Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 28 lipca 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Ćmaki

 Szedł miedzą w kierunku zagajnika. Kopał kamyk, ssał źdźbło i podziwiał bursztynowy zachód słońca rozlewający się nad łęgami. Nagle usłyszał wśród zarośli ciche mamrotanie:

-Noc, noc idzie. Zara wyjdą ćmaki, porwą pacholęta, zjedzą na wieczerzę…

-Wyłaź no, bo portki  zara przetrzepie! - zagroził Gniewko i aż ścisnął pięści na wspomnienie wydarzeń w Turkaweczce. Głos w zaroślach zamilkł. Podbiegł bliżej, wyciągnął rękę i wyrwał  z krzaków cudaka. Było to szare, smutne stworzenie, które skurczyło się w sobie i drżało z przerażenia. 

-Ktoś ty?  Gadaj, a wartko, bo czas ucieka! 

-Jestem ćmak… – smutas ściągnął gębę w podkówkę na znak, że nie będzie i nie chce mu się z wędrowcem gadać.

-Czego bez powodu ludzi niepokoisz? – spytał złodziejaszek.

-Bom ćmak – cudak odrzekł zdawkowo.

-Nie znam – mruknął Gniewko – a skądżeś? Jest więcej takich jak ty?

-Są, tam w borze w norach w ziemi  kopanych siedzą i smutne opowieści snują.

-Prowadź! – rozkazał Gniewko zapominając o tym, że młyn na gospodarza czeka.


***

   Siedzieli w kręgu, przy pniu ściętego dębu. Polewkę z muchomorów z cebrzyka polewali do naczyń w kształcie hubki i społem pili. Mieli szare jak proch, zmęczone lica, ażeby nikt ich nie obaczył i z nory nie wykurzył. Niektórzy odwracali głowy w stronę nowoprzybyłych, inni byli tak pochłonięci swoją rozpaczą, że kolebali się w przód i w tył, w tył i przód, jak żywe kołyski. Powtarzali przy tym sobie tylko znane zaklęcia i stare, nieskładne, zapomniane pieśni. 

-Oni tak cały czas? – spytał Gniewko poruszony ich żałością. Pochwycony ćmak kiwnął głową. - Kiedyś babka opowiadała mi, że gdy kto ćmaka zdoła rozśmieszyć, to on przemieni się w nocnego motyla i poleci w kierunku światła, żeby się z nim pojednać i w nim zatracić. Ale ona była stara, coś jej się pewnie pomieszało od tej naszej polewki. Głupia opowieść, którą się dziatwie do poduszki baja. Wtedy Gniewko przypomniał sobie najstarszy żart świata i zaczął zgromadzonym opowidać, jak to wraz z Bździsławem uczestniczyli w wytwornej biesiadzie i jak ten spytał gospodarzy, czy można u nich przy stole pożartować. A kiedy tamci się zgodzili, Bździsław podniósł kuper i puścił gromkiego bąka. - Chwila konsternacji wystarczyła, by jeden z ćmaków wyleciał w powietrze prosto do gwiazd. Chyba babka miała rację pomyśleli obaj.


***


Jaśko gnał ile sił w nogach do młyna, nie bacząc na zmęczenie, na kamienie, które kaleczyły stopy i chłód, który od jeziora szedł. Tuż przy Sowiej Skale zatrzymał się i zaczerpnął wody ze strumienia. Młyńskie koło wciąż przetaczało rzeczny nurt, choć sam budynek wyglądał na opuszczony. Nikt nie otworzył, kiedy zapukał do wrót. Pchnął podwoje i ostrożnie wszedł do środka, prosto w mrok. Grobową ciszę przerywało jedynie sporadyczne popiskiwanie myszy. 

-Panie młynarzu,  z prośbą przychodzę – odezwał się nieśmiało. Zaskrzypiała podłoga. Echo powtórzyło za nim jego własne słowa, lecz zamiast rosłego, umączonego jegomościa, stanęła przed nim drobna, zwiewna istota o kobiecych kształtach i wielkich mądrych oczach, wpatrzonych prosto w niego.  

- Gdzie młynarz? - zapytał Jaśko.

- Też na niego czekam - odpowiedziała elfka.


***

- Uciekaj – wyszeptał młody ćmak. - Uciekaj, póki jest w tobie radość i wola życia. Uciekaj, bo jak ci tego zabraknie, to będziesz się bujać w tym lesie, tak jak i oni – zniżył głos, oglądając się na boki, czy nikt nie patrzy. Ale tamci zamroczeni trucizną widzieli wokół tylko cienie. - Starszyzna nie pozwoli, by więcej naszych stąd uciekło – wyszeptał.

Gniewko spojrzał jeszcze raz na ćmaki: na ich szare jak popiół twarze i dłonie. Przyjrzał się ich mamroczącym spękanym ustom, nieprzytomnym oczom i połamanym od ciągłej walki o nalewkę z muchomorów paznokciom. Zawahał się chwilę, wreszcie zaproponował:

- Ty też tu nie pasujesz. Chodź ze mną młody ćmaku. Zaciągniesz się do elfickiej partyzantki.

-Eeee nie, nie godzi się. Ćmaki przynoszą nieszczęście - wymamrotał, ale Gniewko nie słuchał jego biadolenia, tylko złapał go w pół, zarzucił na ramię i odszedł w kierunku młyna przez nikogo nie zatrzymywany.

cdn.


Freepic.com 



poniedziałek, 21 lipca 2025

Drogowskaz

 

A kiedy upadniesz,

to przecież nie zgaśnie:

ni księżyc,  ni słońce.


Nawet kiedy skwar,

słoty świat tkające.


I nieważne gdzieś jest, 

jak daleko domu.


Wieczna, rozgwieżdżona noc

nieznana nikomu.

Świt się zbliża, ptaków śpiew,

zieleni się trawa.


Ciągle musi szumieć  las.

W meandry rzeka wpadać.


Zawsze będą pasły się

 konie gdzieś na łące.


Pod troskliwą ręką

rozkwitną gdzieś kwiaty

i dojrzeje zboże.


Pszczoły będą krzątać się

w kipieli pachnącej.

Po kres horyzontu,

nawet jeszcze dalej...


I bez wątpliwości

- jak dwa a dwa cztery,

będzie do wyboru:


ramię drogowskazu

lub przydrożne chaszcze.



Freepic.com 


poniedziałek, 14 lipca 2025

Dalsze losy rzezimieszków - Polowanie na wiwernę

Jak zdobyć władzę nad gadziną? - przemyśliwał gorączkowo Sędziwój wertując okurzone woluminy. Długo nie mógł nic znaleźć...  Och jakżeby to było pięknie, móc nią rozporządzać. Cały kraj i wrogów swych podpalić, byleby własne porządki ustalić - uśmiechał się do swych myśli. Niespodziewanie w jednym z rękopisów odnalazł legendę według, której starożytni magowie mieli w zwyczaju smoka za pomocą magii oswajać i czarodziejskim amuletem do siebie wabić. A więc ktoś ją musiał przywołać! - pomyślał przerażony. I w tym to momencie drzwi do jego komnaty rozwarły się i stanął w nich jaśnie książe.

- Sędziwoju, mam życzenie zapolować na smoka - oznajmił.

   ***

   Sam książe Maksymilian, kiedy się tylko zwiedział, że na sobótkowym majdanie wiwerna zad swój posadziła, świtę swą zwołał i polowanie na smoka zarządził. Nie dziwota, że dowiedzieli się zatem wszyscy.

 Na zamku nic ukryć się przecie nie dało. Tajemnice alkowy każdej jednej dworskiej pary praczki znały i w czasie przepiórki ochoczo komentowały. Medyk wiedział, kto ma pypcie na kuśce, a kto cierpi na hemoroidy, a trubadur – kto gustuje w młodych paziach, a kto wielbi pełniejsze damy. W stolicy i w pośrednich grodach huczało od plotek jak w ulu. Naraz nastała też moda na prowincję. Zjechało się wiec do Sobótki różnego rodzaju tałatajstwa: pań nieobyczajnych, a co za tym idzie ichnich rajfurów, jako że wiadomo – każden kurnik winien mieć kokota;  wizjonerów w białych szatach, którzy o rychłym końcu świata na rynku perorowali;  kumoszek z wiejskim jadłem w wiklinowych koszach; hulaków, znachorów, bimbrowników, kuglarzy i muzykantów, ale przede wszystkiem, i co najważniejsze - rycerstwa różnej maści i pochodzenia, gotowych jaszczura ku chwale swego miana ubić.

Ruszyli na bestię wszyscy i zewsząd, albowiem każden jeden wiedział, że w kupie siła być musi, a że społem raźniej im było, to i razem dźwięczny raban między pola nieśli. Na maciejowy zagon kręta droga wiodła, a zwykle o tej porze kwitnące łąki falowały, wiatr szeleścił giętką trzciną, a na tafli jeziora dryfowało zachodzące słońce. 

Niedaleko brzegu w spiczastym oczerecie panna kieckę podkasawszy bieliznę sobie prała. Była to, o czym książe Maksymilian nie wiedział i wiedzieć nie mógł, nie kto inny jak miejscowa femme fatale – Jagoda  -  dziewka z oberży pod dźwięczną nazwą Turkaweczka, którą to Gniewko dopiero co dogłębnie, możnaby rzec, zapoznał. Giezło miała przy tym na piersiach rozwiązane, warkocz swobodnie puszczony, a że książe pan lubował się w widoku młodych, zagubionych panieneczek w jasnych sukniach na skraju lasu, to przystanął i rozmarzył się nieco. Miast przezornym być w obliczu kusicielki, zszedł z konia, nieszczęśliwy krok w pełnym rynsztunku na spróchniały podest uczyniwszy, wpadł w bajoro po uszy.

c.d.n.

Freepik.com