopali doły, które najeżali ostrymi palami i przykrywali ściółką. W tej chwili radzili pewno jakby to uczynić, ażeby oddział Mikołaja na zasieki podprowadzić i wojsko porządnie uszczuplić. Dobrze po północy już było, a jej się zdawało, że ciszej się zrobiło i zmęczona nasłuchiwaniem, snem kamiennym wreszcie usnęła. Gdy się nagle skoro świt obudziła wtulona była w Gniewka. I dawaj z jego ramion się wyplątywać, które ją zewsząd obłapiały. Daremny to był trud. Żywa pułapka można by rzec, z której uciec chciała, a która ją jak na złość do siebie tak przygarnęła, że aż pisnęła. Wtedy wiara się pobudziła i ujrzała Kaśkę i Gniewka w objęciach i żadnego między nimi nagiego miecza, ni nic, nie było. Dziewczyna spąsowiała, a gdy tylko uścisk zelżał, pobiegła prosto do Frill, która do pieca podkładała drewno, pod kołacze. Elfka ucieszyła się na jej widok, bo każda para rąk była im pomocna. Chwilę później zbrojni wymaszerowali z młyna do lasu. Wraz z nimi Gniewko, który odwrócił się jeszcze szukając Kaśki w oknie, ale że Kaśka przekorna z natury była, to jej nie mógł przecież tam zobaczyć.

Jej szybka reakcja sprawiła, że powstańcy mieli czas, aby przygotować zasadzkę – niespodziankę. 

   Zasadzki były dwie, a może nawet trzy licząc nagłą, nieprzewidzianą awarię latryny. Pierwszą z nich okazała się skuteczna, choć nieświadoma, dywersja oberżysty. A było tak: stacjonujący nieopodal oddział Mikołaja chętnie do Turkaweczki zaglądał, bo tam i zjeść było co i wypić, nie wspominając już o dziewczętach. Szynkarz nie narzekał. Utarg mu się podwoił, ale nowi klienci wyczyścili mu komorę do cna. W wigilię chwarnego dnia, kiedy to wojsko miało powstańców zmieść z powierzchni ziemi, zostały mu się jeno resztki, a że właściciel z gospodarności słynął, to wkroił im do żuru zleżałą kiełbasę. Jadło, mimo iż okowitką sowicie skropione, wielkie uczyniło spustoszenie w szeregach najemników. Nazajutrz latryna im się zapadła i każden musiał saperkę w las zabierać, żeby własnoręcznie swój wychodek w lesie zorganizować. 

 ***

   Druga zasadzka przy wodopoju ich zaskoczyła. Cała była wielka jak chłopska chałupa; zielonkawą łuską pokryta, w pazury i zęby uzbrojona, a na grzbiecie dwa skórzaste skrzydła jak u nietoperza miała, tyle że wielokroć większe. Ogromną paszczę w strumień opuściła i jak gdyby nigdy nic chłeptała sobie niespiesznie wodę. Kiedy tego potwora schorowani żołnierze obaczyli,  w te pędy uciekać poczęli gwiżdżąc na żołd, wikt i opierunek Mikołaja.  I tak to przed samą bitwą szeregi najemników przerzedziły się jeszcze bardziej.

c.d.n.k



Grafika: Freepik.com 




poniedziałek, 17 listopada 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Armia najemników

 Kniaź Mikołaj to był chłop na schwał: zwykł w przeręblu kąpieli zażywać, bez nijakiej asekuracji z niedźwiedziem za bary się brać, a białogłowy to się nie mogły od niego opędzić taki był jurny. Czy to prosta dziewucha, czy gładka jak len bojarówna zaraz w jednym, czy drugim kącie lądowała, gdzie obłapiał ją w pół i prosto w oczy się wpatrując przemawiał doń rzewnym wierszem. Po takich zalotach dziewka sama bez oporów do dalszej procedury przechodziła. Jednak żaden nadworny skryba nie śmiał o tych praktykach w kronikach wypominać, za to każden jak jeden mąż barwnie opisywał, jako prawdziwym kniazia powołaniem była służba wojskowa. Już jako kilkuletnie pacholę strugał kozikiem szable i piki, z ołowianych żołnierzy ustawiał testudo i falangi, a najbardziej narywiste konie ujeżdżał na pastwisku tak, iż wracały z manowców gorzej umordowane, niźliby do objuczonego woza były zaprzężone.

Nikogo więc nie dziwowało, że gdy tylko wąs na licu Mikołaja się posypał, to na czele najemnego oddziału stanął, zdobywając u wojaków posłuch i poważanie. Jednostka kniazia Mikołaja złożona była z podobnych jemu siekaczy, rębajłów i pijaków. A on sam trzymał ich wszystkich krótko, bo tylko tak można było rządzić krajem, gdzie główną gałęzią gospodarki był nierząd i gorzelnictwo. 

Kiedy kniaź otrzymał od pociotka zza granicznej miedzy  zlecenie, ażeby stłumić  pośrednich ludów powstanie, żachnął się uradowany, bo żadnej idei nie był tak wierny jako temu, by oczyścić świat z wszelkich dziwolągów – tj.: kurduplowatych, brodatych krasnoludów, z elfich odmieńców, od wszelkich szkaradnych stworów, które lasy, polanki i bagniska zamieszkiwały, a nade wszystko od trolowej zarazy.

Zwołał tedy dworskich ciurów i kazał ogłosić na swoich włościach stan wyjątkowy.  

***

   Kiedy dojarka Kaśka wychyliła się przez cembrowinę, ażeby cebrzyk z wodą przelać do konwi, zobaczyła wnet na skraju maciejowych zagonów chmarę odzianych w skóry, uzbrojonych konnych. Drgnęła tedy pomna swych przepowiedni.  Cebrzyk na powrót do studni poleciał, a ona cichcem, opłotkami i nikomu nic nie mówiąc do młyna przez  las pognała nowych przyjaciół od zguby ratować.

***

Wódz najemników nie docenił bowiem natury i niebezpieczeństw owego lasu za uroczyskiem i przewidzieć nijak nie mógł, że ludzie zechcą  bronić swoich i nieswoich dziwactw.   

c.d.n.


Freepik.com




środa, 12 listopada 2025

Gorset

 


Swiat się zaokrąglił,

 gdzie wcześniej uwierał.

To wdzięczył się, to rozstrajał,

przenosił, zakorzeniał.


Kiedyś odtrącony,

czekał, aż powróci.

Nawet cofnąć się musiał, 

 nowy krok uczynić.


Przecierpieć i przetrawić,

 gdy się błąd  zrobiło.


W młodość powątpiewać,

w stare kłamstwa wierzyć.


Mamiony wizją czasu, 

który jest przed nami.


Wreszcie zdumieć się,

 że luskus to nie zawsze pieniądze,

ale bycie (z) kim chcesz być,

- możliwość wyboru.



Zdjęcia: Freepic.com 

środa, 5 listopada 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Jak Kaśka dojarka prorokinią została

 Czarno-biała Krasula, która między opłotkami się pasła, z lubością wgryzła się w buraka, którego wypatrzyła na drodze. Był to bowiem czas, kiedy chłopi po wykopkach swoje zapasy do lochów zwozili, a nieumyślnie strącony z furmanki korzeń był dla jałówki nie lada gratką. Posiłek smaczny, w pośpiechu spożywany, utkwił jednak w przełyku tak haniebnie, że powietrza w mechate chrapy chwycić nijak nie potrafiła. 

-A co to tak łapczywie bydlątko połyka? – krzyknęła przerażona Kaśka, która wyszła właśnie na łąki przyprowadzić swoje podopieczne.   Kaśka, siostrą przyrodnią Jaśka i faworytną dojarką  była.

Krowa bezradnie zwróciła głowę w kierunku dziewki, a ta widząc co się święci, ręką zamachnęła i po grzbiecie zwierzę sumiennie złoiła, aż się krowie odechciało przypadkowej strawy. Nawet nie spojrzała na wyplute resztki i witką brzozową przez Kaśkę poganiana grzecznie do obory obok innych wracała.

W domu dziewczyna miejsca sobe znaleźć jednak nijak nie mogła. Ciepłe koty z zapiecka poprzeganiała, zadzwoniła pokrywkami nad kaszą, ale głodna też nie była, cniło jej się za to za przygodą okrutnie. Wreszcie nie mogąc sobie zajęcia i miejsca znaleźć, do nóg matce upadła i dalej prosić, by ją do młyna, do buntowników puściła. Wprzódy macierz ani myślała jej na to pozwolić, ale kiedy dziewczątko wyjawiło jej, że we śnie duchy obaczyło i dla  powstańców ma wieści, matka uległa.










***   

   Gniewko jednak niechętnie następnego darmozjada w drzwiach przywitał. Można powiedzieć, że jej młyńskie podwoje przed samym nosem chciał zatrzasnąć, ale Kaśka nie była w ciemię bita. Lewą nóżkę przed drzwi prędko wyrzuciła zatrzymując je skutecznie i  swoje wizje poczęła niedowiarkowi przedstawiać:

-Potop będzie młynarzu – rzekła, a wzrok jej na tę okoliczność jakoś dzwinie się zmienił – rogate hordy z bezwzględną bestią na czele nadciągają i pożoga wojny będzie, zamki i starostwa będą upadać, a nowe grody powstawać; elfy, krasnoludy i inne rasy wreszcie na równi będą... Ale póki  co, grozi wam niebezpieczeństwo. Oj biada, biada, biada…

- W żadnym wypadku! – zagrodził wejście Gniewko. Mimo to Kaśka przez drzwi jak salamandra w skalną szczelinę  się wślizneła i do elfów przystała.

Wiejska dziewucha nie mogła przecież przepuścić okazji, by od krów się uwolnić i na zawżdy wyrwać. Wyobraźnia jej dopisywała, a widok, który zastała w młynie nie rozczarował wcale. Toć nadziwić się nie mogła przedziwnym istotom strojnym w koraliki i hafty, smukłym o szlachetnych rysach, które na zdobionych rogach i fujarkach przygrywały, dłoniom, które sprawnie na smyczkach i strunach pląsały, a inne swobodnie jak te liście z jesiennym wiatrem tańczyły.  

c.d.n.



wtorek, 21 października 2025

Dalsze losy rzezimieszków – Siła małego na poborcę podatkowego

   Jagoda z łatwością i naturalnym wdziękiem przejęła obowiązki księżnej. Była dość bystra jak na prostą dziewkę i mimo swych pospolitych korzeni, podkreślała swój status wyszukanym gustem. Przejechała opuszkiem palca po atłasowym rękawie płaszcza i obszytym srebrną nicią gorsecie. Dłoń zatrzymała się przy sobolach, aby raz jeszcze je pogłaskać. Chwyciła rąbek sukni z najprzedniejszego adamaszku, ale szybko go puściła. Stroje wisiały w potężnej, inkrustowanej szafie u wejścia do książęcej alkowy, w której przebywali nowopoślubieni.

-Nie mam się w co ubrać! – skwitowała i zaczęła szlochać przeglądając się w lustrze spowitym na brzegach złoconym winoroślem. Nawet w chwili rozpaczy wyglądała rozkosznie:  rozpuszczony warkocz opadał na koronkową halkę, a niesforne ramiączko co rusz spadało odsłaniając jej nadobne krągłości.

-Ależ duszko! – zareagował na te słowa książe Maksymilian, któremu na ten widok zmiękły trzewia, w przeciwieństwie do zewnętrznej fizjonomii. – Zeszłej niedzieli dostarczono suknię z zamorskiego altambasu - ciągnął dalej. - Nie przywdziałaś jej ani razu jeszcze! 

Niewiasta ukradkiem przewróciła oczami i umyślnie zaczęła  skradać się do łożnicy niczym kot do ptasiego gniazda. Delikatnie i spokojnie zbliżając się do męża przekonywała dalej:

-Otwarcie książęcej woliery to podniosłe wydarzenie. Przydałaby się bardziej strojna suknia – odparła wtapiając się w ramiona mężczyzny niczym gronostaj między konary drzewa. 

Książe kompletnie oszalał na punkcie uszczęśliwiania damy swego serca, a wybranka na punkcie poznawania wymiarów tego szczęścia. Hojność małżonka była bowiem wprost proporcjonalna do afektu jakim ją darzył. Miał ci on też cichą nadzieję, że Jagoda zmieni się, gdy tylko powije mu dziedzica. Estyma księżnej w stosunku do męża przejawiała się jednak poprzez gromadzenie rzeczy pięknych – niekoniecznie niezbędnych. I tak dziewka, która została panią na zamku, poczyniła dalekosiężne plany rozbudowy krużganków i przyległego ogrodu. Wykoncypowała sobie bowiem, że dobry smak w ogrodach, polega na tworzeniu przestronnych, zielonych pokojów i wpuszczenie między rabaty, altanki i labirynt, dumnie kroczących pawi lub nakrapianych danieli.

Wprawdzie pałac od kawalerskich czasów Jaśnie Pana, czasów wojennej zawieruchy oraz myśliwskiej nagonki, znacznie wypiękniał, to roznące z tego powodu koszta pustoszyły książęcy skarbiec. Nadworny trefniś nieraz próbował ratować sytuację wyszukanym żartem, pozorowanym upadkiem lub ciętą ripostą, jednakże na niewiele się to zdało. Szambelan z kolei znajdował innego rodzaju problemu tego rozwiązanie: podwyżki danin, stóp procentowych od lichwy, stawek celnych na zamorskie towary oraz innych podatków...

***

  Krasnoludy, najserdeczniej jak tylko umieli, a mianowicie z kijami, sztachetami i z tym, co który miał pod ręką wylegli z chać przywitać poborcę podatkowego.  Poborca, skrupulatny i spokojny z natury człek, w znoszonym płaszczu, binoklem na nosie i z plikiem dokumentów zajechał do osady przyległej kopalni srebra. Konny powóz turkocząc o bruk przejechał główną arterią bez żadnej eskorty. Długo tam nie zabawił...

***

Kiedy do księcia doszły słuchy o kolejnym buncie na włościach, postanowiono wysłać poselstwo do knezia Mikołaja o pomoc przy jego stłumieniu.


Źródło: Freepic.com 

niedziela, 12 października 2025

Księżyc żniwiarzy

wędrowne ptaki

prostują skrzydła 

linieją pola

goreją lasy

w mglistych kadzidłach

stokrotny owoc 

dźwigają sady

wieszczą nadzieję

pomnażasz życie

  zbierasz co siejesz







wtorek, 30 września 2025

CZY MARTWY SIĘ MARTWI?

 


Smętnie spoglądając w trumny otwarte wieka

martwemu zadano ostatnie pytania:


-Czy martwy się martwi równią pochyłą spadając w dół?


-Dlaczego przyszła nagła, niespodziewana śmierć?


-Cmentarzem i zmarzniętą ziemią na kość?


-Toną kwiatów – na co komu taki stos?


-Gdzie żywy ma pogrzebać swą rozpacz i złość?


-I że każdego czeka taki los?


Ani drgnęła mu powieka…