Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 14 lipca 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Polowanie na wiwernę

Jak zdobyć władzę nad gadziną? - przemyśliwał gorączkowo Sędziwój wertując okurzone woluminy. Długo nie mógł nic znaleźć...  Och jakżeby to było pięknie, móc nią rozporządzać. Cały kraj i wrogów swych podpalić, byleby własne porządki ustalić - uśmiechał się do swych myśli. Niespodziewanie w jednym z rękopisów odnalazł legendę według, której starożytni magowie mieli w zwyczaju smoka za pomocą magii oswajać i czarodziejskim amuletem do siebie wabić. A więc ktoś ją musiał przywołać! - pomyślał przerażony. I w tym to momencie drzwi do jego komnaty rozwarły się i stanął w nich jaśnie książe.

- Sędziwoju, mam życzenie zapolować na smoka - oznajmił.

   ***

   Sam książe Maksymilian, kiedy się tylko zwiedział, że na sobótkowym majdanie wiwerna zad swój posadziła, świtę swą zwołał i polowanie na smoka zarządził. Noe dziwota, że dowiedzieli się zatem wszyscy.

 Na zamku nic ukryć się przecie nie dało. Tajemnice alkowy każdej jednej dworskiej pary praczki znały i w czasie przepiórki ochoczo komentowały. Medyk wiedział, kto ma pypcie na kuśce, a kto cierpi na hemoroidy, a trubadur – kto gustuje w młodych paziach, a kto wielbi pełniejsze damy. W stolicy i w pośrednich grodach huczało od plotek jak w ulu. Naraz nastała też moda na prowincję. Zjechało się wiec do Sobótki różnego rodzaju tałatajstwa: pań nieobyczajnych, a co za tym idzie ichnich rajfurów, jako że wiadomo – każden kurnik winien mieć kokota;  wizjonerów w białych szatach, którzy o rychłym końcu świata na rynku perorowali;  kumoszek z wiejskim jadłem w wiklinowych koszach; hulaków, znachorów, bimbrowników, kuglarzy i muzykantów, ale przede wszystkiem, i co najważniejsze - rycerstwa różnej maści i pochodzenia, gotowych jaszczura ku chwale swego miana ubić.

Ruszyli na bestię wszyscy i zewsząd, albowiem każden jeden wiedział, że w kupie siła być musi, a że społem raźniej im było, to i razem dźwięczny raban między pola nieśli. Na maciejowy zagon kręta droga wiodła, a zwykle o tej porze kwitnące łąki falowały, wiatr szeleścił giętką trzciną, a na tafli jeziora dryfowało zachodzące słońce. 

Niedaleko brzegu w spiczastym oczerecie panna kieckę podkasawszy bieliznę sobie prała. Była to, o czym książe Maksymilian nie wiedział i wiedzieć nie mógł, nie kto inny jak miejscowa femme fatale – Jagoda  -  dziewka z oberży pod dźwięczną nazwą Turkaweczka, którą to Gniewko dopiero co dogłębnie, możnaby rzec, zapoznał. Giezło miała przy tym na piersiach rozwiązane, warkocz swobodnie puszczony, a że książe pan lubował się w widoku młodych, zagubionych panieneczek w jasnych sukniach na skraju lasu, to przystanął i rozmarzył się nieco. Miast przezornym być w obliczu kusicielki, zszedł z konia, nieszczęśliwy krok w pełnym rynsztunku na spróchniały podest uczyniwszy, wpadł w bajoro po uszy.